poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 12.

Z nerwów nie wiedziałem od czego zacząć, aż poczułem wibracje w kieszeni. Ostrożnie wyjąłem telefon spoglądając na nadawcę.
- Czego? - syknąłem.
- Justin. Mam tu gościa, zgadnij kogo. - zaśmiał się.
- Jeśli coś jej się stało... - nie dokończyłem.
- Tak, tak. Rozumiem...
- Zabiję Cię. - wrzasnąłem do słuchawki.
- Pilnuj się chłopcze. Pamiętaj, że to ja tu rządzę i to moje zasady. - rozkazał. - Jeśli chcesz ją ujrzeć, przyjedź do opuszczonego magazynu na końcu miasta, przy drodze 302. - powiedział, po czym się rozłączył.
Cholera! Wszystko się pieprzy! Wiedziałem, że tej nocy padną trupy, nie byłem tylko pewien, po której stronie...
Od razu wsiadłem do auta i pojechałem do starego znajomego, który był mi winien przysługę.
- Terry! Otwieraj! - dobijałem się do drzwi.
Po chwili w progu stanął chłopak ze zdziwioną miną.
- Justin? Co jest? - zapytał drapiąc się po głowie.
- Potrzebuję pomocy. - mruknąłem wchodząc do środka.
Zmieszany blondyn stanął przede mną ze skrzyżowanymi rękoma.
- Nie baw się w podchody, gadaj o co chodzi. - wywrócił oczami.
- Porwał ją... Przetrzymuje w starym magazynie. Nie mam ludzi, potrzebuję Twojej pomocy aby ją odbić. - przeczesałem włosy dłonią czekając na jego odpowiedź.
- Za dużo wymagasz, Bieber. - pokręcił głową. - Nie mogę pozwolić narazić swoich ludzi tylko dlatego, że jestem Ci coś winien. - pokręcił głową.
- Tylko kiedy Vanessa miała kłopoty, wiedziałeś do kogo się zwrócić. - prychnąłem.
Chłopak ciężko westchnął i zmierzwił włosy dłonią.
- Kiedy chcesz to zrobić? - zapytał spoglądając na mnie.
- Dzisiaj albo nigdy. - szepnąłem.
Robiło się późno. Miasto o tej godzinie nie bywało bezpieczne, a tym bardziej jego okolice. Nie miałem wyboru.
Terry zwołał swoich ludzi i dokładnie oboje objaśniliśmy im nasz plan. Nie wszystkim przypadł do gustu, ale tak samo nie mieli wyjścia. Musieli się dostosować.
Uzbrojeni i gotowi ruszyliśmy na... bitwę?
Po około godzinie dotarliśmy na miejsce. Dyskretnie zaparkowaliśmy w pobliżu lasu. Resztę drogi pokonaliśmy pieszo. Zza pleców wyjąłem pistolet w momencie, gdy budynek był widoczny, a w środku było widać postury. Cicho podeszliśmy do okien, a w jednym z nich ujrzałem Ally.
Nie wyglądała na przerażoną. Była twarda, choć wiedziałem, że się boi. Była przywiązana do krzesła. Obok niej stał pieprzony Dean z fałszywym uśmieszkiem, a jeszcze dalej mój wuj. Jak zwykle w nienagannym stroju i cygarem w dłoni.
Kevin ze Scootem zajęli się ochroniarzami, a my czekaliśmy na znak.
- Dalej. - szepnął Kevin pokazując gestem dłoni.
Bez zastanowienia wbiegłem do środka z pistoletem wycelowanym w wuja.
- Zostaw ją, albo Cię rozwalę. - syknąłem.
- Justin, długo zajęło Ci przybycie tu. Już myślałem, że Ci na niej nie zależy. - parsknął śmiechem.
- Nie pieprz głupot. To mnie chcesz. Jej w to nie mieszaj. - splunąłem.
Mężczyzna pokręcił głową...
