poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 15.

On myśli, że to wszystko jest takie proste. W ogóle nie liczy się z moim zdaniem. 
Czuję się rozbita, sfrustrowana, nie wspominając już o bólu.
- Pani Ally Scofield? - zapytał stojący w progu funkcjonariusz, na co przytaknęłam.
Śmiało przekroczył próg zamykając za sobą drzwi, zmierzył w kierunku mojego łóżka.
- Chciałbym zadać kilka pytań. - wyjaśnił wyjmując z kieszeni niewielki notatnik wraz z długopisem.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, a zielonooki brunet usiadł wygodnie na fotelu rozpoczynając marną próbę spisania zeznań.
- Co Pani robiła tamtego wieczoru? - zapytał dokładnie lustrując moją pozycję.
- Wróciłam do domu po ciężkim dniu pracy. - stwierdziłam próbując ukryć monotonność tych pytań.
- Czym się Pani zajmuje? - zapytał wcześniej zakreślając coś w notatniku.
To pytanie chyba wybiega poza normy tradycyjnego składania zeznań.
- Modeling. - rzuciłam sucho.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Ma Pani może jakieś podejrzenia kto mógł być sprawcą wydarzenia? 
- Gdybym wiedziała, zapewne cały oddział zostałby już poinformowany. - wydęłam wargi.
- Proszę nie odpowiadać w sarkastyczny sposób, staramy się tylko ustalić, kto mógłby zostać potencjalnym sprawcą. - stwierdził poprawiając mundur.
W takim razie ile razy mam powtarzać, że nie pamiętam kto tak sprytnie dźgnął mnie w brzuch?!
- Uprzedzając pańskie pytania, nie pamiętam tego zdarzenia w całości. W głowie widnieją tylko urywki takie jak klęczący przy mnie chłopak i sanitariusze w rażących kombinezonach, zatem proszę dać mi spokój. - warknęłam krzyżując ręce.
- A może przypomina sobie Pani moment zabójstwa swojej rodziny? - powiedział wstając z fotela i zmierzając ku drzwi.
Przez chwilę byłam jak słup soli. Nie docierały do mnie jego słowa. Przede wszystkim nie mogłam się skupić, ani pojąć dlaczego wraca do sytuacji sprzed kilku lat...
- Słucham? - chrząknęłam.
- Proszę wybaczyć, ale jestem w tym zawodzie dość długo i bajeczki typu, wypadek samochodowy, nie są dość wiarygodne. W każdym razie, nie dla mnie. - parsknął uśmiechając się delikatnie. - Nie wiem, co ukrywasz Ally Scofield, ale póki nie odejdę z policji, rozwiążę to. - powiedział opuszczając pomieszczenie.
W jednej chwili poczułam strach, lęk, wszystko co można było poczuć w tamtym momencie.
Przeraziłam się.
Skończyłam z tym. Sprawa moich rodziców została zakończona. Proces również. Stwierdzono, że był to wypadek samochodowy, chociaż ja znałam prawdę. 
Dlaczego po tak długim czasie, ktoś na nowo rozpatruje stare akta? Ten gliniarz zdaje się być wścibski. Będę musiała na niego uważać. Wiem, że tak łatwo mi nie odpuści i wydaje mi się, że jeśli nic z tym nie zrobię, dopnie swego. Pozna całą prawdę, co gorsza... Z czasem pozna moje zbrodnie, a wtedy nawet o wyjściu za dobre sprawowanie będę mogła zapomnieć.
W drzwiach ujrzałam Dylana, który łapiąc ze mną kontakt wzrokowy, natychmiast wszedł do środka.
- O czym on mówił? - powiedział łagodnym, choć delikatnie zszokowanym tonem głosu.
On też? Słyszał to? Oh.
- Podsłuchiwałeś? - syknęłam rozgoryczona.
- Siedziałem na poczekalni i co nieco dało się wyłapać. - wzruszył ramionami. - Więc powiesz mi o co chodzi tym razem? - przetarł twarz dłońmi.
- Nic się nie dzieje. - westchnęłam ciężko.
- Jeżeli mamy sobie ufać i stworzyć prawdziwy związek, musimy być ze sobą szczerzy. - uniósł się delikatnie.
Dylan jest czułym, kochanym, troskliwym, pewnym siebie facetem. Jeżeli powiem mu cokolwiek, choćby najmniejszą część całej okrutnej historii, jestem przekonana, że więcej go nie ujrzę. Dlatego wolę trzymać go z dala od mojej przeszłości, póki jeszcze mogę.
Nie pozostało mi nic innego jak tylko dalej uciekać od tego, co nieuniknione.
- Przecież cały czas Ci powtarzam, że nic się nie dzieje. Facet zadał kilka pytań dotyczących wypadku moich rodziców. Doprowadził do tego, że cały smutek na nowo zawładnął moim umysłem, a Ty dalej starasz się w to lgnąć. - warknęłam wyrzucając ręce w powietrze, po chwili tego żałując. 
Cały ból jaki wcześniej mi towarzyszył, był drobnostką w porównaniu tego, co czułam teraz. 
Spoglądając na chłopaka, moje serce pękało. Nie czułam się dobrze okłamując go. Zapewne nigdy się tak nie poczuję.
- Zawołać lekarza? - podbiegł do mnie ze zmartwionym spojrzeniem pytając.
- Nie, chcę zostać sama. - burknęłam powoli przewracając się na lewy bok, starając się nie zerwać żadnego ze szwów.
Brunet obrócił się na pięcie i wyszedł mamrocząc coś pod nosem.
Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Ledwo uwolniłam się od przeszłości, morderstw, Justina, a teraz wszystko wraca. Właśnie... Od Justina, który do tej pory nie dał znaku życia. Czy to znowu ja powinnam czuć się winna? Czy to moja wina? 
Miałam dużo okazji aby się z nim skontaktować, nie wiem, co mnie powstrzymywało. Lęk? Przed tym, co mi powie, przed tym, że będzie miał do mnie żal, że nie będzie chciał mnie więcej widzieć. Strach jaki odczuwałam, za każdym razem był taki sam, nie do zniesienia.
Co w swoim życiu robię nie tak?

