poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 15.

On myśli, że to wszystko jest takie proste. W ogóle nie liczy się z moim zdaniem. 
Czuję się rozbita, sfrustrowana, nie wspominając już o bólu.
- Pani Ally Scofield? - zapytał stojący w progu funkcjonariusz, na co przytaknęłam.
Śmiało przekroczył próg zamykając za sobą drzwi, zmierzył w kierunku mojego łóżka.
- Chciałbym zadać kilka pytań. - wyjaśnił wyjmując z kieszeni niewielki notatnik wraz z długopisem.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, a zielonooki brunet usiadł wygodnie na fotelu rozpoczynając marną próbę spisania zeznań.
- Co Pani robiła tamtego wieczoru? - zapytał dokładnie lustrując moją pozycję.
- Wróciłam do domu po ciężkim dniu pracy. - stwierdziłam próbując ukryć monotonność tych pytań.
- Czym się Pani zajmuje? - zapytał wcześniej zakreślając coś w notatniku.
To pytanie chyba wybiega poza normy tradycyjnego składania zeznań.
- Modeling. - rzuciłam sucho.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Ma Pani może jakieś podejrzenia kto mógł być sprawcą wydarzenia? 
- Gdybym wiedziała, zapewne cały oddział zostałby już poinformowany. - wydęłam wargi.
- Proszę nie odpowiadać w sarkastyczny sposób, staramy się tylko ustalić, kto mógłby zostać potencjalnym sprawcą. - stwierdził poprawiając mundur.
W takim razie ile razy mam powtarzać, że nie pamiętam kto tak sprytnie dźgnął mnie w brzuch?!
- Uprzedzając pańskie pytania, nie pamiętam tego zdarzenia w całości. W głowie widnieją tylko urywki takie jak klęczący przy mnie chłopak i sanitariusze w rażących kombinezonach, zatem proszę dać mi spokój. - warknęłam krzyżując ręce.
- A może przypomina sobie Pani moment zabójstwa swojej rodziny? - powiedział wstając z fotela i zmierzając ku drzwi.
Przez chwilę byłam jak słup soli. Nie docierały do mnie jego słowa. Przede wszystkim nie mogłam się skupić, ani pojąć dlaczego wraca do sytuacji sprzed kilku lat...
- Słucham? - chrząknęłam.
- Proszę wybaczyć, ale jestem w tym zawodzie dość długo i bajeczki typu, wypadek samochodowy, nie są dość wiarygodne. W każdym razie, nie dla mnie. - parsknął uśmiechając się delikatnie. - Nie wiem, co ukrywasz Ally Scofield, ale póki nie odejdę z policji, rozwiążę to. - powiedział opuszczając pomieszczenie.
W jednej chwili poczułam strach, lęk, wszystko co można było poczuć w tamtym momencie.
Przeraziłam się.
Skończyłam z tym. Sprawa moich rodziców została zakończona. Proces również. Stwierdzono, że był to wypadek samochodowy, chociaż ja znałam prawdę. 
Dlaczego po tak długim czasie, ktoś na nowo rozpatruje stare akta? Ten gliniarz zdaje się być wścibski. Będę musiała na niego uważać. Wiem, że tak łatwo mi nie odpuści i wydaje mi się, że jeśli nic z tym nie zrobię, dopnie swego. Pozna całą prawdę, co gorsza... Z czasem pozna moje zbrodnie, a wtedy nawet o wyjściu za dobre sprawowanie będę mogła zapomnieć.
W drzwiach ujrzałam Dylana, który łapiąc ze mną kontakt wzrokowy, natychmiast wszedł do środka.
- O czym on mówił? - powiedział łagodnym, choć delikatnie zszokowanym tonem głosu.
On też? Słyszał to? Oh.
- Podsłuchiwałeś? - syknęłam rozgoryczona.
- Siedziałem na poczekalni i co nieco dało się wyłapać. - wzruszył ramionami. - Więc powiesz mi o co chodzi tym razem? - przetarł twarz dłońmi.
- Nic się nie dzieje. - westchnęłam ciężko.
- Jeżeli mamy sobie ufać i stworzyć prawdziwy związek, musimy być ze sobą szczerzy. - uniósł się delikatnie.
Dylan jest czułym, kochanym, troskliwym, pewnym siebie facetem. Jeżeli powiem mu cokolwiek, choćby najmniejszą część całej okrutnej historii, jestem przekonana, że więcej go nie ujrzę. Dlatego wolę trzymać go z dala od mojej przeszłości, póki jeszcze mogę.
Nie pozostało mi nic innego jak tylko dalej uciekać od tego, co nieuniknione.
- Przecież cały czas Ci powtarzam, że nic się nie dzieje. Facet zadał kilka pytań dotyczących wypadku moich rodziców. Doprowadził do tego, że cały smutek na nowo zawładnął moim umysłem, a Ty dalej starasz się w to lgnąć. - warknęłam wyrzucając ręce w powietrze, po chwili tego żałując. 
Cały ból jaki wcześniej mi towarzyszył, był drobnostką w porównaniu tego, co czułam teraz. 
Spoglądając na chłopaka, moje serce pękało. Nie czułam się dobrze okłamując go. Zapewne nigdy się tak nie poczuję.
- Zawołać lekarza? - podbiegł do mnie ze zmartwionym spojrzeniem pytając.
- Nie, chcę zostać sama. - burknęłam powoli przewracając się na lewy bok, starając się nie zerwać żadnego ze szwów.
Brunet obrócił się na pięcie i wyszedł mamrocząc coś pod nosem.
Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Ledwo uwolniłam się od przeszłości, morderstw, Justina, a teraz wszystko wraca. Właśnie... Od Justina, który do tej pory nie dał znaku życia. Czy to znowu ja powinnam czuć się winna? Czy to moja wina? 
Miałam dużo okazji aby się z nim skontaktować, nie wiem, co mnie powstrzymywało. Lęk? Przed tym, co mi powie, przed tym, że będzie miał do mnie żal, że nie będzie chciał mnie więcej widzieć. Strach jaki odczuwałam, za każdym razem był taki sam, nie do zniesienia.
Co w swoim życiu robię nie tak?

