poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 03.

- O kurwa. - otworzyłam szeroko oczy.
Co to ma być? Jakim pierdolonym cudem on zna mój adres? Poczułam nieprzyjemny chłód na ciele, które się spinało. Oddech zaczynał być nierówny. Bicie serca przyspieszało. Dla mnie pozostanie w ukryciu jest wszystkim. 
Spojrzałam na róże, które wydawały się być naprawdę piękne, ale nie mogłam ich zatrzymać. To bez sensu, ale tak być nie powinno. Chwyciłam bukiet i bez żadnych skrupułów wrzuciłam do kosza. Znałam sposób aby dowiedzieć się skąd tajemniczy romantyk wiem, gdzie mieszkam. 
Wystarczyło pójść do tego lokalu, gdzie byłam ostatnim razem. Zapewne go tam spotkam, prędzej czy później.
Spoglądając na zegarek dostrzegłam późne popołudnie, jednak było za wcześnie, aby wybrać się do klubu. Wertując moją całą garderobę, stwierdziłam, że nie mam w co się ubrać. Powinnam wybrać się na zakupy. Moja garderoba była naprawdę uboga i z czasów zeszłej dekady.
Właśnie zaczynam się zachowywać jak typowa nastolatka. Dawniej, kiedy chodziłam jeszcze systematycznie do szkoły, wraz z przyjaciółką odstawałyśmy od reszty. Nie podobały nam się wszystkie domówki, setki godzin spędzonym w galeriach handlowych, to nie było w naszym stylu.
Tak mi się przynajmniej wydawało. 
Wtedy byłam raczej cichą myszką, która bała się zawalić dzień w szkole nie myśląc o żadnych konsekwencjach. Teraz, gdy o tym myślę, mam ochotę śmiać się sama z siebie. 
Szkoła nie jest po to by sprawdzać naszą inteligencję, tylko by sprawdzać naszą pamięć, co jest kompletnie bez głębszego sensu. 
Gdybym komukolwiek opowiedziała o mojej historii, jego pierwszym pytaniem byłoby dlaczego opuściłam rodzinne miasteczko. Wszystko byłoby piękne, kolorowe i usłane różami jak we wszystkich szczęśliwych filmach, gdyby nie fakt, że popełniłam największy błąd mojego życia, który do dzisiaj mnie dręczy...
*Flashback*
Po całym zdarzeniu ze śmiercią rodziców, przysięgłam ich pomścić. Zaczęłam szukać potencjalnych zabójców. Problem tkwił w tym, że nie miałam żadnych poszlak. 
Któregoś dnia, za namową znajomych poszłam na imprezę. Było tam mnóstwo ludzi ze szkoły i nie ukrywam, że zalewałam smutki we wszystkich możliwych drinkach. Nie znałam umiaru, nie czułam się źle, nie chciałam wymiotować, nie czułam się pijana. 
Pewien nieznany mi mężczyzna dosiadł się do mojego stolika.
- Nie szkoda mi Cię. - oblizał usta podśmiewując się.
Uznałam, że jest pijany i mówi brednie. Zlekceważyłam go.
- Twoi starzy... Ich też mi nie jest szkoda... - parsknął popijając piwo.
Okej, teraz przegiął.
- Masz jakąś konkretną sprawę czy dasz mi spokój? - przewróciłam oczami ze skrzyżowanymi rękoma.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dlaczego wypominał mi ich śmierć, wiedząc, że nie jest mi z tym łatwo.
- Wiem, że szukasz mordercy, lepiej ty daj spokój. - nachylił się nade mną. - Nie wiesz w jakim świecie żyjesz, mała suko. - szepnął i oddalił się w stronę wyjścia.
Bang! Wybuchłam. Pierwszy raz byłam... zła? To zbyt łagodnie powiedziane. Byłam wściekła. Nikt nie ma prawa wypominać mi śmierci rodziców, ani tym bardziej nazywać mnie "małą suką". 
Bez zastanowienia podążyłam za tajemniczym chłopakiem. 
- Ally, dokąd idziesz? - poczułam dłoń Amber na ramieniu.
- Muszę coś załatwić, zaraz wracam. - wyrwałam się z uścisku i wyszłam.
Wyszłam tylnym wyjściem, tak jak on. 
- Wiedziałem, że przyjdziesz za mną. - zaśmiał się gorzko wychodząc z ciemnego zaułku. - Czyżby moje słowa Cię uraziły? - wydął usta.
Dłonie miałam schowane w kieszeniach z racji, że na zewnątrz nie było przyjemnie i pogodnie. Poczułam w jednej z nich pewien przedmiot. Był to scyzoryk, który dostałam od taty. Stwierdziłam to po jego kształcie. 
