poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 15.

On myśli, że to wszystko jest takie proste. W ogóle nie liczy się z moim zdaniem. 
Czuję się rozbita, sfrustrowana, nie wspominając już o bólu.
- Pani Ally Scofield? - zapytał stojący w progu funkcjonariusz, na co przytaknęłam.
Śmiało przekroczył próg zamykając za sobą drzwi, zmierzył w kierunku mojego łóżka.
- Chciałbym zadać kilka pytań. - wyjaśnił wyjmując z kieszeni niewielki notatnik wraz z długopisem.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, a zielonooki brunet usiadł wygodnie na fotelu rozpoczynając marną próbę spisania zeznań.
- Co Pani robiła tamtego wieczoru? - zapytał dokładnie lustrując moją pozycję.
- Wróciłam do domu po ciężkim dniu pracy. - stwierdziłam próbując ukryć monotonność tych pytań.
- Czym się Pani zajmuje? - zapytał wcześniej zakreślając coś w notatniku.
To pytanie chyba wybiega poza normy tradycyjnego składania zeznań.
- Modeling. - rzuciłam sucho.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Ma Pani może jakieś podejrzenia kto mógł być sprawcą wydarzenia? 
- Gdybym wiedziała, zapewne cały oddział zostałby już poinformowany. - wydęłam wargi.
- Proszę nie odpowiadać w sarkastyczny sposób, staramy się tylko ustalić, kto mógłby zostać potencjalnym sprawcą. - stwierdził poprawiając mundur.
W takim razie ile razy mam powtarzać, że nie pamiętam kto tak sprytnie dźgnął mnie w brzuch?!
- Uprzedzając pańskie pytania, nie pamiętam tego zdarzenia w całości. W głowie widnieją tylko urywki takie jak klęczący przy mnie chłopak i sanitariusze w rażących kombinezonach, zatem proszę dać mi spokój. - warknęłam krzyżując ręce.
- A może przypomina sobie Pani moment zabójstwa swojej rodziny? - powiedział wstając z fotela i zmierzając ku drzwi.
Przez chwilę byłam jak słup soli. Nie docierały do mnie jego słowa. Przede wszystkim nie mogłam się skupić, ani pojąć dlaczego wraca do sytuacji sprzed kilku lat...
- Słucham? - chrząknęłam.
- Proszę wybaczyć, ale jestem w tym zawodzie dość długo i bajeczki typu, wypadek samochodowy, nie są dość wiarygodne. W każdym razie, nie dla mnie. - parsknął uśmiechając się delikatnie. - Nie wiem, co ukrywasz Ally Scofield, ale póki nie odejdę z policji, rozwiążę to. - powiedział opuszczając pomieszczenie.
W jednej chwili poczułam strach, lęk, wszystko co można było poczuć w tamtym momencie.
Przeraziłam się.
Skończyłam z tym. Sprawa moich rodziców została zakończona. Proces również. Stwierdzono, że był to wypadek samochodowy, chociaż ja znałam prawdę. 
Dlaczego po tak długim czasie, ktoś na nowo rozpatruje stare akta? Ten gliniarz zdaje się być wścibski. Będę musiała na niego uważać. Wiem, że tak łatwo mi nie odpuści i wydaje mi się, że jeśli nic z tym nie zrobię, dopnie swego. Pozna całą prawdę, co gorsza... Z czasem pozna moje zbrodnie, a wtedy nawet o wyjściu za dobre sprawowanie będę mogła zapomnieć.
W drzwiach ujrzałam Dylana, który łapiąc ze mną kontakt wzrokowy, natychmiast wszedł do środka.
- O czym on mówił? - powiedział łagodnym, choć delikatnie zszokowanym tonem głosu.
On też? Słyszał to? Oh.
- Podsłuchiwałeś? - syknęłam rozgoryczona.