Justin

Dzień później...
Wczoraj dzwoniłem do Marshalla, który do tej pory nie raczył się u mnie zjawić. 
Facet chyba jeszcze nie dość skutecznie pojął, że mnie się nie wystawia.
Wydaje mi się, że powinienem rozważyć wizytę u niego.
Chwilę później, uchylone zostały drewniane drzwi, byłem zatem pewien, że to on. Byłem niezmiernie ciekawy, co ma mi do powiedzenia. Odwracając się zobaczyłem kogoś, ale nie... To nie był Marshall.
- Lolly słonko, nie mam teraz ochoty na gierki. - westchnąłem ciężko mierzwiąc włosy.
- Justin... - przeciągnęła. - Tak dawno mnie nie dotykałeś, stęskniłam się. - zamruczała podchodząc bliżej, zamykając za sobą drzwi.
Dziewczyna zgrabnym krokiem podeszła do mojego biurka, na które następnie weszła i szybkim ruchem znalazła się na moich kolanach okrakiem. Jej skąpy strój pozwolił mi na chwilę zapomnieć o reszcie i nie zwlekając dłużej, wpiłem się w usta figlarnej blondynki.
Jej usta powędrowały wzdłuż mojej szyi, a ręce zajęły się spodniami, które chwilę później były rozpięte i gotowe do zdjęcia. Dziewczyna siedziała wyłącznie w samej bieliźnie. Jej krótki top już dawno leżał na ziemi, a szorty na nim.
- Właśnie tak Ally... - mruknąłem ściskając pośladki dziewczyny. 
- Ally? - blondynka zmarszczyła czoło odsuwając się.
Powiedziałem coś nie tak? 
- O co Ci chodzi? - warknąłem.
- Nazwałeś mnie Ally. - wydęła wargi.
Doprawdy? Mam zamiar zaraz pieprzyć się ze striptizerką, a tymczasem nazywam ją Ally?
- Zdawało Ci się. - mruknąłem całując dziewczynę po dekolcie.
- Yhm - usłyszałem chrząknięcie, na co od razu zwaliłem z siebie dziewczynę.
- Co do kur... - nie dokończyłem widząc... Bonnie.
- Pukałam, ale najwyraźniej byłeś zagłuszony i zajęty. - wzruszyła ramionami. - Widzę, że się nie marnujesz, Justin. - zaśmiała się rozglądając po wnętrzu.
- Nie narzekam. - stwierdziłem zakładając koszulkę. - Wyjdź Lolly. - syknąłem w kierunku blondynki, która z oburzeniem na twarzy, bez słowa opuściła pokój.
- Więc jak, zastanowiłeś się? - usiadła na skórzanym fotelu krzyżując ręce.
- Jeśli mam Ci pomóc w odnalezieniu tej dziewczyny, muszę mieć więcej informacji. - wytłumaczyłem. 
- Wszystko dostaniesz, tylko w swoim czasie. - uspokoiła. - Dzisiaj jest samolot do Londynu o dziewiątej wieczorem. Jeśli nie chcesz się na niego spóźnić, radzę zacząć pakować najpotrzebniejsze rzeczy. - powiedziała wyjmując z torebki niedużą kopertę, którą następnie mi wręczyła.
- Co to ma być? - zmarszczyłem czoło.
- Wszystko, co jest Ci na ten czas potrzebne. - rzuciła wstając. - Pamiętaj, godzina dziewiąta, dzisiaj. - wskazała palcem na zegar po czym wyszła.
Zostając sam, sięgnąłem po kopertę leżącą na stole, następnie ją otworzyłem.
W środku znajdował się bilet na dzisiejszy lot do Londynu. Czyli jednak nie kłamała.
Były również jeszcze inne całkiem interesujące rzeczy. Kilka arkuszy z informacjami, gdzie potencjalna ofiara może się znajdować. 
"Dnia 06.10.2015 - prawdopodobnie ofiara, zmierza samotnie w kierunku galerii."
"Dnia 07.10.2015 - cel, widziany w restauracji De'Fancu około godziny trzynastej."
"Dnia 10.10.2015 - ofiara wychodzi z niewielkiego budynku sieci modeling'owych."
I jeszcze kilkanaście innych informacji, które tak naprawdę o niczym nie świadczą. 
Są to tylko podejrzenia i obserwacje przeprowadzone przez osobę, która być może nawet nie zna się na tym fachu. Możliwe, że w tym momencie niewinna osoba jest brana jako cel, co nie do końca mi się podoba.
Zachowanie Bonnie również daje wiele do myślenia. Nie wydaje mi się, żeby grała fair. Muszę być czujny. Teraz to jest zupełnie inna kobieta.
Nie zwlekając dłużej, zabrałem z biura najpotrzebniejsze rzeczy, wyszedłem z niego kierując się do baru.