Justin

Dzień później...
Wczoraj dzwoniłem do Marshalla, który do tej pory nie raczył się u mnie zjawić. 
Facet chyba jeszcze nie dość skutecznie pojął, że mnie się nie wystawia.
Wydaje mi się, że powinienem rozważyć wizytę u niego.
Chwilę później, uchylone zostały drewniane drzwi, byłem zatem pewien, że to on. Byłem niezmiernie ciekawy, co ma mi do powiedzenia. Odwracając się zobaczyłem kogoś, ale nie... To nie był Marshall.
- Lolly słonko, nie mam teraz ochoty na gierki. - westchnąłem ciężko mierzwiąc włosy.
- Justin... - przeciągnęła. - Tak dawno mnie nie dotykałeś, stęskniłam się. - zamruczała podchodząc bliżej, zamykając za sobą drzwi.
Dziewczyna zgrabnym krokiem podeszła do mojego biurka, na które następnie weszła i szybkim ruchem znalazła się na moich kolanach okrakiem. Jej skąpy strój pozwolił mi na chwilę zapomnieć o reszcie i nie zwlekając dłużej, wpiłem się w usta figlarnej blondynki.
Jej usta powędrowały wzdłuż mojej szyi, a ręce zajęły się spodniami, które chwilę później były rozpięte i gotowe do zdjęcia. Dziewczyna siedziała wyłącznie w samej bieliźnie. Jej krótki top już dawno leżał na ziemi, a szorty na nim.
- Właśnie tak Ally... - mruknąłem ściskając pośladki dziewczyny. 
- Ally? - blondynka zmarszczyła czoło odsuwając się.
Powiedziałem coś nie tak? 
- O co Ci chodzi? - warknąłem.
- Nazwałeś mnie Ally. - wydęła wargi.
Doprawdy? Mam zamiar zaraz pieprzyć się ze striptizerką, a tymczasem nazywam ją Ally?
- Zdawało Ci się. - mruknąłem całując dziewczynę po dekolcie.
- Yhm - usłyszałem chrząknięcie, na co od razu zwaliłem z siebie dziewczynę.
- Co do kur... - nie dokończyłem widząc... Bonnie.
- Pukałam, ale najwyraźniej byłeś zagłuszony i zajęty. - wzruszyła ramionami. - Widzę, że się nie marnujesz, Justin. - zaśmiała się rozglądając po wnętrzu.
- Nie narzekam. - stwierdziłem zakładając koszulkę. - Wyjdź Lolly. - syknąłem w kierunku blondynki, która z oburzeniem na twarzy, bez słowa opuściła pokój.
- Więc jak, zastanowiłeś się? - usiadła na skórzanym fotelu krzyżując ręce.
- Jeśli mam Ci pomóc w odnalezieniu tej dziewczyny, muszę mieć więcej informacji. - wytłumaczyłem. 
- Wszystko dostaniesz, tylko w swoim czasie. - uspokoiła. - Dzisiaj jest samolot do Londynu o dziewiątej wieczorem. Jeśli nie chcesz się na niego spóźnić, radzę zacząć pakować najpotrzebniejsze rzeczy. - powiedziała wyjmując z torebki niedużą kopertę, którą następnie mi wręczyła.
- Co to ma być? - zmarszczyłem czoło.
- Wszystko, co jest Ci na ten czas potrzebne. - rzuciła wstając. - Pamiętaj, godzina dziewiąta, dzisiaj. - wskazała palcem na zegar po czym wyszła.
Zostając sam, sięgnąłem po kopertę leżącą na stole, następnie ją otworzyłem.
W środku znajdował się bilet na dzisiejszy lot do Londynu. Czyli jednak nie kłamała.
Były również jeszcze inne całkiem interesujące rzeczy. Kilka arkuszy z informacjami, gdzie potencjalna ofiara może się znajdować. 
"Dnia 06.10.2015 - prawdopodobnie ofiara, zmierza samotnie w kierunku galerii."
"Dnia 07.10.2015 - cel, widziany w restauracji De'Fancu około godziny trzynastej."
"Dnia 10.10.2015 - ofiara wychodzi z niewielkiego budynku sieci modeling'owych."
I jeszcze kilkanaście innych informacji, które tak naprawdę o niczym nie świadczą. 
Są to tylko podejrzenia i obserwacje przeprowadzone przez osobę, która być może nawet nie zna się na tym fachu. Możliwe, że w tym momencie niewinna osoba jest brana jako cel, co nie do końca mi się podoba.