- Chyba nic nie rozumiesz. - westchnął. - Jej potrzebuję i to bardzo, a Ty w tym momencie jesteś tylko dodatkową kulą u nogi. - stwierdził.
Spojrzałem na dziewczynę i poczułem jak moje serce się rozpada. Nie zasłużyła sobie na taki los.
- Powiedz mi chłopcze... Już ją zaciągnąłeś do łóżka? - zaśmiał się. - Może teraz warto powiedzieć jej prawdę. - spojrzał na mnie.
W co on pogrywa?
- Może warto powiedzieć, że to wszystko było zaplanowane? Wasza znajomość. To była czysta formalność. W sumie wypadałoby wspomnąć też o tym, że to do mnie miałeś ją przyprowadzić, a tymczasem musiałem wszystko zrobić osobiście. - pokręcił głową. - Spójrz na nią. Biedna, zagubiona dziewczynka, która dała się oszukać takiemu posłańcowi jak Ty. - skrzyżował ręce.
- Nie prowokuj mnie! - wrzasnąłem.
Cała złość we mnie... Czułem, że zaraz eksploduje. Miałem ochotę zastrzelić go od razu.
- Proszę Cię, gdyby nie ja, nie wiedziałbyś, że ona istnieje. - wskazał dłonią w jej stronę.
- Może i nie, ale nie mam zamiaru Ci za to dziękować. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby z zamiarem wystrzelenia pocisku.
Upadłem.
Coś poszło nie tak... Spojrzałem na mężczyznę, który powinien umierać. Stał nad Ally i celował w jej głowę. Zostałem pchnięty. Tracąc równowagę upadłem na podłogę. Moja broń została kilka metrów dalej, a ja miałem teraz gorszy problem. Dean zacisnął dłonie na mojej szyi próbując mnie udusić. Jego uścisk był naprawdę silny, a mi powoli zaczynało brakować powietrza. Czy tak właśnie skończę? Uduszony przez tego dupka?
Gwałtownie wciągnąłem powietrze i zamiast Deana, ujrzałem nad sobą Kevina. 
- Wstawaj! - krzyknął osłaniając mnie.
Powoli się podniosłem i zobaczyłem leżącego obok Deana. Teraz byłem przekonany, że nie żyje. 
- Dzięki stary. - wymamrotałem podnosząc broń.
Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie nie mogłem znaleźć Ally, ani wuja. 
Wybiegłem na zewnątrz i zobaczyłem tylko odjeżdżające auto. 
- Nie tym razem. - mruknąłem do siebie i wycelowałem w auto kilkakrotnie.
Po chwili wysiadła z niego Caroline z fałszywym uśmieszkiem. 
- Gdzie ona jest?! - wrzasnąłem celując w nią.
- Spokojnie, już dawno zabrał ją do swojego burdelu. - uśmiechnęła się.
- Masz na myśli to miejsce, w którym się sprzedawałaś, a teraz robisz za jego maskotkę licząc, że tam nie wrócisz? - prychnąłem i pospiesznie ruszyłem w miejsce, gdzie zostały samochody.
- To było ostatnie, co powiedziałeś przed śmiercią. - syknęła.
Po chwili rozeszły się dwa strzały, na co gwałtownie się odwróciłem. 
Caroline leżała z pistoletem w ręku, z dwoma postrzałami w głowę. Spojrzałem w drugą stronę, gdzie stał Terry. 
- Spłaciłem swój dług. - skinął głową.
Dobrze wiem, że gdyby nie on, zapewne już bym nie żył. Jestem mu wdzięczny.
Wsiadłem do auta i bez zastanowienia pojechałem w miejsce, gdzie prawdopodobnie znajdowała się dziewczyna. 
Ostrożnie podjechałem pod budynek, załadowałem magazynek broni i wysiadłem kierując się do środka.