- Kaleb, wyjeżdżam. Nie wiem kiedy wrócę. - powiedziałem dość głośnym tonem głosu próbując zagłuszyć muzykę.
- Jak to? Co jest? - spytał zakłopotany czyszcząc pojedynczo szklanki.
- Nie ważne. - pokręciłem głową. - Teraz klub jest na Twojej głowie, mam nadzieję, że mogę Ci go powierzyć na jakiś czas. - westchnąłem bacznie mu się przyglądając.
Chłopak niepewnie skinął głową, co było dla mnie jednoznacznym znakiem, że podejmuje się zadania. 
Po objaśnieniu paru dość istotnych spraw, mogłem spokojnie zostawić klub na barkach Kaleba. Wierzyłem w niego. Mimo, że jest młody, ma potencjał. W pewnym sensie przypomina mnie za młodych lat.
Pospiesznie dojechałem do domu, gdzie pakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, oczywiście poza bronią. Na odprawie to by nie przeszło...
Na całe szczęście, w Londynie mam starego znajomego, który za każdym razem ma dla mnie gotowy sprzęt i to po dość okazyjnej cenie. W tym wypadku jednak o cenę nie muszę się martwić. To Bonnie mnie wynajęła, ona spłaca moją robotę. 
Pospiesznie wziąłem prysznic i włożyłem czyste ubranie. Przeglądając się w lustrze wyglądałem w miarę przyzwoicie.
Poczułem wibrowanie w kieszeni, do której natychmiast sięgnąłem i wyjąłem telefon przykładając do ucha.
- Masz godzinę. - usłyszałem łagodny głos w słuchawce.
- Ciebie również miło słyszeć Bonnie, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. - syknąłem z sarkazmem.
- Nie igraj z ogniem bo możesz przegrać. - zagroziła rozłączając się.
Pieprzenie.
Nikt nie będzie ustalał mi, co i jak mam robić, a już w zupełności nie moja była.
Jadąc w kierunku lotniska uznałem, że muszę jeszcze wstąpić w jedno szczególnie ważne miejsce przed moim odlotem.
Kto wie, może wcale już nie wrócę do Las Vegas.
Ostrożnie podjechałem pod posesję i grzecznie podszedłem do drzwi, w które następnie zapukałem.
Po chwili drzwi zostały otwarte, a w nich stanął Marshall ze zdziwioną miną.
- No witaj kolego. - zacisnąłem pięści wymierzając cios w jego szczękę. 
Mężczyzna natychmiast upadł na ziemię zalewając się krwią.
- Może nie pamiętasz, ale wczoraj miałeś się u mnie zjawić. - syknąłem klęcząc na nim. 
- Justin, daj spokój. Byłem zjarany. - wymamrotał krztusząc się krwią.
- Ustalmy pewne reguły. - przerwałem. - Jeśli ja wydaję rozkazy, Ty jesteś przeważnie od tego, aby je spełniać, jasne? - wrzasnąłem uderzając mężczyznę kilkakrotnie. 
- Póki co wyjeżdżam, a Ty nie myśl nawet, żeby pokazywać się w klubie. - syknąłem. - Ta rozmowa i tak nie jest dokończona, pamiętaj. - splunąłem wychodząc.
Wyjąłem z kieszeni skórzanej kurtki papierosa, którego odpaliłem i zaciągając się dymem, powoli zaczynałem odczuwać rozluźnienie.
To niesamowite jak nikotyna potrafi na nas działać.
Spojrzałem na swoje posiniaczone, zakrwawione i rozcięte pięści u rąk. Nie były w najlepszym stanie. 
Wsiadłem do auta i jechałem prosto w kierunku lotniska, na które dotarłem kilkanaście minut później.
- Już myślałam, że nie zdążysz. - zerknęła na mnie wyjmując torby z bagażnika samochodu.
- Pozwól. - wyręczyłem kobietę. 
Dżentelmenem jeszcze potrafię być.
- Co Ci się stało w dłonie? - zapytała dokładnie je lustrując.
- Musiałem coś jeszcze załatwić, nic pilnego. - wzruszyłem ramionami kierując się do wielkiego budynku, przez który dziennie przemieszczają się setki tysięcy ludzi.


rozdział dodaję, choć jestem rozczarowana ilością komentarzy
żeby w tym nie było tak "kolorowo"
ma się pojawić minimum 25 komentarzy, aby był kolejny rozdział
wybaczcie za moje wymagania

zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
ZAPRASZAM NA NOWE OPOWIADANIE MOJEGO AUTORSTWA!
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ


niedziela, 4 października 2015

Rozdział 14.