Zachowanie Bonnie również daje wiele do myślenia. Nie wydaje mi się, żeby grała fair. Muszę być czujny. Teraz to jest zupełnie inna kobieta.
Nie zwlekając dłużej, zabrałem z biura najpotrzebniejsze rzeczy, wyszedłem z niego kierując się do baru.
- Kaleb, wyjeżdżam. Nie wiem kiedy wrócę. - powiedziałem dość głośnym tonem głosu próbując zagłuszyć muzykę.
- Jak to? Co jest? - spytał zakłopotany czyszcząc pojedynczo szklanki.
- Nie ważne. - pokręciłem głową. - Teraz klub jest na Twojej głowie, mam nadzieję, że mogę Ci go powierzyć na jakiś czas. - westchnąłem bacznie mu się przyglądając.
Chłopak niepewnie skinął głową, co było dla mnie jednoznacznym znakiem, że podejmuje się zadania. 
Po objaśnieniu paru dość istotnych spraw, mogłem spokojnie zostawić klub na barkach Kaleba. Wierzyłem w niego. Mimo, że jest młody, ma potencjał. W pewnym sensie przypomina mnie za młodych lat.
Pospiesznie dojechałem do domu, gdzie pakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, oczywiście poza bronią. Na odprawie to by nie przeszło...
Na całe szczęście, w Londynie mam starego znajomego, który za każdym razem ma dla mnie gotowy sprzęt i to po dość okazyjnej cenie. W tym wypadku jednak o cenę nie muszę się martwić. To Bonnie mnie wynajęła, ona spłaca moją robotę. 
Pospiesznie wziąłem prysznic i włożyłem czyste ubranie. Przeglądając się w lustrze wyglądałem w miarę przyzwoicie.
Poczułem wibrowanie w kieszeni, do której natychmiast sięgnąłem i wyjąłem telefon przykładając do ucha.
- Masz godzinę. - usłyszałem łagodny głos w słuchawce.
- Ciebie również miło słyszeć Bonnie, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. - syknąłem z sarkazmem.
- Nie igraj z ogniem bo możesz przegrać. - zagroziła rozłączając się.
Pieprzenie.
Nikt nie będzie ustalał mi, co i jak mam robić, a już w zupełności nie moja była.
Jadąc w kierunku lotniska uznałem, że muszę jeszcze wstąpić w jedno szczególnie ważne miejsce przed moim odlotem.
Kto wie, może wcale już nie wrócę do Las Vegas.
Ostrożnie podjechałem pod posesję i grzecznie podszedłem do drzwi, w które następnie zapukałem.
Po chwili drzwi zostały otwarte, a w nich stanął Marshall ze zdziwioną miną.
- No witaj kolego. - zacisnąłem pięści wymierzając cios w jego szczękę. 
Mężczyzna natychmiast upadł na ziemię zalewając się krwią.
- Może nie pamiętasz, ale wczoraj miałeś się u mnie zjawić. - syknąłem klęcząc na nim. 
- Justin, daj spokój. Byłem zjarany. - wymamrotał krztusząc się krwią.
- Ustalmy pewne reguły. - przerwałem. - Jeśli ja wydaję rozkazy, Ty jesteś przeważnie od tego, aby je spełniać, jasne? - wrzasnąłem uderzając mężczyznę kilkakrotnie. 
- Póki co wyjeżdżam, a Ty nie myśl nawet, żeby pokazywać się w klubie. - syknąłem. - Ta rozmowa i tak nie jest dokończona, pamiętaj. - splunąłem wychodząc.
Wyjąłem z kieszeni skórzanej kurtki papierosa, którego odpaliłem i zaciągając się dymem, powoli zaczynałem odczuwać rozluźnienie.
To niesamowite jak nikotyna potrafi na nas działać.
Spojrzałem na swoje posiniaczone, zakrwawione i rozcięte pięści u rąk. Nie były w najlepszym stanie. 
Wsiadłem do auta i jechałem prosto w kierunku lotniska, na które dotarłem kilkanaście minut później.
- Już myślałam, że nie zdążysz. - zerknęła na mnie wyjmując torby z bagażnika samochodu.
- Pozwól. - wyręczyłem kobietę. 
Dżentelmenem jeszcze potrafię być.
- Co Ci się stało w dłonie? - zapytała dokładnie je lustrując.
- Musiałem coś jeszcze załatwić, nic pilnego. - wzruszyłem ramionami kierując się do wielkiego budynku, przez który dziennie przemieszczają się setki tysięcy ludzi.