- Siedziałem na poczekalni i co nieco dało się wyłapać. - wzruszył ramionami. - Więc powiesz mi o co chodzi tym razem? - przetarł twarz dłońmi.
- Nic się nie dzieje. - westchnęłam ciężko.
- Jeżeli mamy sobie ufać i stworzyć prawdziwy związek, musimy być ze sobą szczerzy. - uniósł się delikatnie.
Dylan jest czułym, kochanym, troskliwym, pewnym siebie facetem. Jeżeli powiem mu cokolwiek, choćby najmniejszą część całej okrutnej historii, jestem przekonana, że więcej go nie ujrzę. Dlatego wolę trzymać go z dala od mojej przeszłości, póki jeszcze mogę.
Nie pozostało mi nic innego jak tylko dalej uciekać od tego, co nieuniknione.
- Przecież cały czas Ci powtarzam, że nic się nie dzieje. Facet zadał kilka pytań dotyczących wypadku moich rodziców. Doprowadził do tego, że cały smutek na nowo zawładnął moim umysłem, a Ty dalej starasz się w to lgnąć. - warknęłam wyrzucając ręce w powietrze, po chwili tego żałując. 
Cały ból jaki wcześniej mi towarzyszył, był drobnostką w porównaniu tego, co czułam teraz. 
Spoglądając na chłopaka, moje serce pękało. Nie czułam się dobrze okłamując go. Zapewne nigdy się tak nie poczuję.
- Zawołać lekarza? - podbiegł do mnie ze zmartwionym spojrzeniem pytając.
- Nie, chcę zostać sama. - burknęłam powoli przewracając się na lewy bok, starając się nie zerwać żadnego ze szwów.
Brunet obrócił się na pięcie i wyszedł mamrocząc coś pod nosem.
Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Ledwo uwolniłam się od przeszłości, morderstw, Justina, a teraz wszystko wraca. Właśnie... Od Justina, który do tej pory nie dał znaku życia. Czy to znowu ja powinnam czuć się winna? Czy to moja wina? 
Miałam dużo okazji aby się z nim skontaktować, nie wiem, co mnie powstrzymywało. Lęk? Przed tym, co mi powie, przed tym, że będzie miał do mnie żal, że nie będzie chciał mnie więcej widzieć. Strach jaki odczuwałam, za każdym razem był taki sam, nie do zniesienia.
Co w swoim życiu robię nie tak?

Justin

Dzień później...
Wczoraj dzwoniłem do Marshalla, który do tej pory nie raczył się u mnie zjawić. 
Facet chyba jeszcze nie dość skutecznie pojął, że mnie się nie wystawia.
Wydaje mi się, że powinienem rozważyć wizytę u niego.
Chwilę później, uchylone zostały drewniane drzwi, byłem zatem pewien, że to on. Byłem niezmiernie ciekawy, co ma mi do powiedzenia. Odwracając się zobaczyłem kogoś, ale nie... To nie był Marshall.
- Lolly słonko, nie mam teraz ochoty na gierki. - westchnąłem ciężko mierzwiąc włosy.
- Justin... - przeciągnęła. - Tak dawno mnie nie dotykałeś, stęskniłam się. - zamruczała podchodząc bliżej, zamykając za sobą drzwi.
Dziewczyna zgrabnym krokiem podeszła do mojego biurka, na które następnie weszła i szybkim ruchem znalazła się na moich kolanach okrakiem. Jej skąpy strój pozwolił mi na chwilę zapomnieć o reszcie i nie zwlekając dłużej, wpiłem się w usta figlarnej blondynki.
Jej usta powędrowały wzdłuż mojej szyi, a ręce zajęły się spodniami, które chwilę później były rozpięte i gotowe do zdjęcia. Dziewczyna siedziała wyłącznie w samej bieliźnie. Jej krótki top już dawno leżał na ziemi, a szorty na nim.
- Właśnie tak Ally... - mruknąłem ściskając pośladki dziewczyny. 