Przez kilka sekund stałem w bezruchu. Chciałem coś powiedzieć, zrobić jakiś gest, ale nie mogłem. To było ponad moje siły.
- Witaj. - mruknęła delikatnie unosząc kąciki ust.
Przeczesałem włosy dłonią, biorąc głęboki oddech.
- Usiądźmy. - zaproponowałem po chwili.
Dziewczyna przytaknęła i posłusznie usiadła przy zarezerwowanym stoliku.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Miałem tyle pytań...
- Co u Ciebie? - zapytała spoglądając w moją twarz z lekkim... żalem?
- Pytasz jakby miało to większe znaczenie. - warknąłem. 
Może i minęło sporo czasu, ale ja nie zapomniałem. 
- Przejdźmy do sedna. Po co to spotkanie? - zapytałem krzyżując ręce.
Bonnie przez chwilę siedziała wpatrzona w jeden konkretny punkt, aż z jej ust wypłynęły słowa.
- Nie zabiłam naszego dziecka. - wyszlochała.
Nonsens. Przecież wiem, co widziałem tamtego dnia, prawda?
- Przyszli po mnie. Wiedzieli, że po dobroci się nie dam, więc grozili, że ją zabiją. - sposób w jaki wypowiadała te słowa, sprawiał, że miałem dreszcze. - Mimo tego, że z nimi poszłam, parę dni później dowiedziałam się, że i tak Natasha nie żyje... - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast starła.
- Skoro to prawda, dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? - zacisnąłem pięści.
- Wiedziałam, że i tak byś mi nie uwierzył... Byłeś wtedy tak oddany swemu wujowi, że moje oskarżenia od razu poszłyby w las... - spuściła głowę.
- Poczekaj... Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałem zszokowany. - Sugerujesz, że to mój wuj? - zapytałem krzywiąc się.
Dziewczyna niechętnie przytaknęła.
To niedorzeczne. Absurd. Nie potrafię przyswoić do siebie tej myśli. Wiem jakim był człowiekiem, ale nigdy nie posądzałbym go o zabójstwo mojego dziecka. Coś jest na rzeczy, nie mówi całej prawdy.
- Pieprzysz głupoty. - zacisnąłem szczękę nie mogąc dłużej słuchać tych bredni.
- Justin, spróbuj to zrozumieć. Dlaczego miałabym teraz się do Ciebie odzywać i powracać do okrutnej przeszłości? - zapytała ciężko wzdychając.
- No nie wiem... Ty mi powiedz. - rzuciłem oschle z kamienną twarzą.
Nie. Nie dam się tym razem oszukać, nie dam się zmanipulować. Dojrzałem i nie jestem już gówniarzem, który bezgranicznie ufa.
- Przyszłam tu, żeby Ci wszystko wyjaśnić. Powiedzieć prawdę. - spuściła głowę. - Ale również przyszłam prosić Cię o pomoc. - spojrzała na mnie ciemnymi oczami, których nigdy wcześniej nie ujrzałem. Nie można było dostrzec w nich czułości jaką zawsze była obdarowana. Ciemność, nicość i gniew - w jej oczach było widać wyłącznie to.
- Nie rozumiem. - zmarszczyłem czoło.
- Parę lat temu, zamordowano mojego narzeczonego. Mimo wielu prób ucieczki od gangsterów, morderców, broni, to zawsze wlokło się za mną. Zabito Markusa, a ja chcę znaleźć osobę, która jeszcze o tym nie wie, ale będzie żałować, że go tknęła.
Czyli jednak to spotkanie nie miało na celu wyłącznie rozpatrzenia starych spraw. Do przewidzenia.
- Dlaczego miałbym Ci pomóc? - skrzyżowałem ręce.
- Bo wiem, że za napad w 2012 roku na firmę Bridgesa, był Twoją sprawą. Pieniądze, których rzekomo nie miał, stały się Twoją własnością. - uniosła kąciki ust w figlarnych uśmieszku.
Podstępna suka.
- Zamknij się. - syknąłem na co dziewczyna spoważniała.
Co teraz? Zaczyna się pieprzyć.
- Pomóż mi znaleźć tego, kto to zrobił, a przyrzekam, że więcej mnie nie zobaczysz. - zaznaczyła.
- Masz jakieś informacje na temat pobytu? - zmierzwiłem włosy.
Kolejny raz mieszam się w to gówno. Miałem żyć na czystych warunkach i bez żadnych czarnych interesów.
- Kobieta. Londyn. Informacje na jej temat są mało komu znane, bardzo starannie likwiduje ślady, ale dla doświadczonego zabójcy, nie jest nie do znalezienia. - wyjaśniła. - Jutro spotkamy się w Twoim klubie i lepiej, abyś był gotowy wyruszyć w drogę. - ostrzegła po czym wstała i opuściła pomieszczenie.
To nie jest ta sama dziewczyna, co wcześniej. Zmieniła się. W sumie jak każdy. Przez dłuższą chwilę siedziałem w kawiarni, próbując przyswoić do siebie wszystko, co wydarzyło się kilka godzin temu. 
Chcąc bądź nie chcąc, musiałem się zgodzić. Musiałem zadbać o to, aby sprawa z Bridgesem nie ujrzała światła dziennego. 
Wyjąłem banknot z kieszeni, rzuciłem na stolik i wyszedłem.
Kilkanaście minut później byłem pod klubem. 
- Witam szefa. - skinął głową jeden z ochroniarzy.
- Cześć Derek. - przywitałem się i pospiesznie wszedłem do środka. 
- Justin! - przeciągnęła Lolly wieszając swoje gorące dłonie na mej szyi.
- Nie teraz. Nie mam do tego dziś głowy. - warknąłem odsuwając od siebie skąpo ubraną dziewczynę.
Nie mam czasu na pieprzenie z nią. Chyba zaprzestanę korzystania z jej usług. 
Wszedłem do swojego biura i natychmiast wybrałem numer Marshalla.
- Justin? Co jest? - usłyszałem zaspany głos.
- Nie obchodzi mnie, co teraz robisz, ani gdzie jesteś. - przerwałem. - Za godzinę masz być w klubie. - syknąłem naciskając czerwoną słuchawkę.
Jestem ciekawy, co będzie miał do powiedzenia na temat mojego wuja i śmierci mojej córki.