rozdział dodaję, choć jestem rozczarowana ilością komentarzy
żeby w tym nie było tak "kolorowo"
ma się pojawić minimum 25 komentarzy, aby był kolejny rozdział
wybaczcie za moje wymagania

zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
ZAPRASZAM NA NOWE OPOWIADANIE MOJEGO AUTORSTWA!
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ


niedziela, 4 października 2015

Rozdział 14.

Przez kilka sekund stałem w bezruchu. Chciałem coś powiedzieć, zrobić jakiś gest, ale nie mogłem. To było ponad moje siły.
- Witaj. - mruknęła delikatnie unosząc kąciki ust.
Przeczesałem włosy dłonią, biorąc głęboki oddech.
- Usiądźmy. - zaproponowałem po chwili.
Dziewczyna przytaknęła i posłusznie usiadła przy zarezerwowanym stoliku.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Miałem tyle pytań...
- Co u Ciebie? - zapytała spoglądając w moją twarz z lekkim... żalem?
- Pytasz jakby miało to większe znaczenie. - warknąłem. 
Może i minęło sporo czasu, ale ja nie zapomniałem. 
- Przejdźmy do sedna. Po co to spotkanie? - zapytałem krzyżując ręce.
Bonnie przez chwilę siedziała wpatrzona w jeden konkretny punkt, aż z jej ust wypłynęły słowa.
- Nie zabiłam naszego dziecka. - wyszlochała.
Nonsens. Przecież wiem, co widziałem tamtego dnia, prawda?
- Przyszli po mnie. Wiedzieli, że po dobroci się nie dam, więc grozili, że ją zabiją. - sposób w jaki wypowiadała te słowa, sprawiał, że miałem dreszcze. - Mimo tego, że z nimi poszłam, parę dni później dowiedziałam się, że i tak Natasha nie żyje... - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast starła.
- Skoro to prawda, dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? - zacisnąłem pięści.
- Wiedziałam, że i tak byś mi nie uwierzył... Byłeś wtedy tak oddany swemu wujowi, że moje oskarżenia od razu poszłyby w las... - spuściła głowę.
- Poczekaj... Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałem zszokowany. - Sugerujesz, że to mój wuj? - zapytałem krzywiąc się.
Dziewczyna niechętnie przytaknęła.
To niedorzeczne. Absurd. Nie potrafię przyswoić do siebie tej myśli. Wiem jakim był człowiekiem, ale nigdy nie posądzałbym go o zabójstwo mojego dziecka. Coś jest na rzeczy, nie mówi całej prawdy.
- Pieprzysz głupoty. - zacisnąłem szczękę nie mogąc dłużej słuchać tych bredni.
- Justin, spróbuj to zrozumieć. Dlaczego miałabym teraz się do Ciebie odzywać i powracać do okrutnej przeszłości? - zapytała ciężko wzdychając.
- No nie wiem... Ty mi powiedz. - rzuciłem oschle z kamienną twarzą.
Nie. Nie dam się tym razem oszukać, nie dam się zmanipulować. Dojrzałem i nie jestem już gówniarzem, który bezgranicznie ufa.