Ally

- Dlaczego od razu mnie nie zabiłeś? - syknęłam.
- Bo mam pewne plany związane z Tobą. - uśmiechnął się podchodząc bliżej. - Taka ładna buzia. - przerwał. - Nawet nie wiesz jakie dochody mi zapewnisz, kiedy będziemy już w Miami. - uniósł mój podbródek.
- Pieprz się. - splunęłam.
On mnie nie chce zabić. On chce zrobić coś znacznie gorszego... Wolałabym zginąć niż być do końca życia jego dziwką.
- Wstawaj, idziemy. - nakazał.
- Ona nigdzie nie idzie. - do pomieszczenia wszedł Justin z pistoletem w dłoni nakierowanym na owego mężczyznę.
- Cwany jesteś. - pokręcił głową.
- Mogę dla Ciebie dalej pracować, zabijać jak kiedyś, ale ją zostaw w spokoju. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Nic nie pojmujesz... Ona, ani Ty się dla mnie nie liczycie. Jesteście bezwartościowi. - wzruszył ramionami.
- Więc ją puść. - zażądał.
- Nie ma tak łatwo chłopcze. - przetarł twarz dłonią. - Powiedz mi może lepiej czy znalazłeś Bonnie? - przerwał. - Podobno jest w Atlancie, cała i zdrowa. Bez wiedzy, że ktoś jej szuka. - westchnął.
- Ta Bonnie? - otworzyłam szeroko oczy.
- Widzę, że też już o niej słyszałaś. - zaśmiał się klaszcząc w dłonie.
Spoglądałam na poczynania Justina. Nie był sobą. Nigdy go takiego  nie widziałam. Był zachłanny, jakby bez duszy. Nicość. Wyłączna pustka w oczach. 
Szatyn spojrzał na mnie kiwając głową. Planował coś, a ja miałam mu w tym pomóc. 
- Teraz! - krzyknął, a ja z całej siły uderzyłam mężczyznę w krocze. 
Natychmiast podbiegłam do szatyna chowając się za nim i próbując uwolnić się z wiązań.
Justin zaczął strzelać i po krótkiej chwili upadł na ziemię sycząc z bólu. 
- Justin! - wymamrotałam podbiegając do niego.
- Nic mi nie jest. Dokończ to. - szepnął podając mi pistolet.
Podniosłam się spoglądając na człowieka, który zlecił zabójstwo moich rodziców. Człowieka, który zniszczył moje życie. Bez żadnych skrupułów nacisnęłam na spust.
Mężczyzna upadł na ziemię, a broń, którą trzymał wypadła mu z dłoni. 
W końcu. Zakończyłam ten chory rozdział w życiu. Zabiłam go. 
Czy czuję się lepiej? Czy po zabiciu kogoś można poczuć się lepiej? 
Schowałam pistolet i od razu zbliżyłam się do szatyna, który został postrzelony.
- Gdzie Cię postrzelił? - zapytałam spoglądając na niego.
- Nic mi nie jest. - zaczął powoli wstawać. - Wracajmy. - szepnął chwytając moją dłoń.
- Kulejesz. Może lekarz powinien to zobaczyć? - zaproponowałam.
- Jeśli to zobaczy, wezwie policję i zaczną się pytania. Dam radę. - zapewnił.
Wychodząc z budynku zauważyłam kilku mężczyzn podchodzących do Justina.
- Jak się trzymasz? - zapytał jeden z nich.
- W porządku, jesteście w komplecie? - spojrzał na nich.
- Tak, na całe szczęście. - kiwnął głową.
- Dzięki za wszystko. Lepiej jedźcie stąd. - polecił i uścisnął dłoń jednego z nich.
Chwilę później podszedł do mnie.
- Jak się czujesz? - zapytał spoglądając w oczy.
Czytał w nich. Wiedział jak się mogę czuć, więc po co pytał...
- Przepraszam, że musiałaś przez to przejść. - objął mnie.
- Nie. - odsunęłam się. - Przemyślałam wszystko. Wyjeżdżam. - oznajmiłam.
Wiem, że to co teraz mówię, może być dla niego szokiem, ale w końcu przyjechałam tu tylko w jednym celu. Teraz, gdy załatwiłam swoje porachunki, mogę zacząć wszystko od początku, jako nowa osoba.
- Co? - szepnął nie dowierzając. - Nie możesz. - pokręcił głową.
- Muszę. - spuściłam wzrok.
- Chodzi o mnie? O to, że od początku nie powiedziałem Ci prawdy? - wyrzucił ręce w powietrze.
- Nie chodzi o Ciebie. Chodzi o mnie. Muszę zacząć od początku. Wszystko. - stwierdziłam.
Czułam się okropnie mówiąc mu to wszystko po tym, ile dla mnie zrobił. 
- Wiedziałeś, że to nie będzie trwało wiecznie. - mruknęłam. - Oboje wiedzieliśmy, więc teraz nie mamy prawa mieć o to pretensji. - skrzyżowałam ręce.
- Ale ja Cię kocham, nie możesz tak po prostu odejść! Odejdę z Tobą! - chwycił moje dłonie.
- Nie! - krzyknęłam. - Muszę zacząć wszystko od początku, bez Ciebie. - odsunęłam się.
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Ciężko jest rozstawać się z kimś, kogo darzy się uczuciem. Czułam narastającą gulę w gardle. Musiałam jak najszybciej opuścić to miejsce nim zmienię decyzję.
Podeszłam do chłopaka składając ostatniego całusa na jego policzku.
- Do zobaczenia. - szepnęłam oddalając się.
Dotarłam do hotelu i natychmiast zaczęłam się pakować. Jedyne miejsce, które przyszło mi na myśl to powrót do Londynu. 