- Nic nie powiesz? - zadrwił. - Twój ojciec był zwykłym frajerem. Powinnaś o tym wiedzieć. - dodał oschle.
Co on pieprzy? 
- Pozwolił stracić tak cenną rzecz. Nie był wobec Ciebie szczery, wobec nikogo. Powinien umrzeć znacznie gorzej. - syknął z zaciśniętymi zębami.
Dość. Moje emocje wzięły nade mną górę. Bez zastanowienia wyjęłam przedmiot z kieszeni i wbiłam nieznajomemu prosto w klatkę piersiową, raniąc ważne narządy wewnętrzne. 
- Ally? - usłyszałam cichy szept za sobą.
Kiedy się odwróciłam, zdezorientowana Amber stała niczym posąg próbując zrozumieć do czego właśnie doszło.
Spojrzałam ponownie na mężczyznę, który leżał na ziemi nie dając znaku życia, a wokół niego mnóstwo krwi. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam. 
Zaczęłam biec, uciekać do domu... A kiedy w nim byłam, wiedziałam, że nie mogę zostać dłużej w tym mieście. Był świadek.
Od tamtej pory nie miałam z nią żadnego kontaktu. Jest mi przykro, że wszystko się tak potoczyło. Całą winę biorę na siebie, jestem tego w pełni świadoma.
Jedyne co wywnioskowałam z tej trefnej lekcji to fakt, że to zdarzenie w pewnym stopniu ukształtowało mój charakter. 
Uwalniając tłumione wspomnienia, straciłam rachubę czasu. W planach miałam jeszcze spotkanie z Justinem, jak to się przedstawił. Sięgnęłam po według mnie odpowiedni zestaw i włożyłam go. Z całym dystansem do siebie, mogłam stwierdzić, że wyglądałam w miarę seksownie. 
Kiedy dotarłam na miejsce, oczy mężczyzn po raz kolejny były skierowane na mnie. To podnosiło moją samoocenę za każdym razem. 
Usiadłam przy barze i gestem dłoni zawołałam barmana. 
- Martini, proszę. - uśmiechnęłam się.
- Ktoś panienki szuka. - rzekł wstrząsając metalowy, mały pojemnik.
Zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu. Byłam przede wszystkim zaskoczona. David? Ale dopiero za dwa dni miał przekazać jakieś wiadomości, do tego nie w tym lokalu.
- Moje uszanowanie. - usłyszałam za plecami.
Do baru podszedł mężczyzna w ciemnych okularach, ze znajomymi rysami twarzy. Dopiero po zdjęciu okularów rozpoznałam go.
- Kwiaty się podobały? - zapytał ukazując białe zęby.
- Tak, podobały się tak bardzo, że aż trafiły do kosza. - uśmiechnęłam się sztywno.
Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem po czym zamówił drinka.
- A trzeba było wysłać buty. - westchnął.
- To zabawne. Wprawdzie to ja chciałam się spotkać z Tobą, nie na odwrót. - stwierdziłam.
- A to w jakim celu? - zmarszczył czoło.
- Przede wszystkim, skąd wiesz, gdzie mieszkam? - syknęłam.
- To akurat żadna tajemnica. Jeśli nie chcesz zostać znaleziona, a uciekasz przed czymś lub cokolwiek, radziłbym zmienić pewne zasady. - przerwał kiedy barman podał nasze zamówienia.
- Poważnie? Ty będziesz mi mówił, co robię nie tak? - zaśmiałam się nie dowierzając. - Nie wiesz kim jestem, co tu robię i lepiej, żeby tak pozostało. - dodałam sącząc trunek.
On nie ma o niczym pojęcia. Lepiej niech tak pozostanie.
- Lubię ryzyko, tajemniczość, dlatego zwróciłem na Ciebie uwagę. - wzruszył ramionami. - Poza tym, zawsze dostaję to, co chcę. - szepnął tuż przy moim uchu.
- Lepiej przemyśl czego żądasz. Twoje kaprysy mogą być lekko niedopasowane. - oblizałam usta, wyjęłam banknot z torebki i położyłam na barze. 
- Pozwól, że ja stawiam. - zwrócił się do mnie.
- Nie potrzebuję sponsora. - przewróciłam oczami.
- Nie oferuję tego. - posłał uroczy uśmiech. 
Jego uśmiech. Jest doskonały. Idealnie białe zęby. Czerwone, wilgotne usta. Oczy nie z tej ziemi. Czy ja śnię?
- Już idziesz? - zapytał. - Co masz w planach na resztę wieczoru? - spojrzał na moje ciało dokładnie je lustrując.