- Ally? - blondynka zmarszczyła czoło odsuwając się.
Powiedziałem coś nie tak? 
- O co Ci chodzi? - warknąłem.
- Nazwałeś mnie Ally. - wydęła wargi.
Doprawdy? Mam zamiar zaraz pieprzyć się ze striptizerką, a tymczasem nazywam ją Ally?
- Zdawało Ci się. - mruknąłem całując dziewczynę po dekolcie.
- Yhm - usłyszałem chrząknięcie, na co od razu zwaliłem z siebie dziewczynę.
- Co do kur... - nie dokończyłem widząc... Bonnie.
- Pukałam, ale najwyraźniej byłeś zagłuszony i zajęty. - wzruszyła ramionami. - Widzę, że się nie marnujesz, Justin. - zaśmiała się rozglądając po wnętrzu.
- Nie narzekam. - stwierdziłem zakładając koszulkę. - Wyjdź Lolly. - syknąłem w kierunku blondynki, która z oburzeniem na twarzy, bez słowa opuściła pokój.
- Więc jak, zastanowiłeś się? - usiadła na skórzanym fotelu krzyżując ręce.
- Jeśli mam Ci pomóc w odnalezieniu tej dziewczyny, muszę mieć więcej informacji. - wytłumaczyłem. 
- Wszystko dostaniesz, tylko w swoim czasie. - uspokoiła. - Dzisiaj jest samolot do Londynu o dziewiątej wieczorem. Jeśli nie chcesz się na niego spóźnić, radzę zacząć pakować najpotrzebniejsze rzeczy. - powiedziała wyjmując z torebki niedużą kopertę, którą następnie mi wręczyła.
- Co to ma być? - zmarszczyłem czoło.
- Wszystko, co jest Ci na ten czas potrzebne. - rzuciła wstając. - Pamiętaj, godzina dziewiąta, dzisiaj. - wskazała palcem na zegar po czym wyszła.
Zostając sam, sięgnąłem po kopertę leżącą na stole, następnie ją otworzyłem.
W środku znajdował się bilet na dzisiejszy lot do Londynu. Czyli jednak nie kłamała.
Były również jeszcze inne całkiem interesujące rzeczy. Kilka arkuszy z informacjami, gdzie potencjalna ofiara może się znajdować. 
"Dnia 06.10.2015 - prawdopodobnie ofiara, zmierza samotnie w kierunku galerii."
"Dnia 07.10.2015 - cel, widziany w restauracji De'Fancu około godziny trzynastej."
"Dnia 10.10.2015 - ofiara wychodzi z niewielkiego budynku sieci modeling'owych."
I jeszcze kilkanaście innych informacji, które tak naprawdę o niczym nie świadczą. 
Są to tylko podejrzenia i obserwacje przeprowadzone przez osobę, która być może nawet nie zna się na tym fachu. Możliwe, że w tym momencie niewinna osoba jest brana jako cel, co nie do końca mi się podoba.
Zachowanie Bonnie również daje wiele do myślenia. Nie wydaje mi się, żeby grała fair. Muszę być czujny. Teraz to jest zupełnie inna kobieta.
Nie zwlekając dłużej, zabrałem z biura najpotrzebniejsze rzeczy, wyszedłem z niego kierując się do baru.
- Kaleb, wyjeżdżam. Nie wiem kiedy wrócę. - powiedziałem dość głośnym tonem głosu próbując zagłuszyć muzykę.
- Jak to? Co jest? - spytał zakłopotany czyszcząc pojedynczo szklanki.
- Nie ważne. - pokręciłem głową. - Teraz klub jest na Twojej głowie, mam nadzieję, że mogę Ci go powierzyć na jakiś czas. - westchnąłem bacznie mu się przyglądając.
Chłopak niepewnie skinął głową, co było dla mnie jednoznacznym znakiem, że podejmuje się zadania. 