przepraszam za błędy xoxo

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale ciągle coś mi wypadało, albo najzwyczajniej w świecie nie miałam weny do pisania. Tak samo było z tym rozdziałem, napisałam go, bo musiałam w końcu coś napisać. Nie wiem jak to wyszło, sami oceńcie. 

TO NIE JEST KONIEC OPOWIADANIA!


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!





czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 11.

Kim jest?! W myślach wybuchnęłam śmiechem słysząc te bzdury. 
Natychmiast przeprosiłam chłopaka i razem z Amber opuściłam pomieszczenie.
- Co Ty do cholery mówisz? - syknęłam w jej kierunku.
Dziewczyna ze zmieszaną miną spojrzała na mnie. Wyglądała jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. Albo po prostu tak dobrze kłamała.
- Chciałaś zataić przed Dylanem fakt, że jesteś z Justinem? Kiepska zagrywka. - prychnęła.
- Co do tego ma Dylan? Poza tym nie jestem z Justinem. Skąd ten pomysł? - wyrzuciłam ręce w powietrze.
Amber przez chwilę analizowała w głowie wszystkie informacje jakie udało jej się zdobyć.
- Sam tak powiedział. - wzruszyła ramionami.
Wszystko jasne. Ten dupek, który okłamał mnie w kwestii dziecka, uważa się za mojego chłopaka. 
- A Ty bez żadnych podejrzeń po prostu to powiedziałaś Dylanowi. - pokręciłam przecząco głową.
- Słuchaj, Dylan jest dobrym człowiekiem. Nie zasłużył sobie na jakiekolwiek przykrości, więc trzymaj się od niego z daleka. - nakazała. - Wiem kim jesteś, co zrobiłaś, ilu ludzi przez to ucierpiało, ale jego w to nie mieszaj. - spojrzała na mnie z pewną powagą. - On nie wie kim się stałaś i lepiej niech tak pozostanie. - dodała.
- Boisz się, że go stracisz? Dręczy Cię myśl, że Twój starszy brat będzie próbował kiedyś ułożyć sobie życie? - zapytałam nie dowierzając.
- Nie. - przerwała. - Boję się, że trafi na kogoś takiego jak Ty. - warknęła po czym opuściła kuchnię.
Najwyraźniej Amber oddaliła od siebie wszystkie wspomnienia ze mną. Stałam się dla niej tylko groźną osobą, od której należy trzymać się na odległość. Nie chcę aby tak było.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Justin znajdując się tuż obok mnie.
- Co jest? - zapytał.
W tym momencie jest najmniej mile widzianą tu osobą,a  jednak przyszedł.
Może to jest dobry czas na wyjaśnienia.
- Wytłumacz dlaczego powiedziałeś, że jesteśmy razem? - skrzyżowałam ręce.
To pytanie wyraźnie zdziwiło szatyna.
- A nie jesteśmy? - podrapał się po głowie.
- Wybacz, ale nie spotykam się z facetami, którzy ukrywają fakt, iż mają dziecko. - warknęłam.
- Dziecko, które od czterech lat nie żyje. - wymamrotał siadając na krześle.
O kurwa. Nie przemyślałam tego.
- Dean mówił coś zupełnie innego. - stwierdziłam.