- Chyba nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć. - stwierdziłam, a następnie odeszłam.
Po wyjściu z pomieszczenia, chłodne powietrze otuliło moje ciało dając ukojenie. 
Wiem, że zachowuję się jak zimna suka, ale nie szukam romansów. Jestem tu w konkretnym celu, konkretnej sprawie, nie dla zabawy. 
Szkoda, bo taki facet to nie byle co. Połowa lasek pewnie się za nim ugania, a on korzystając z uroku osobistego, zapewne to wykorzystuje. Zadufany, pewny siebie, niesforny, seksowny, intrygujący...
To niesłychane jak człowiek może wyrobić sobie opinię na temat drugiej osoby w zaledwie kilka minut.
Niebo było całkowicie pokryte gwiazdami, które w tym momencie skradły moje serce i chcąc nie chcąc, miałam ochotę patrzeć na nie wieczność. Poruszanie się po mieście w środku nocy, nie było znakomitym pomysłem, nie dbałam w tym momencie o to. 
Ciągłe przemieszczanie się taksówkami sprawiło, że przez cały czas odkąd tu jestem, nie poznałam tego miejsca. Mam zamiar to nadrobić, choćby nawet teraz. 
Idąc swobodnie ulicami LV, czułam się nieswojo. Tłumaczyłam to sobie alkoholem wędrującym po moim organizmie, ale to uczucie się nasilało. Moja wyobraźnia zaczęła działać akurat w momencie, kiedy jej nie potrzebowałam. Do głowy przychodziły mi różne myśli... 
Nagle poczułam dłoń na moich ustach i chłodne ostrze przyłożone do mojego gardła. Byłam przerażona, ale starałam się zachować zimną krew. 
Pierwsza myśl? Jakiś zdesperowany młody człowiek, uzależniony od narkotyków próbujący ukraść kilka marnych dolców.
Osoba, która targnęła się na moje życie, wciągnęła mnie do ciemnego zaułku. Wszystko wróciło. 
Całe zdarzenie z tym mężczyzną, Amber... Wspomnienia próbowały mnie zabić od środka. 
Zostałam pchnięta na ścianę, a ostrze spod mojego gardła zniknęło. Powoli odchyliłam głowę chcąc skojarzyć fakty, a potem cała się odwróciłam.
- Nie powinnaś tego robić. - szepnął.
- Tego? Czyli? - zapytałam.
Nie chce pieniędzy? Nie jest złodziejem? Więc kim? Gwałcicielem też nie. Więc, o co chodzi?
- Nie szukaj problemów. Oni już o Tobie wiedzą. Kazali mi Cię zabić. - westchnął podchodząc coraz bliżej.
- Jacy oni? Kim Ty jesteś? - zapytałam napierając na ścianę coraz mocniej z każdym jego krokiem w moim kierunku.
- Ostatnią osobą, z którą rozmawiałaś przed śmiercią. - powiedział surowo.
Chwyciłam torebkę, próbując wyjąć jak najzwinniej broń, której jednak dzisiaj nie miałam przy sobie. Cholera.
Mężczyzna w czarnej kominiarce mocno chwycił mój nadgarstek i ostrym nożem zrobił linie wzdłuż ręki, powodując wypływanie krwi na zewnątrz. Rana była głęboka, czułam pieczenie w całej ręce i spływającą krew po palcach. 
Nie mogłam tak skończyć. Nie taki był mój plan. Pierwsze, co przyszło mi na myśl to czuły punkt każdego mężczyzny. Wykorzystałam to. Nieznajomy zaczął zwijać się z bólu, a ja korzystając z okazji uwolniłam się z jego uścisku i chwyciłam ostry pręt leżący opodal chcąc zakończyć ten spór, jednak ktoś mnie uprzedził.
Nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, dwa pociski trafiły prosto w mężczyznę, który zmierzał w moją stronę. Konając z bólu, opadł bezwładnie na ziemie.
- Oni mi kazali. Nie mieszaj się w to. Zostaw śmierć Brada i Lily. - szepnął i zamknął oczy.
Jacy oni? Skąd zna imiona moich rodziców? Co się do kurwy nędzy dzieje?! 
Moja podświadomość krzyczała razem ze mną. Wariowała będąc w tej niewiedzy.
Natłok wydarzeń spowodował, że nie bardzo kojarzyłam co dokładnie miało przed chwilą miejsce. Odwróciłam się w przeciwnym kierunku i zobaczyłam Justina z bronią w ręku wymierzoną w człowieka, który chciał mnie zabić.
- Robi się coraz ciekawiej. - mruknęłam przeczesując włosy.