- Przyszłam tu, żeby Ci wszystko wyjaśnić. Powiedzieć prawdę. - spuściła głowę. - Ale również przyszłam prosić Cię o pomoc. - spojrzała na mnie ciemnymi oczami, których nigdy wcześniej nie ujrzałem. Nie można było dostrzec w nich czułości jaką zawsze była obdarowana. Ciemność, nicość i gniew - w jej oczach było widać wyłącznie to.
- Nie rozumiem. - zmarszczyłem czoło.
- Parę lat temu, zamordowano mojego narzeczonego. Mimo wielu prób ucieczki od gangsterów, morderców, broni, to zawsze wlokło się za mną. Zabito Markusa, a ja chcę znaleźć osobę, która jeszcze o tym nie wie, ale będzie żałować, że go tknęła.
Czyli jednak to spotkanie nie miało na celu wyłącznie rozpatrzenia starych spraw. Do przewidzenia.
- Dlaczego miałbym Ci pomóc? - skrzyżowałem ręce.
- Bo wiem, że za napad w 2012 roku na firmę Bridgesa, był Twoją sprawą. Pieniądze, których rzekomo nie miał, stały się Twoją własnością. - uniosła kąciki ust w figlarnych uśmieszku.
Podstępna suka.
- Zamknij się. - syknąłem na co dziewczyna spoważniała.
Co teraz? Zaczyna się pieprzyć.
- Pomóż mi znaleźć tego, kto to zrobił, a przyrzekam, że więcej mnie nie zobaczysz. - zaznaczyła.
- Masz jakieś informacje na temat pobytu? - zmierzwiłem włosy.
Kolejny raz mieszam się w to gówno. Miałem żyć na czystych warunkach i bez żadnych czarnych interesów.
- Kobieta. Londyn. Informacje na jej temat są mało komu znane, bardzo starannie likwiduje ślady, ale dla doświadczonego zabójcy, nie jest nie do znalezienia. - wyjaśniła. - Jutro spotkamy się w Twoim klubie i lepiej, abyś był gotowy wyruszyć w drogę. - ostrzegła po czym wstała i opuściła pomieszczenie.
To nie jest ta sama dziewczyna, co wcześniej. Zmieniła się. W sumie jak każdy. Przez dłuższą chwilę siedziałem w kawiarni, próbując przyswoić do siebie wszystko, co wydarzyło się kilka godzin temu. 
Chcąc bądź nie chcąc, musiałem się zgodzić. Musiałem zadbać o to, aby sprawa z Bridgesem nie ujrzała światła dziennego. 
Wyjąłem banknot z kieszeni, rzuciłem na stolik i wyszedłem.
Kilkanaście minut później byłem pod klubem. 
- Witam szefa. - skinął głową jeden z ochroniarzy.
- Cześć Derek. - przywitałem się i pospiesznie wszedłem do środka. 
- Justin! - przeciągnęła Lolly wieszając swoje gorące dłonie na mej szyi.
- Nie teraz. Nie mam do tego dziś głowy. - warknąłem odsuwając od siebie skąpo ubraną dziewczynę.
Nie mam czasu na pieprzenie z nią. Chyba zaprzestanę korzystania z jej usług. 
Wszedłem do swojego biura i natychmiast wybrałem numer Marshalla.
- Justin? Co jest? - usłyszałem zaspany głos.
- Nie obchodzi mnie, co teraz robisz, ani gdzie jesteś. - przerwałem. - Za godzinę masz być w klubie. - syknąłem naciskając czerwoną słuchawkę.
Jestem ciekawy, co będzie miał do powiedzenia na temat mojego wuja i śmierci mojej córki.