Justin

Wiedziałem, że nie ma sensu dłużej z tym zwlekać. Starałem się, zatarłem ślady, chciałem aby cały świat o tym zapomniał. Abym ja również zapomniał.
Odważyłem się. Wyznałem prawdę.
- Ponad pięć lat temu poznałem dziewczynę. Bonnie. Była piękna, inteligentna. Mogło się zdawać, że znalazłem ideał. - parsknąłem śmiejąc się. 
- Spotykaliśmy się jakiś czas i w końcu wpadliśmy... - przerwałem. - Zaszła w ciążę w wieku piętnastu lat. To był szok. Zarówno dla mnie jak i dla niej. - pokręciłem przecząco głową.
- Chciała usunąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Obiecałem, że z nią będę mimo wszystko, pomogę przy dziecku tak, jak prawdziwy ojciec powinien. - dodałem. - Po sześciu miesiącach dostałem telefon ze szpitala, że zaczęła rodzić. Kiedy przyjechałem na miejsce, okazało się, że dziecko zostało uduszone, a ona zniknęła. Zabiła je... Własnymi rękoma. - pokręciłem głową, a pojedyncza łza spłynęła po policzku. 
- Teraz już wiesz... Nie mam dziecka. Chciałem, aby to wspomnienie odeszło. Zrozumiem jeśli teraz będziesz chciała odejść, bo masz powód. - szepnąłem.
Ally spokojnym krokiem zbliżyła się do mnie i wtuliła. 
- Przepraszam. - wymamrotała.
Natychmiast mocno objąłem dziewczynę. Była przy mnie. Nie odeszła. To jakiś znak. Prawda?
- Nie... To moja wina, że Ci nie powiedziałem. - mruknąłem chowając głowę w jej włosach.
Dziewczyna odsunęła się spoglądając na mnie.
- Nie dałam Ci dojść do słowa. - pokręciła głową. - Muszę się przewietrzyć. - szepnęła unosząc delikatnie kąciki ust w uśmiechu i wyszła.
Usiadłem przy stole, a wszystkie emocje i uczucia z tamtej chwili wróciły. Czułem się bezsilny, winny. Winny, że nic nie zrobiłem aby temu zapobiec. To wcale nie musiało się tak kończyć.
*Flashback*
- Justin? - usłyszałem łagodny kobiecy głos. - Bonnie rodzi.
- Co?! - krzyknąłem. - To za szybko. - powiedziałem zestresowany.
- Wody jej odeszły. Lekarze zabrali ją na salę. - wyjaśniła kobieta.
Od razu się rozłączyłem i zacząłem wszystko analizować.
- Bonnie... Moja dziewczyna... Ona rodzi! - krzyknąłem podekscytowany. 
Wsiadłem do najbliższego autobusu i czekałem aż dotrę na miejsce.
Droga nie była długa, a stawała się trwać wieczność. Obawiałem się, że nie dotrę na czas. Obiecałem, że jej nie zostawię, że będę w najtrudniejszych momentach, a tymczasem...
Kiedy dostrzegłem szpitalny budynek, od razu wysiadłem kierując się do środka.
Przy wejściu zobaczyłem płaczącą matkę Bonnie. 
Serce podeszło mi do gardła. Bałem się dowiedzieć, co jest powodem jej płaczu.
- Proszę Pani, co się stało? Gdzie Bonnie? - zapytałem przeczesując włosy ze zdenerwowania.
Kobieta cały czas płakała nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
- Ona... - łkała. - Nie ma jej już. - pisnęła płacząc.
Co jest do cholery?
Chwilę później zobaczyłem lekarza prowadzącego Bonnie, do którego bez wahania podbiegłem. 
- Gdzie Bonnie? Co się stało? - spojrzałem na niego pytająco.
- Przykro mi... - szepnął poklepując mnie po ramieniu.
- Jak to... Gdzie Bonnie i dziecko?! - krzyknąłem nie mogąc dłużej znieść tej niewiedzy.
- Dziecko nie żyje... - usłyszałem za plecami.
Natychmiast się odwróciłem.
- Zabiła je i uciekła. - powiedział ojciec Bonnie.
To było niedorzeczne. Niemożliwe.
- Jak to zabiła?! Nikt przy niej nie był?! - wrzasnąłem i pobiegłem do sali, w której odbywała się reanimacja dziecka. Jednak było już za późno.
Nie miała szans. Na jej szyi widniały ślady rąk. Była taka malutka, nie przeżyła nawet godziny. Miała przed sobą całe życie. 
Zabiję ją.
Obiecałem sobie pomścić jej śmierć. Nawet nie zdążyłem nadać jej imienia. Teraz uważam, że nie warto tego rozpamiętywać. 
Spojrzałem na zegar i przypomniałem sobie, że Ally w dalszym ciągu nie wróciła. Wyszedłem z pomieszczenia i bez słowa opuściłem apartament.
Na zewnątrz jej nie było. Przy wejściu do hotelu leżał złoty kolczyk. Byłem więcej niż pewny, że należał do niej. Wiedziałem, co się wydarzyło. Moje najgorsze przypuszczenia się sprawdziły. 