za błędy przepraszam xoxo


liczę, że rozdział się podoba:)
miłego czytania.
liczę na opinie i komentarze.


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!



sobota, 28 marca 2015

Rozdział 02.

Po co się starać aby inni rozumieli intencje Twoich czynów? Oni nigdy ich nie zrozumieją i nie ma w tym żadnej niesprawiedliwości. Bo sprawiedliwość to pościg za chimerą, która jest wewnętrzną sprzecznością.
Leżąc w łóżku zebrało mi się na sentencję, a w tym, wszystkie wspomnienia zaczęły powracać z tego okropnego wieczoru, który w pewnym stopniu dalej był dla mnie zagadką...
*Flashback*
Wieczór jak każdy inny. Niczym się nie różnił od pozostałych... Rodziców nie było, obchodzili kolejną rocznicę ślubu. Zdecydowałam się pójść do przyjaciółki, Amber. Gotowa do wyjścia otworzyłam drzwi, a w nich ujrzałam tajemniczą osobę, która metalowym przedmiotem uderzyła w moją głowę, przez co straciłam przytomność. Ocknęłam się kilka godzin później w salonie, a obok na podłodze leżały zakrwawione ciała...
Przyrzekłam zemstę i wcale nie zamierzam się poddać. Stałam się silniejsza, pozbawiona uczuć, stanowcza i przede wszystkim nieufna. Tak, może jestem zimną suką, ale wszystko nie dzieję się bez powodu. W tym momencie poczułam nagły przypływ energii, który dostał się do mojego organizmu. Tak jakby ktoś podał mi dożylnie adrenalinę.
Po wczorajszym wieczorze, jedyne czego żałuję, to tylko ten złamany obcas. To były moje najlepsze buty! Zirytowana wstałam, wzięłam świeżą garderobę i ruszyłam do łazienki. 
Kolejny raz nie mogę swobodnie patrzeć na swoje ciało. Moje aktualne życie jest pogmatwane. Nie powinno takie być, doskonale o tym wiem. Poukładam je dopiero wtedy, gdy wszystko będzie jasne.
Weszłam pod prysznic, wtarłam w siebie żel, a następnie pozwoliłam kroplom gorącej wody ogrzać moje ciało. 
Po kąpieli poczułam niemiłe burczenie w brzuchu, oznaczało to głód. Od rana nie miałam nic w ustach. Przygotowałam skromny posiłek i usiadłam przy stole, po raz kolejny przeglądając dokumenty zielonookiego bruneta. Wszystko było podane. Wiek, wzrost, nawet numer telefonu i adres. Przez najbliższy czas nie chciałam ryzykować zdemaskowaniem, więc wolałam się ukrywać, pozostać tajemniczą nieznajomą. 
Zeszłego dnia Rick powiedział, że dzisiaj mogę go spotkać w barze koło Alei Gwiazd. Ma jakieś prywatne spotkanie czy inny cel, co akurat mnie mało interesuje. 
Zebrałam jego zdjęcia, schowałam do biurka i spokojnie kończyłam posiłek.
Ten mężczyzna wczoraj. Dziwne spotkanie. Był taki... Nachalny? Arogancki? Zdecydowanie tak, ale było w nim coś, co powoduje u kobiety pożądanie, chęć bycia w jego pobliżu. Chociaż w sumie to wszystko mogło być spowodowane nadmiarem alkoholu we krwi. Wtedy człowiek wariuje. Cokolwiek.
Ubrałam buty i gotowa wyszłam na nie do końca umówione spotkanie. Złapałam najbliższą taksówkę, wręczyłam kierowcy adres i czekałam tylko, aż będę na miejscu. 
Wchodząc do środka, do moich nozdrzy dostał się nieprzyjemny zapach cygara. To jeden z wielu powodów, dlaczego właśnie nie przepadam za tego typu lokalami. 
Usiadłam przy barze, co w zwyczaju zawsze robię. Może wydawać się to denne, ale tu czuję się najbezpieczniej. Przystojny barman przyjął moje zamówienie, a po chwili otrzymałam moją wodę z miętą. 
Sącząc napój, wzrokiem analizowałam wnętrze pomieszczenia, a raczej ludzi, którzy tu byli. Połowa z nich to upici biznesmeni, którzy poza domem szukają przygód, a panny przy nich oczekują wyłącznie zawartości ich wypchanych portfeli. Żenada, ale przynajmniej można się uśmiać. Przywykłam do tego, znam kilka naprawdę świetnych historii, ale to nie jest odpowiednia chwila na ich wspominanie. 
Moją uwagę przykuł mężczyzna pasujący do opisu, dla pewności wyjęłam dyskretnie fotografię i porównałam. Tak, to był on. Wzięłam głęboki wdech i pewnie podeszłam do owego stolika. 
- David Rodriguez? - spytałam z odwagą.
- W czym mogę pomóc kruszynko? - spojrzał dokładnie lustrując moje ciało na co przewróciłam oczami.
- Mam kilka pytań. - stwierdziłam. - Osobistych. - dodałam.
- Zanim porozmawiamy w cztery oczy, pozwól, że mój kolega sprawdzi, czy nie masz ze sobą żadnych niespodzianek. - uśmiechnął się i gestem dłoni wskazał jednego ze swoich ochroniarzy w moim kierunku.
Ciemnoskóry, muskularny mężczyzna zaczął badać moje ciało. Czułam się obmacywana. Nieprzyjemne uczucie. Jego dłonie trafiły na moje pośladki i kilka razy na nich pozostawały.
- Przy tyłku raczej broni bym nie ukryła. - powiedziałam sucho robiąc krok w przód.
- Jest czysta. - mruknął.
Po tych słowach reszta towarzystwa, w tym panie lekkich obyczajów opuściły miejsce, a ja usiadłam na wygodnym skórzanym fotelu.
- Wiem kim jesteś. - stwierdził marszcząc brwi. - Jesteś córką Lily i Brada. - zmierzwił włosy.
- Więc mnie znasz. - przewróciłam oczami. - Przejdźmy do sedna. - dodałam.
- Jeśli chodzi o ich morderstwo, nie miałem z tym nic wspólnego. - wyjaśnił.
- Wszyscy winni tak mówią. - zaśmiałam się sztucznie.
- Chcę się tylko dowiedzieć skąd ich znałeś. - spojrzałam na mężczyznę.