Ally

- Okej, dam radę. - wzięłam głęboki oddech i subtelnie wkroczyłam na salę, gdzie czekała na mnie Pani fotograf.
- Dziewczyno, zdejmij ten szlafrok i odsłoń trochę kobiecości. - doradziła ustawiając aparat.
Zrobiłam tak, jak zaleciła. 
Czterdzieści minut później zakończyłam sesje. 
- Zdjęcia będą w przyszłym tygodniu. - powiedziała pakując sprzęt.
Czułam, że poszło mi całkiem nieźle, więc pewna siebie zmierzyłam do garderoby.
- Jak Ci poszło? Mówiła coś? Co kazała robić? - od wejścia zostałam zasypana stosem pytań od reszty dziewcząt. 
Na sam ich widok, uśmiechnęłam się. Są dla mnie jak siostry, niczym rodzina. Naprawdę cieszę się, że trafiłam na takie osoby. 
- To był trudny dzień, więc pozwólcie mi w spokoju się przebrać i wrócić do domu. - zaśmiałam się widząc ich naburmuszone miny. Są urocze.
Przed wyjściem pożegnałam się z Joshua, a następnie opuściłam agencję. 
Był chłodny wieczór, księżyc powoli wznosił się na ciemne niebo, więc dokładnie owinęłam się szalikiem i szczelnie zapięłam kurtkę. 
Do domu miałam całkiem spory kawałek, a Dylan miał wyłączony telefon, więc jedyne, co mi pozostało, to przejść ten dystans pieszo. Świetnie.
Londyn w porównaniu do Las Vegas, nie jest żyjącym miastem. Wieczorami mało kogo można spotkać na zewnątrz. Może to zasługa pogody lub nieprzyjemnego towarzystwa, które nocami krąży po ulicach. 
Wracając do domu, czułam za sobą czyjś wzrok, jakby ktoś za mną szedł i wodził wzrokiem, ale za każdym razem, gdy się odwracałam, widziałam wyłącznie swój cień. Próbowałam to zlekceważyć, jednak bez skutku. Moja wyobraźnia samoistnie się uruchomiła i zaczęła przesyłać niekoniecznie przyjazne obrazy. 
Całą drogę powrotną przemierzyłam w niecałe 20 minut. Zasapana weszłam do środka i pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to Dylan z przepięknym bukietem czerwonych róż. Całe napięcie momentalnie ze mnie zeszło.
- Z jakiej to okazji? - zapytałam zszokowana. 
- Tak jak myślałem... - parsknął śmiechem. - Zapomniałaś. Dzisiaj nasza rocznica. - podszedł bliżej składając czułego całusa na moich wargach. 
O kurde. Faktycznie. 
Poczułam lekkie zażenowanie i wstyd. Zapomniałam o naszej rocznicy.
- Przepraszam Cię skarbie. - mruknęłam cicho. 
- Później się zrehabilitujesz. - zaśmiał się chwytając moją dłoń.
Zaprowadził mnie do salonu, gdzie przygotowana była kolacja. Wszystko wyglądało idealnie. Świece, wino, kwiaty. Mam szczęście, że trafiłam na takiego faceta. 
- To wszystko dla mnie? - rozejrzałam się dookoła.
Dylan jest cudownym facetem. Potrafi zadbać o kobietę. Pokazuje to na każdym kroku. Powoli zaczynam myśleć, że zasługuje na kogoś lepszego niż ja.
- Jestem wyczerpana. - westchnęłam odkładając brudne naczynia do zmywarki, czując męskie dłonie na mych biodrach. 
- Może gorąca kąpiel dla poprawy? - szepnął tuż przy uchu.
Rozpływam się.
- Skoro proponujesz. - mruknęłam uśmiechając się lubieżnie. - Tylko jest mały problem, twoja męskość delikatnie zaczyna być odczuwalna. - zaśmiałam się.
Chłopak natychmiast odwrócił mnie w swoją stronę, łącząc nasze wargi w namiętnym pocałunku. To było zarazem wulgarne, ale również czułe. 
- Kochanie, wspominałeś coś o kąpieli. - mówiłam między pocałunkami.
Brunet niechętnie rozłączył nasze usta i ze smutną miną zmierzył w kierunku łazienki.
- Potrafisz wszystko zepsuć. - mruknął mierzwiąc włosy.
- Też Cię kocham! - krzyknęłam rozbawiona.
Idąc w kierunku kuchni, usłyszałam pukanie do drzwi. Ze zdziwionym wyrazem twarzy podeszłam i je otworzyłam. 
Nim zdążyłam spojrzeć na osobę stojącą w progu, poczułam ostry ból brzucha. Spojrzałam na swój brzuch i dostrzegłam mnóstwo krwi, a tajemniczy nożownik zniknął.
Upadłam na ziemię i zaczęłam krzyczeć wołając o pomoc.
Po chwili znalazł się przy mnie Dylan. Krzyczał próbując dowiedzieć się, co się wydarzyło. Moje ciało stawało się coraz cięższe, rana była okropna, a ból jeszcze gorszy. 
Czułam, że tracę przytomność, mimo wszystko starałam się nie zamykać oczu. Brunet wciąż do mnie mówił próbując utrzymać mnie w świadomości. Ostatnie, co pamiętam, to dźwięk karetki i sanitariuszy wynoszących mnie z mieszkania.