Ally

Musiałam to przemyśleć. Za dużo wydarzeń jak na jeden dzień.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie od razu zostałam pchnięta w stronę czarnego auta. Ktoś wepchnął mnie do środka i szybko zamknął drzwi.
- Halo! Co się dzieje?! - krzyknęłam próbując zwrócić czyjąkolwiek uwagę.
- Zamknij się głupia szmato. - syknął mężczyzna z przodu. 
Powoli docierało do mnie, że zostałam uprowadzona. Zaczęłam zatem krzyczeć najgłośniej jak tylko to możliwe.
Próbując się uwolnić, zostałam uderzona w głowę ciężkim przedmiotem, przez co natychmiast straciłam przytomność.
- Halo, budzimy się słonko. - usłyszałam delikatny szept.
Uchyliłam powieki, a przed sobą zobaczyłam Deana z głupkowatym uśmiechem na twarzy. 
Czy to dziwne, ze za każdym razem jak go widzę mam odruch wymiotny? 
- Mówiłem, że niedługo się zobaczymy. - wzruszył ramionami oddalając się.
Przewróciłam oczami i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Kolejny stary, opuszczony magazyn z obskurnym wnętrzem. Rozglądając się nie zauważyłam żadnego pomocnego przedmiotu, który mógłby mnie stąd uwolnić.
- Gdzie ona jest? - powiedział łagodnym tonem nieznany mi mężczyzna.
Podniosłam się do pozycji siedzącej z przeraźliwym bólem głowy. Nie pamiętałam, co się stało.
Spojrzałam przed siebie i ujrzałam wysokiego mężczyznę w garniturze. 
- Witaj Ally. - uśmiechnął się podchodząc bliżej. - Tyle czasu czekałem na to spotkanie. - zaśmiał się.
- Kim jesteś? - syknęłam.
- Wuj Justina, miło mi. - puścił oczko kucając.
O kurwa.
- To mnie tyle czasu szukałaś, a ja tak po prostu nie mogłem odpuścić sobie tego spotkania. - westchnął. - Chodzą pogłoski, że zemsta Cię przywlekła do Las Vegas. - stwierdził. - Ale muszę Ci coś zdradzić. - szepnął. - Twój ojciec zasłużył sobie na śmierć, a Twoja matka... No cóż. - przerwał. - To był wypadek. - dodał.
- Wypadek? - prychnęłam. - Zabiłeś moich rodziców! Odebrałeś mi wszystko, co miałam! - splunęłam.
Mężczyzna pogroził palcem.
- Miej do mnie szacunek jeśli chcesz dożyć jutra. - ostrzegł.
- Wolałabym zginąć niż być tu z Tobą. - warknęłam.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - uśmiechnął się. - Powinnaś być wdzięczna swojemu ukochanemu. - przerwał. - Krył Cię, mimo, że kazałem mu Cię znaleźć i przyprowadzić, a tu proszę... Zakochał się w Tobie. - parsknął śmiechem.
- Jak to krył? - szepnęłam.
- Nawet tego nie wiesz? - zdziwił się.
- No cóż... Zleciłem mu znalezienie Cię i przyprowadzenie tu, ale widocznie nie posłuchał i teraz za to odpowie. - klasnął w dłonie.
Spuściłam głowę. Nie wierzę. To, co mówi nie może być prawdą. To zbyt wiele. 