- Brad często wpadał do LV, zwłaszcza do tego baru. Tutaj go poznałem. Wydawał się być przygnębiony. Przy butelce whiskey się otworzył. Dowiedziałem się, że stracił właśnie pracę, a miał kredyt do spłacenia... Zrobiło mi się szkoda gościa, więc zaproponowałem mu fuchę.
- Czekaj... Jaki moi rodzice mają związek z gangsterami? - zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąc.
- Dasz dokończyć czy nie? - westchnął zirytowany.
Gestem ręki dałam znak aby kontynuował.
- Początkowo nie chciał słyszeć o ciemnych interesach, ale z czasem, gdy coraz bardziej sięgał dna, sam przyszedł prosić o pomoc. Nie chciałem go mieszać w najgorszą robotę, wiedziałem, że miał rodzinę w przeciwieństwie do naszej reszty. Zrobiłem z niego jedynie dostawcę towaru. Prosta robota, dobry zysk, nic prostszego! Kilka lat mu to wychodziło. 
Zabrał tu raz Lily i przedstawił mnie jako bogatego biznesmena z firmą dostawczą płacącą grube papierki za przewóz pasażerów. Zawsze śmieszyło mnie to jak się do mnie przy niej odnosił. - zaśmiał się. -  Któregoś razu spieprzył to. Ludzie, którym wiózł mój towar, go nie dostali. Podczas przewozu, napadnięto na ciężarówkę z prochami i co do grama zabrano. 
Jego pobito do utraty przytomności, a odbiorcy, którym wisiałem towar zaczęli się niecierpliwić. Radziłem mu uciekać razem z rodziną, nie posłuchał. Dopadli ich w jakiejś restauracji. - dokończył.
- Resztę znam. - szepnęłam.
- Możesz wierzyć lub nie, ale traktowałem go dobrze i nie zabiłem nikogo z Twojej rodziny. - tłumaczył.
- Mogłeś coś zrobić, żeby do tego nie doszło do cholery... - warknęłam.
- Nie miałem pojęcia, że nie posłuchał. O tym, co się stało, dowiedziałem się po fakcie. - mruknął. 
- Podaj mi namiary na tych ludzi. - syknęłam.
- Chyba nie sądzisz, że pójdziesz tam sama i ich wszystkich pozabijasz. - parsknął. - Poza tym jest pewien problem. Sądziłem, że będziesz o tym wiedzieć. Jeżeli załatwia się czarne interesy, numerem jeden jest zachowanie anonimowej tożsamości. Nikt nikogo nie zna, wysyła się tzw. wysłanników, którzy i tak później giną. - wyjaśnił.
- Czyli nic nie wiesz? Dosłownie nic? - zakpiłam.
- Możliwe, że będę mógł cokolwiek poszukać, ale nie obiecuję zadowalających rezultatów. - chwycił kieliszek wypełniony alkoholem, następnie wlał całą jego zawartość do gardła.
- Jak się ze mną skontaktujesz? - zapytałam.
- Powiedzmy, że spotkamy się tu za 3 dni. Może być? - utkwił we mnie wzrok.
- Do zobaczenia za 3 dni w tym samym miejscu i o tej samej porze. - skinęłam głową i wyszłam z pomieszczenia. 
Tyle informacji... Dzisiaj się dowiedziałam takich rzeczy, o których nigdy bym nie śmiała pomyśleć. Moi rodzice wplątani w te całe gówna? Dlaczego tata dał się na to namówić znając tego konsekwencje. 
Gdybym tylko o czymkolwiek wiedziała, na pewno jakoś bym zainterweniowała. Znowu dziwne uczucie pojawiło się w moim brzuchu. Poczucie winy? Bezsilność? Trudno mi to określić. Mimo wszystko, wreszcie mam jakiś trop. Jestem coraz bliżej. 
Będąc w apartamencie chwyciłam mój dziennik i zaczęłam notować, w końcu miałam co napisać.
Sobota, 17 lipca 2015 Las Vegas
Jest nadzieja, pojawił się mały promyczek. Dalej jestem w LV, tym razem chyba się rozpakuję, bo czuję, że zostanę tu na dłużej. Czyżby stabilizacja? Dowiedziałam się dużo nowych rzeczy, co diametralnie zmieniło mój punkt widzenia. Coś czuję, że to nie są jedyne "ciekawostki", które zostały przede mną zatajone.  Czy mogę zaufać David'owi?Czy mogę chociaż spróbować mu zaufać? Za kilka dni mam się dowiedzieć czegoś nowego, możliwe, że będę już wiedziała, gdzie szukać, a co jeśli tak nie będzie? Nie mogę się nastawiać od razu na powodzenie. 
Muszę być realistką i wiem, że życie nie zatańczy tak jak się mu zagra, to człowiek musi się podporządkować. Jesteśmy tylko pustą, szarą materią błądzącą po tej nici życia. Ja codziennie mam tą świadomość.
Kiedy kończyłam pisać, do moich uszu dotarł dźwięk stukania w drzwi. To było dla mnie dużym zaskoczeniem. Odkąd tu jestem, nikt nigdy nie przychodził, tym bardziej jest to podejrzane. Podeszłam do drzwi i korzystając z "judasza", zobaczyłam po drugiej stronie kuriera. 
- Witam. - powiedział uśmiechnięty mężczyzna kiedy uchyliłam drzwi. - Proszę tu pokwitować. - podał tabliczkę wraz z długopisem i wskazał miejsce pokwitowania.
- Nie pomylił Pan adresów? - zmarszczyłam brwi spoglądając na niego.
- Absolutnie. Dwa razy sprawdzałem. - pokręcił przecząco głową. 
No cóż. Mogłam jedynie wzruszyć ramionami i pokwitować.
- Dziękuję bardzo, to dla Pani. - kurier podał ogromny bukiet róż i odszedł.
Róże? Od Ricka Czy Davida? Ale żaden przecież nie wie, gdzie się aktualnie znajduję. Tak przynajmniej uważam. Zresztą skąd miałby być ten gest? Nie podoba mi się to, w ogóle. Bukiet składał się z 35 pięknie kwitnących, czerwonych róż, a wewnątrz bukietu znajdowała się mała karteczka. Ostrożnie ją wyjęłam, a następnie odczytałam.
"Mam nadzieję, że kwiaty się podobają. Myślałem nad wysłaniem nowych butów z racji, że z poprzednimi był problem. Miłego wieczoru, Panienko."
- O kurwa.