Po objaśnieniu paru dość istotnych spraw, mogłem spokojnie zostawić klub na barkach Kaleba. Wierzyłem w niego. Mimo, że jest młody, ma potencjał. W pewnym sensie przypomina mnie za młodych lat.
Pospiesznie dojechałem do domu, gdzie pakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, oczywiście poza bronią. Na odprawie to by nie przeszło...
Na całe szczęście, w Londynie mam starego znajomego, który za każdym razem ma dla mnie gotowy sprzęt i to po dość okazyjnej cenie. W tym wypadku jednak o cenę nie muszę się martwić. To Bonnie mnie wynajęła, ona spłaca moją robotę. 
Pospiesznie wziąłem prysznic i włożyłem czyste ubranie. Przeglądając się w lustrze wyglądałem w miarę przyzwoicie.
Poczułem wibrowanie w kieszeni, do której natychmiast sięgnąłem i wyjąłem telefon przykładając do ucha.
- Masz godzinę. - usłyszałem łagodny głos w słuchawce.
- Ciebie również miło słyszeć Bonnie, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. - syknąłem z sarkazmem.
- Nie igraj z ogniem bo możesz przegrać. - zagroziła rozłączając się.
Pieprzenie.
Nikt nie będzie ustalał mi, co i jak mam robić, a już w zupełności nie moja była.
Jadąc w kierunku lotniska uznałem, że muszę jeszcze wstąpić w jedno szczególnie ważne miejsce przed moim odlotem.
Kto wie, może wcale już nie wrócę do Las Vegas.
Ostrożnie podjechałem pod posesję i grzecznie podszedłem do drzwi, w które następnie zapukałem.
Po chwili drzwi zostały otwarte, a w nich stanął Marshall ze zdziwioną miną.
- No witaj kolego. - zacisnąłem pięści wymierzając cios w jego szczękę. 
Mężczyzna natychmiast upadł na ziemię zalewając się krwią.
- Może nie pamiętasz, ale wczoraj miałeś się u mnie zjawić. - syknąłem klęcząc na nim. 
- Justin, daj spokój. Byłem zjarany. - wymamrotał krztusząc się krwią.
- Ustalmy pewne reguły. - przerwałem. - Jeśli ja wydaję rozkazy, Ty jesteś przeważnie od tego, aby je spełniać, jasne? - wrzasnąłem uderzając mężczyznę kilkakrotnie. 
- Póki co wyjeżdżam, a Ty nie myśl nawet, żeby pokazywać się w klubie. - syknąłem. - Ta rozmowa i tak nie jest dokończona, pamiętaj. - splunąłem wychodząc.
Wyjąłem z kieszeni skórzanej kurtki papierosa, którego odpaliłem i zaciągając się dymem, powoli zaczynałem odczuwać rozluźnienie.
To niesamowite jak nikotyna potrafi na nas działać.
Spojrzałem na swoje posiniaczone, zakrwawione i rozcięte pięści u rąk. Nie były w najlepszym stanie. 
Wsiadłem do auta i jechałem prosto w kierunku lotniska, na które dotarłem kilkanaście minut później.
- Już myślałam, że nie zdążysz. - zerknęła na mnie wyjmując torby z bagażnika samochodu.
- Pozwól. - wyręczyłem kobietę. 
Dżentelmenem jeszcze potrafię być.
- Co Ci się stało w dłonie? - zapytała dokładnie je lustrując.
- Musiałem coś jeszcze załatwić, nic pilnego. - wzruszyłem ramionami kierując się do wielkiego budynku, przez który dziennie przemieszczają się setki tysięcy ludzi.


rozdział dodaję, choć jestem rozczarowana ilością komentarzy
żeby w tym nie było tak "kolorowo"
ma się pojawić minimum 25 komentarzy, aby był kolejny rozdział
wybaczcie za moje wymagania

zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
ZAPRASZAM NA NOWE OPOWIADANIE MOJEGO AUTORSTWA!
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