- Szybko zginęli? - mruknęłam.
- Co tam szepczesz? - zapytał podchodząc bliżej.
- Pytam czy zginęli szybko i mało boleśnie. - powtórzyłam.
- Zdradzę Ci coś. - przerwał. - Nie lubię zabijać.
A to nowość...
- Ale zarówno bardzo nie lubię kłamców i oszustów. - prychnął. - W tym przypadku tak właśnie było. - Pewnie cały czas zastanawiałaś się dlaczego tacy ludzie jak my, zabili Twoją rodzinę. - Pozwól, że wyjaśnię. - przetarł twarz dłońmi. - Twój ojciec był w potrzebie, zaoferowałem mu drobną pomoc z korzyścią dla obu stron. Zaufałem mu, powierzyłem swoje interesy, a on z każdym dniem coraz bardziej kopał pode mną dołki. - pokręcił głową. - Nie mogłem na to pozwolić. - przyłożył dłoń do serca. - Sam zadecydował o swoim losie. Wiedział jakie wiąże się z tym ryzyko. Ja tylko wydałem polecenie. - wyjaśnił. - A wracając do Twojego pytania... Dean powinien udzielić Ci odpowiedzi. - uśmiechnął się.
Dean? On ich zabił. Przez ten cały czas morderca był tak blisko.
Po chwili do pomieszczenia weszła niewysoka brunetka, Caroline.
Co ona tu robi?
- Witaj Angus. - podeszła do owego mężczyzny składając pocałunek na jego policzku.
- Witaj króliczku. - uśmiechnął się w jej kierunku. - Jakieś wieści? - zapytał.
- Cóż... Justin nie trzyma żadnej broni w domu, musi mieć jakąś inną skrytkę.
O czym ona pieprzy?!
- O, Ally. Nie zauważyłam Cię. - zaśmiała się.
Jednak mogłam tą sukę zostawić.
- Musisz wrócić i to znaleźć. - nakazał.
- Ale on mi nie ufa w porównaniu do niej. - westchnęła ciężko spoglądając na mnie.
- Skoro się do niego kleiłaś, to się nie dziw. - prychnęłam i krótko po tym poczułam przeszywający, ostry ból w okolicy ust. 
- Milcz dziwko. - syknęła poprawiając włosy.
Zaczęłam się dusić i pluć krwią. 
Coraz bardziej zaczynam wątpić w jakiekolwiek szanse wydostania się stąd.
- Zostaw ją. Musi przeżyć do przyjazdu chłopaka. - zmierzwił włosy po czym przyłożył telefon do ucha.
- Justin. Mam tu gościa, zgadnij kogo. - zaśmiał się. - Tak, tak. Rozumiem... - przewrócił oczami. - Pilnuj się, chłopcze. Pamiętaj, że to ja tu rządzę i to moje zasady. - syknął. - Jeżeli chcesz ją ujrzeć żywą, przyjedź do opuszczonego magazynu na końcu miasta przy drodze 302. - powiedział po czym się rozłączył.
Co on kombinuje? Dlaczego zadzwonił do Justina?
- Twój chłopak niedługo wpadnie z wizytą. - zaśmiał się wychodząc z magazynu. 
Czuję, że to nie będzie miłe spotkanie.

za błędy przepraszam xoxo

Co myślicie o tym rozdziale? 
Czy komuś stanie się krzywda?


zachęcam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!