za błędy przepraszam xoxo

zapraszam do komentowania
liczę na szczere opinie.
miłego czytania:)


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!



sobota, 21 marca 2015

Rozdział 01.

Obudziłam się z przeraźliwym krzykiem... Moje ciało było całe spięte. Koszmary dają się we znaki. To śmieszne jak wyobraźnia człowieka potrafi działać.
Przetarłam spocone czoło i wstałam z zamiarem wzięcia kąpieli.
Podeszłam do walizki i klękłam przy niej. Nawet się jeszcze nie rozpakowałam. W sumie chyba nie będzie takiej potrzeby... Zapewne za kilka dni się stąd ulotnie, jak zawsze. Nigdzie jeszcze nie byłam dłużej niż dwa tygodnie. Wyjęłam świeże ubrania z torby i poszłam do łazienki. 
Rozebrałam się i stanęłam przed lustrem. W dalszym ciągu mam kilka siniaków od ostatniej wizyty u Markusa. Nie chciał mi pomóc, więc poniósł pewne straty. Jego wybór, jego błąd.
Weszłam pod prysznic i zaczęłam rozkoszować się ciepłym strumieniem wody, który ciągłym tempem spływał po mojej skórze dając jej rozluźnienie. Potrzebowałam tego.
Po skończonej kąpieli i ubrana, wróciłam do pokoju. Mam dziś ważne spotkanie, dzięki któremu możliwy będzie postęp w moim dochodzeniu.
Jednak przed wyjściem, jak co dzień, opisuję pokrótce każdy dzień z życia. Ma to dla mnie szczególne znaczenie. Można powiedzieć, że piszę pamiętnik, ale dla mnie to coś więcej.
Piątek 16 lipca 2015 Las Vegas
Jestem w Las Vegas. Z różnych źródeł wynika, że to miasto duchów. Dwa dni temu byłam u Markusa. Musiałam siłą wyciągnąć od niego informacje, które mają mnie zbliżyć do zabójcy. Był silny, co widać po moim ciele, jednak to nie ja straciłam swą męskość. Dzisiaj jestem umówiona z Rickiem. Mężczyzna średniego wzrostu, nosi spluwę, nie ukrywa się z nią, to świadczy, że ma swoich sojuszników. Ja również powinnam kogoś znaleźć. Koszmary wróciły, czuję się bezsilna, tracę wiarę, muszę się otrząsnąć.
Schowałam pamiętnik do torby i wszystko inne. To na wypadek, gdyby coś się źle potoczyło i trzeba było by wyjeżdżać. Szkoda, bo spodobało mi się to miejsce. Dziennik prowadzę od kiedy pamiętam. To mama pokazała mi, gdzie mogę się wyżalić i mieć pewność, że nikt się o tym nie dowie. Dużo jej zawdzięczam. 
Wzięłam torebkę i opuściłam apartament. Jestem umówiona w niedalekiej restauracji, chętnie bym się przeszła jednak poczucie bezpieczeństwa jest silniejsze. 
Złapałam taksówkę i chwilę potem byłam na miejscu. Kiedy weszłam do środka, mężczyzna siedział przy stoliku, więc zgrabnym ruchem i sztucznym uśmiechem na twarzy, który miałam opanowany do perfekcji, podeszłam do niego.
- Witaj Rick. - usiadłam naprzeciwko mężczyzny.
- No proszę, więc to Ty jesteś tą sławną Ally. - uśmiechnął się spoglądając na mnie. - W czym mogę Ci pomóc? - zapytał łagodnym tonem.
- Wiesz doskonale w jakiej sprawie tu jestem, nie przeciągajmy tego. - stwierdziłam.
- Stanowcza, podoba mi się to. - zaśmiał się wyjmując z torby kopertę i podając ją mi.
- Co to jest? - uniosłam brwi pytając.
- Wszystko czego potrzebujesz. - zmierzwił włosy.
- Skąd wiesz, po co przyszłam? - instynkt podpowiadał mi, że to może się źle skończyć.
- Słonko, nie tylko Ty mnie obserwowałaś. - przerwał. - Lubisz chodzić do tej kawiarni obok hotelu, w którym się zatrzymałaś i ciągle kupujesz cappuccino. - zaśmiał się.
Oblały mnie zimne poty, ale nie dam się zastraszyć. Dużo przeszłam, dużo wytrzymałam i nie pozwolę, żeby jakiś idiota to wszystko zepsuł.
- Widzisz, Markus już chyba przestał Cię lubić po Twoim ostatnim wybryku. - zrobił smutną minę.
- Nie przyszłam tu rozmawiać o tym kutasie. - mruknęłam.
- Chyba o jego braku, ale oczywiście rozumiem. - powiedział. - Nie jestem Twoim wrogiem, znam powód Twojej wizyty tutaj. W tej kopercie znajdziesz wszystko, aby dostać się do jednej z osób podejrzanych o współudział. Mam nadzieję, że pomogłem. - wyjaśnił.
- Skąd wniosek, że mogę Ci ufać? - zapytałam chowając kopertę.
- Bo nie masz nikogo komu mogłabyś zaufać. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, kochanie. - pogładził mój policzek i wyszedł.
Co znajdę nowy trop, zawsze muszę coś spieprzyć. Powinnam od razu zabić Markusa. Niepotrzebnie mu darowałam, zapełniłby tylko listę moich ofiar.
Po powrocie do hotelu, upewniłam się, że nie jestem śledzona, choć nigdy nie mam całkowitej pewności, że tak nie jest. Zbyt wielu ludziom się naraziłam.
Usiadłam na łóżku i otworzyłam zawartość koperty. W środku były zdjęcia, raporty i życiorys mężczyzny. Brunet, zielone oczy, całkiem przystojny, ale nie wiążę pracy z życiem osobistym. 
Przebrałam się i z powrotem wyszłam w kierunku ruin budynków, które odwiedziłam dwa dni temu. Musiałam po sobie posprzątać, a Markus tylko mi to utrudniał. Zbyt wiele gadał. Może trzeba było pozbawić go języka? 