Ally

- Okej, dam radę. - wzięłam głęboki oddech i subtelnie wkroczyłam na salę, gdzie czekała na mnie Pani fotograf.
- Dziewczyno, zdejmij ten szlafrok i odsłoń trochę kobiecości. - doradziła ustawiając aparat.
Zrobiłam tak, jak zaleciła. 
Czterdzieści minut później zakończyłam sesje. 
- Zdjęcia będą w przyszłym tygodniu. - powiedziała pakując sprzęt.
Czułam, że poszło mi całkiem nieźle, więc pewna siebie zmierzyłam do garderoby.
- Jak Ci poszło? Mówiła coś? Co kazała robić? - od wejścia zostałam zasypana stosem pytań od reszty dziewcząt. 
Na sam ich widok, uśmiechnęłam się. Są dla mnie jak siostry, niczym rodzina. Naprawdę cieszę się, że trafiłam na takie osoby. 
- To był trudny dzień, więc pozwólcie mi w spokoju się przebrać i wrócić do domu. - zaśmiałam się widząc ich naburmuszone miny. Są urocze.
Przed wyjściem pożegnałam się z Joshua, a następnie opuściłam agencję. 
Był chłodny wieczór, księżyc powoli wznosił się na ciemne niebo, więc dokładnie owinęłam się szalikiem i szczelnie zapięłam kurtkę. 
Do domu miałam całkiem spory kawałek, a Dylan miał wyłączony telefon, więc jedyne, co mi pozostało, to przejść ten dystans pieszo. Świetnie.
Londyn w porównaniu do Las Vegas, nie jest żyjącym miastem. Wieczorami mało kogo można spotkać na zewnątrz. Może to zasługa pogody lub nieprzyjemnego towarzystwa, które nocami krąży po ulicach. 
Wracając do domu, czułam za sobą czyjś wzrok, jakby ktoś za mną szedł i wodził wzrokiem, ale za każdym razem, gdy się odwracałam, widziałam wyłącznie swój cień. Próbowałam to zlekceważyć, jednak bez skutku. Moja wyobraźnia samoistnie się uruchomiła i zaczęła przesyłać niekoniecznie przyjazne obrazy. 
Całą drogę powrotną przemierzyłam w niecałe 20 minut. Zasapana weszłam do środka i pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to Dylan z przepięknym bukietem czerwonych róż. Całe napięcie momentalnie ze mnie zeszło.
- Z jakiej to okazji? - zapytałam zszokowana. 
- Tak jak myślałem... - parsknął śmiechem. - Zapomniałaś. Dzisiaj nasza rocznica. - podszedł bliżej składając czułego całusa na moich wargach. 
O kurde. Faktycznie. 
Poczułam lekkie zażenowanie i wstyd. Zapomniałam o naszej rocznicy.
- Przepraszam Cię skarbie. - mruknęłam cicho. 
- Później się zrehabilitujesz. - zaśmiał się chwytając moją dłoń.
Zaprowadził mnie do salonu, gdzie przygotowana była kolacja. Wszystko wyglądało idealnie. Świece, wino, kwiaty. Mam szczęście, że trafiłam na takiego faceta. 
- To wszystko dla mnie? - rozejrzałam się dookoła.
Dylan jest cudownym facetem. Potrafi zadbać o kobietę. Pokazuje to na każdym kroku. Powoli zaczynam myśleć, że zasługuje na kogoś lepszego niż ja.
- Jestem wyczerpana. - westchnęłam odkładając brudne naczynia do zmywarki, czując męskie dłonie na mych biodrach. 
- Może gorąca kąpiel dla poprawy? - szepnął tuż przy uchu.
Rozpływam się.
- Skoro proponujesz. - mruknęłam uśmiechając się lubieżnie. - Tylko jest mały problem, twoja męskość delikatnie zaczyna być odczuwalna. - zaśmiałam się.
Chłopak natychmiast odwrócił mnie w swoją stronę, łącząc nasze wargi w namiętnym pocałunku. To było zarazem wulgarne, ale również czułe. 
- Kochanie, wspominałeś coś o kąpieli. - mówiłam między pocałunkami.
Brunet niechętnie rozłączył nasze usta i ze smutną miną zmierzył w kierunku łazienki.
- Potrafisz wszystko zepsuć. - mruknął mierzwiąc włosy.
- Też Cię kocham! - krzyknęłam rozbawiona.
Idąc w kierunku kuchni, usłyszałam pukanie do drzwi. Ze zdziwionym wyrazem twarzy podeszłam i je otworzyłam. 
Nim zdążyłam spojrzeć na osobę stojącą w progu, poczułam ostry ból brzucha. Spojrzałam na swój brzuch i dostrzegłam mnóstwo krwi, a tajemniczy nożownik zniknął.
Upadłam na ziemię i zaczęłam krzyczeć wołając o pomoc.
Po chwili znalazł się przy mnie Dylan. Krzyczał próbując dowiedzieć się, co się wydarzyło. Moje ciało stawało się coraz cięższe, rana była okropna, a ból jeszcze gorszy. 
Czułam, że tracę przytomność, mimo wszystko starałam się nie zamykać oczu. Brunet wciąż do mnie mówił próbując utrzymać mnie w świadomości. Ostatnie, co pamiętam, to dźwięk karetki i sanitariuszy wynoszących mnie z mieszkania.