Następnego dnia...

Delikatnie uchyliłam powieki i zrozumiałam, że nie jestem w swoim łóżku, a tym bardziej w domu. Szybko się podniosłam i od razu tego pożałowałam. Ból w okolicy brzucha przeszedł mnie na wskroś.
- Hej, spokojnie! - podszedł do mnie Dylan uspokajając. - Niedawno wróciłaś z sali operacyjnej.
Co? Jakiej sali? Co się stało? 
- Co się stało? - zapytałam przecierając twarz dłońmi, następnie odchylając koszulkę ujrzałam opatrunek na prawej stronie brzucha.
- Ty mi powiedz. - szepnął przy moim łóżku.
- Nic nie pamiętam. - powiedziałam spanikowana kręcąc głową. 
- Znalazłem Cię przy drzwiach, leżącą na ziemi z zakrwawioną bluzką. Kto Ci to zrobił? - syknął.
Jest zdeterminowany wymierzyć sprawiedliwość osobie, która mnie zraniła. Nie chcę, żeby z mojego powodu miał problemy. Nie zasługuje na to.
- Pójdę po lekarza. - mruknął wychodząc z sali.
Dlaczego nic nie pamiętam? Już tyle razy byłam raniona nożem, trafiałam przez to do szpitala, ale nigdy nie traciłam pamięci. Dlaczego tym razem tak się stało? Nie mam nawet żadnych podejrzanych. Dosłownie nikogo. To nie mógł być przypadek. Przeszłość powraca.
- Dzień dobry. - do sali wszedł starszy, siwy mężczyzna w białym uniformie. - Widzę, że się Pani przebudziła. Jak samopoczucie? - zapytał notując coś na mojej karcie.
- W porządku. - w tym momencie niekoniecznie wiedziałam, co powiedzieć. Wszystko, co się wydarzyło, zaczęło mnie przytłaczać. 
- Miała pani ranę brzuszną od prawdopodobnie tępego przedmiotu, stąd ból był przeszywająco ostry. Żadne z organów wewnętrznych nie zostało uszkodzone. Miała Pani naprawdę wielkie szczęście. - stwierdził. - Policja zaraz tu będzie spisać Pani zeznania. - powiedział i opuścił salę.
Po co policja?! 
- Po cholerę tu policja?! - syknęłam w kierunku Dylana, który chwilę wcześniej przysłuchiwał się rozmowie.
- Przecież ktoś na Ciebie napadł, musisz złożyć zeznania, aby mogli go złapać. - wytłumaczył.
On nic nie rozumie! Nie mogę mu powiedzieć prawdy... 
- Nic nie rozumiesz... Nie pamiętam tego zdarzenia, nie wiem jak napastnik wyglądał, więc jak mam cokolwiek powiedzieć funkcjonariuszom? - wydęłam wargi.
- Nie pamiętasz albo nie chcesz pamiętać. - burknął wychodząc. 


przepraszam za błędy xoxo

Przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero teraz, po tak długiej nieobecności.
Mam nadzieję, że rozumiecie i chociaż połowa czytelników pozostała i da o sobie znać pod tym rozdziałem.
Oficjalnie - powróciłam do pisania:)


CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!