Nie mam własnego auta, więc po mieście muszę poruszać się taksówkami, co czasami bywa naprawdę męczące z racji, że tu w LV dziennie porusza się kilka milionów ludzi.
Kiedy dotarłam na miejsce spostrzegłam nieznany wóz i zapewne jego właściciela, więc ukryłam się w zaroślach. 
Średni wzrost, ciemny blond, okulary przeciwsłoneczne, rozmawiał z Markusem. Nie wydawał się być szczęśliwy. Ciężko było mi cokolwiek usłyszeć, więc mogłam tylko przeczekać jego odwiedziny, aby móc w cztery oczy porozmawiać z Markusem.
Zaczynałam się niecierpliwić, kiedy nieznajomy wsiadł do auta i odjechał. Odczekałam jeszcze kilka minut, następnie ruszyłam pewnym krokiem w kierunku budynku, a raczej jego pozostałości. 
- Cześć Markus. - rzuciłam na wejściu.
- Co do kur... - nie dokończył kiedy przyłożyłam mu broń do skroni.
- Nie ładnie tak kłapać jadaczką na prawo i lewo, wiesz? - szepnęłam tuż przy jego uchu.
Czułam jego strach, nie było mi go szkoda, ani żal. Zasługuje na śmierć.
- Ally, nie rób niczego czego potem możesz żałować, proszę. - łkał.
- Wiesz, co mnie zawsze śmieszyło? - przerwałam. - Każdy gangster udaje twardziela, ale kiedy ma spluwę przy skroni potrafi być pobłażliwy niczym szczeniak. - dodałam i pociągnęłam za spust. 
O jednego nędznika mniej. 
Rozejrzałam się dookoła i spostrzegłam fotografie na stole. Podeszłam początkowo z czystej ciekawości, ale to, co na nich było, a raczej kto... Nie wiedziałam, co powiedzieć. Podniosłam jedno zdjęcie, na którym była mama z tatą podczas ich wspólnej kolacji z okazji rocznicy ślubu. Doskonale pamiętam jak była ubrana mama, to był ten czas. Czyli jednak coś ich łączyło z ich śmiercią. 
Ciało Markusa polałam pobliską benzyną i podpaliłam. Przyczyna zgonu nie zostanie rozpoznana w wyniku bardzo szerokich obrażeń jakich dozna podczas płonięcia. Jedyne, co będą mogli ustalić, to jego tożsamość, a kiedy dowiedzą się, że to gangster, od razu przestaną się w to bawić. Jak zawsze.
Kiedy wróciłam, dobiegał wieczór. Miałam ochotę się rozerwać, więc nie tracąc więcej czasu, poszłam do klubu z dobrymi manierami. Dobrze, że w Las Vegas jest chociaż kilka takich lokali.
Wchodząc do środka, oczy mężczyzn były skierowane na mnie, na co jedynie pokiwałam przecząco głową śmiejąc się. Usiadłam przy barze i zamówiłam martini, które po chwili otrzymałam. 
- Co tu robi taki kwiatuszek jak Ty? - spojrzałam w kierunku szatyna, który do mnie mówił.
Oh, kolejny napalony. 
- Kwiatki możesz wąchać, ale od dołu jeśli chcesz. - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Nie chcę problemów, spokojnie. - zaśmiał się.
- Więc ich nie szukaj... - warknęłam sącząc drinka.
- Justin jestem, a panienka? - zapytał wyciągając dłoń.
- Niech pozostanie panienka. - rzuciłam sucho i odeszłam do innego stolika.
Jaki nachalny typ. Fakt, jest przystojny, ale nie mam czasu na związki, ani tym bardziej romanse. To nie w moim stylu. Pewnie, gdyby się dowiedział dlaczego tu jestem, już bym go więcej nie zobaczyła. 
Kilka godzin później moje powieki stawały się coraz cięższe, był to pierwszy znak, aby wracać. Jutro muszę rozpocząć poszukiwania owego faceta.
Wstając ze skórzanej kanapy, poczułam nadmiar alkoholu. Dawno się tak nie upiłam, ale potrafię to kontrolować i nawet po pijaku zachowuję się jak dojrzała kobieta. Wychodząc z lokalu, uderzyło mnie chłodne powietrze, które podwoiło siłę niestabilności. Przechyliłam się na bok i straciłam równowagę, przez co obcas buta się złamał.
- Kurwa. - wymamrotałam.
- Taka ładna, a tak brzydko się odzywa? Nie pomyślałbym. - zaśmiał się mężczyzna wychodząc zza rogu. - Może pomóc? - zaproponował.
- Poradzę sobie. - syknęłam.
- Panienka dalej taka ostra? - wydął wargi.
- To Ty? Śledzisz mnie czy co do cholery? - uniosłam brwi.
- Powiedzmy, że przewidziałem dzisiejszy wieczór panienki i teraz odstawię rolę bohatera. - parsknął śmiechem. 
- Doprawdy? A to jak? - zmarszczyłam brwi drocząc się.
- Piękna kobieta, w takim lokalu i to sama, upija się martini równie sama, niszczy buty... I jak tu nie pomóc? - westchnął.
- Ale złamanego obcasa nie przewidziałeś. - stwierdziłam zdejmując oba buty. - Za pomoc dziękuję, poradzę sobie, jestem samowystarczalna. - wyjaśniłam.
- Ależ nalegam. - podszedł bliżej.
- Powiedziałam stanowczo, że nie potrzebuję pomocy. Proszę dać mi spokój. - syknęłam w jego kierunku.
- Ja Ciebie skądś znam. - spojrzał na mnie lustrując dokładnie.
Co? O czym on mówi? To możliwe? Nie mogę tu dłużej być.
- Pomyliłeś mnie z kimś. Dobranoc. - ominęłam szatyna i ruszyłam w kierunku mojego tymczasowego miejsca zamieszkania. 
Ten typ wydawał się być dziwny. Istnieje miejsce, z którego może mnie pamiętać? Wszędzie zacierałam ślady, więc to niemożliwe. Teraz nie mam ochoty nad tym rozmyślać. Muszę się pozbyć alkoholu z mojego organizmu. 
Będąc w apartamencie, od razu położyłam się do łóżka i nie wiadomo kiedy, zasnęłam. 