Następnego dnia...

Delikatnie uchyliłam powieki i zrozumiałam, że nie jestem w swoim łóżku, a tym bardziej w domu. Szybko się podniosłam i od razu tego pożałowałam. Ból w okolicy brzucha przeszedł mnie na wskroś.
- Hej, spokojnie! - podszedł do mnie Dylan uspokajając. - Niedawno wróciłaś z sali operacyjnej.
Co? Jakiej sali? Co się stało? 
- Co się stało? - zapytałam przecierając twarz dłońmi, następnie odchylając koszulkę ujrzałam opatrunek na prawej stronie brzucha.
- Ty mi powiedz. - szepnął przy moim łóżku.
- Nic nie pamiętam. - powiedziałam spanikowana kręcąc głową. 
- Znalazłem Cię przy drzwiach, leżącą na ziemi z zakrwawioną bluzką. Kto Ci to zrobił? - syknął.
Jest zdeterminowany wymierzyć sprawiedliwość osobie, która mnie zraniła. Nie chcę, żeby z mojego powodu miał problemy. Nie zasługuje na to.
- Pójdę po lekarza. - mruknął wychodząc z sali.
Dlaczego nic nie pamiętam? Już tyle razy byłam raniona nożem, trafiałam przez to do szpitala, ale nigdy nie traciłam pamięci. Dlaczego tym razem tak się stało? Nie mam nawet żadnych podejrzanych. Dosłownie nikogo. To nie mógł być przypadek. Przeszłość powraca.
- Dzień dobry. - do sali wszedł starszy, siwy mężczyzna w białym uniformie. - Widzę, że się Pani przebudziła. Jak samopoczucie? - zapytał notując coś na mojej karcie.
- W porządku. - w tym momencie niekoniecznie wiedziałam, co powiedzieć. Wszystko, co się wydarzyło, zaczęło mnie przytłaczać. 
- Miała pani ranę brzuszną od prawdopodobnie tępego przedmiotu, stąd ból był przeszywająco ostry. Żadne z organów wewnętrznych nie zostało uszkodzone. Miała Pani naprawdę wielkie szczęście. - stwierdził. - Policja zaraz tu będzie spisać Pani zeznania. - powiedział i opuścił salę.
Po co policja?! 
- Po cholerę tu policja?! - syknęłam w kierunku Dylana, który chwilę wcześniej przysłuchiwał się rozmowie.
- Przecież ktoś na Ciebie napadł, musisz złożyć zeznania, aby mogli go złapać. - wytłumaczył.
On nic nie rozumie! Nie mogę mu powiedzieć prawdy... 
- Nic nie rozumiesz... Nie pamiętam tego zdarzenia, nie wiem jak napastnik wyglądał, więc jak mam cokolwiek powiedzieć funkcjonariuszom? - wydęłam wargi.
- Nie pamiętasz albo nie chcesz pamiętać. - burknął wychodząc. 


przepraszam za błędy xoxo

Przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero teraz, po tak długiej nieobecności.
Mam nadzieję, że rozumiecie i chociaż połowa czytelników pozostała i da o sobie znać pod tym rozdziałem.
Oficjalnie - powróciłam do pisania:)


CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!



środa, 16 września 2015

INFORMACJA

Witam wszystkich i z góry oświadczam, że na czas nieokreślony rzucam pisanie.
Powody nie muszą być wam znane, jednak jest mi cholernie przykro, że was rozczarowuję.
Ask w dalszym ciągu będzie aktywny.
Może kiedyś wrócę i dokończę to opowiadanie.
Blog w dalszym ciągu będzie dostępny dla czytelników starych jak i nowych.
Do zobaczenia.

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 13.

Dwa lata później...

Minęły dwa lata. Nadal jestem w Londynie. Wszystko wróciło do normy. Jestem spokojniejsza. W pewnym stopniu czuję ulgę, ale za każdym razem, jakaś namiastka próbuje się wedrzeć do środka i przypomnieć o sobie. Postanowiłam raz na zawsze skończyć z poprzednim życiem. Zero gangsterów, czarnych interesów czy tajemniczych morderstw. Mając 21 lat, powinnam przeżywać najbarwniejsze chwile w swoim życiu. Teraz właśnie tak będzie.
- Przestań! - pisnęłam śmiejąc się. Mój cieniutki głosik nie mógł wiele zdziałać.
- Jesteś taka piękna. - szepnął oblizując usta. - I moja. - dodał dokładnie lustrując moje nagie ciało, przez co momentalnie się skrępowałam i przykryłam jedwabną pościelą.
- Ally. - przewrócił oczami. - Nie pierwszy raz widzę Cię nago, a Ty dalej się krępujesz. - pokręcił głową. - Trzeba to zmienić. - mruknął niskim tonem, powodując ciarki na skórze.
Chłopak zsunął ze mnie pościel i dłonią delikatnie badał każdy centymetr mej nagości.
- Dylan, to łaskocze. - szepnęłam próbując nie zepsuć tej romantycznej chwili.
Brunet uniósł głowę spoglądając, drugą ręką chwycił moje włosy i ostrożnie pociągnął w swoją stronę. Zbliżył twarz i złączył nasze wargi w idealnym pocałunku.
- Muszę iść. - westchnął odsuwając się. Kucnął po swoje ciuchy i powoli zaczął się ubierać.
- Rany, potrafisz wszystko zepsuć. - wydęłam usta siadając otulona kołdrą.
- A co, masz ochotę na więcej? - na twarzy ukazał się ten sam sprośny uśmiech jak co wieczór.
- O nie, poranny seks to i tak za wiele. - parsknęłam poprawiając włosy. - Ale nie ukrywam, że byłabym zadowolona, gdybyś dziś u mnie został na noc. - przygryzłam wargę.
- Tak jak poprzedniej nocy? I kolejnej? I kolejnej? - zapytał, a na jego twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. - Mam dziś parę spraw do załatwienia, będziemy w kontakcie. - puścił oczko żegnając czule moje wargi. - Pa, mała.
Dylan jest dobrym człowiekiem. Może odrobinę zbyt zboczonym, ale wybaczam mu to. Zamieszkałam w innej części miasta, z dala od rodzinnego dramatu. Planowałam rozpocząć wszystko od początku. Dopóki nie spotkałam Dylana, a wraz z nim Amber. Zerwała ze mną kontakt. Uważa, że moja osoba nie jest wystarczająco dobra dla Dylana. On jako jedyny wykazał zrozumienie. Potrzebowałam kogoś, aby nie oszaleć. Był przy mnie od początku i jest do teraz. A to, co nas teraz łączy wynikło niespodziewanie i z wielkim pożądaniem.
Traktowałam go jak przyjaciela. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będę w stanie darzyć kogoś uczuciem tak silnym, jak Justina. Może to brzmieć egoistycznie. Próbuję wypełnić pustkę, po nieudanym związku. Staram się. Naprawdę staram się zapomnieć. Od dwóch lat nie wypowiedziałam tego imienia na głos. Obawiam się, że nie przejdzie mi przez gardło.
Mam tak wiele pytań. Czy on żyje? Czy zmienił tryb życia? Nie mogę tyle myśleć, inaczej oszaleję.
Niechętnie zwlekłam się z łóżka i jak co dzień pomaszerowałam do łazienki.
Świerza kąpiel była najlepszym rozwiązaniem przed pracą.
Ponad pół roku temu trafiłam do ciekawej agencji modelek. Od tamtej pory pozuję do zdjęć i w sumie całkiem nieźle na tym wychodzę. Dzisiaj prawdopodobnie przyjedzie znany fotograf, który poszukuje "czegoś nowego, czegoś inspirującego". Mój szef pokłada we mnie nadzieję, a ja traktuję to jako pewien rodzaj rozrywki.
Po zaczerpniętej kąpieli wróciłam do pokoju, gdzie zmieniłam odzież. Stwierdziłam, że skórzana kurtka będzie idealnie współgrać z ciemnymi botkami. Pogoda w Londynie nie należy do najprzyjemniejszych. Rzadko kiedy świeci słońce, może dlatego to miasto buduje taką ponurą atmosferę.
Gotowa opuściłam mieszkanie, wsiadłam do samochodu i ruszyłam w kierunku agencji, do której szybko trafiłam.
- Cześć Joshua. - uśmiechnęłam się witając z mężczyzną.
- O, przed czasem. - zaśmiał się poprawiając włosy.
Joshua jest miłym facetem, zawsze nienaganny i schludny wygląd. Gdyby się tak bliżej przyjrzeć, można stwierdzić, że jest przystojny. Jego partner również. Tak, Joshua jest gejem, ale nie przeszkadza mi to. Jest dobrym znajomym, pomógł mi zapoznać się z tym miejscem.
- Przebierz się, zaraz fotograf przyjedzie. - ponaglił klaszcząc w dłonie.