Jest to nowe opowiadanie, myślę, że fabuła się spodoba.
liczę na pierwsze opinie.
miłego czytania:)


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!



Prolog.

Nazywam się Ally. Ally Scofield. Pochodzę z małego miasteczka położonego niedaleko Londynu. Mam 19 lat i w porównaniu do moich rówieśników, nie jestem zwykłą dziewczyną. W tym okresie powinnam martwić się, co założyć na imprezę albo, żeby nie wpaść w łóżku z obcym facetem. Chciałabym, aby tak było. Nie jestem ufna. Ciężko zdobyć moje zaufanie. Podczas zeszłego roku, dużo się wydarzyło i świat, w którym wiodłam beztroskie życie, stał się rządnym krwi przeciwnikiem, a ludzie to jedynie jego armia, która stoi mi na drodze. Na swoim koncie mam kilka zbrodni. Jestem tu, bo są pewne sprawy, które muszę rozwiązać. Kobieta, która łatwo się nie poddaje? Tak mogę siebie nazwać. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. W zasadzie była... Aktualnie? Ukrywam się, bo tak trzeba. Będę szukała dopóki nie znajdę. Nie cofnę się. Pomszczę ich.


WITAM W SZTUCE ZABIJANIA!
 Nowe opowiadanie. Nowy początek.
Jest to zupełne przeciwieństwo poprzedniego opowiadania.