Ha, jest taki uroczy, kiedy się stresuje. Jego twarz wtedy przybiera odcienie bladego różu, a dłońmi poprawia każdy aspekt swego wyglądu, poczynając od głowy.
Jestem w tym dobra, nadaję się na detektywa. Może minęłam się z powołaniem?
Nie chcąc bardziej mu się narazić, grzecznie pomaszerowałam do szatni, w której szykowała się reszta dziewcząt.
- Cześć. - rzuciłam siadając przy swojej toaletce.
- Ally, masz może eyeliner? - koło mnie znalazła się, podobnie jak Joshua, zestresowana Juliette.
Śmiejąc się wręczyłam jej niezbędny element do uzupełnienia makijażu.
W pomieszczeniu wszystkie dziewczęta debatowały na temat fotografa, który miał się zjawić. Każda snuła nadzieje, że podczas sesji urzeknie go swoim urokiem i dostanie nowe zlecenia.
W sumie to było nawet zabawne słuchać ich bujnych wyobraźni.
Dzisiejsza sesja miała być typowo elegancka. Miałyśmy za zadanie same się przygotować. Wcisnęłam się w opiętą sukienkę, idealnie podkreślającą walory kobiecego ciała. Włosy rozpuściłam i zrobiłam delikatne fale, a na twarz rzuciłam lekki makijaż.
- Czego wy się tak obawiacie? Przecież to tylko zdjęcia. - przewróciłam oczami dokonując ostatnich poprawek w swoim wyglądzie.
- Łatwo Ci mówić. Ty przynajmniej nie musisz się martwić czy dostaniesz kontrakt. Nawet nie wezmą Cię pod uwagę. - zatrzepotała rzęsami śmiejąc się.
- Tak, masz rację. Tylko na moich zdjęciach nie będzie doklejanych rzęs i doczepianych włosów, ale jeśli wolisz podbijać świat tandety, droga wolna. - westchnęłam uśmiechając szeroko.
Wredna suka. Odkąd tu trafiłam, Rebekah widzi we mnie wroga. Nie pozwolę sobą pomiatać. Założę się, że gdyby wiedziała o mojej przeszłości, omijałaby mnie szerokim łukiem, w zasadzie jak reszta społeczeństwa.
- Dalej dziewczyny, idziemy! - krzyknął Joshua.
Wszystkie jak na rozkaz opuściłyśmy pomieszczenie. Rozmowy dziewczyn nie miały końca. Jedne zastanawiały się czy będzie przystojny, drugich tematem dyskusji był kolor jego skóry, zaś reszta łącznie ze mną, słuchała tych niedorzecznych wymysłów.
Czekałyśmy zniecierpliwione, w sumie ja również zaczęłam się niecierpliwić i zastanawiać.
Niespełna kilkanaście sekund później, do sali weszła... kobieta?
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem widząc miny reszty ekipy. Były zdruzgotane, nie dowierzały, że to osoba płci żeńskiej. 1:0 dla Pani fotograf.
- Witajcie dziewczęta. - podeszła do nas uśmiechając się. Wyglądała na miłą kobietę. - Jestem Susan i dziś będę waszym fotografem. - wyjaśniła. - Oczekuję od was profesjonalizmu, staranności i pełnego zaangażowania. - powiedziała stanowczo i gorzko. 
Może jednak ten miły uśmiech i początkowa nadzwyczajna uprzejmość to tylko pozory?
- Tematem przewodnim będzie "szykownie, z gracją i odrobiną seksapilu". - położyła dłonie na biodra. - Jak widzicie, temat prosty, więc liczę na same pozytywne efekty. - dodała podchodząc w kierunku Joshua.
- Rebekah, gdzie ten Pan fotograf, o którym tak długo rozmawiałaś? - skrzyżowałam ręce na piersiach. - To chyba jedyna osoba, której nie możesz wskoczyć do łóżka i załatwić sobie zlecenia. - parsknęłam śmiechem widząc jej naburmuszoną minę.
- Pilnuj swoich spraw Scofield. Nie wiesz kiedy może Ci się to przydać, chyba, że ktoś w niespodziewanych okolicznościach zniknie. Myślę, że wiesz coś o tym. - odgarnęła włosy i z uniesioną głową odeszła.
Co to miało być? Do czego ona nawiązuje? Nie może o niczym wiedzieć, to było parę lat temu. Popadam w obłęd.

Justin

- Dobry wieczór szefie. - skinął głową Derek, na co zareagowałem w identyczny sposób.
- Witaj Lolly. - oblizałem usta widząc półnagą blondynkę. 
- Hej Justin, dzisiaj też się widzimy? - podeszła składając delikatnego całusa na policzku, jedną ręką badając moje krocze.
- Nie dziś złotko. Mam kilka spraw na głowie. - westchnąłem odsuwając się od dziewczyny ze smutnym wyrazem twarzy.
Omijając dziewczynę zmierzyłem do biura, w którym się zamknąłem. Bezwładnie opadłem na kanapę, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów, odpaliłem jednego zaciągając się dymem.
- Justin, ile razy mam Ci mówić, że tu się nie pali? - syknął bez entuzjazmu w głosie Marshall, na co przewróciłem oczami.
- To mój klub i mogę tu robić co zechcę. - machnąłem ręką w kierunku mężczyzny, który powoli zaczynał mnie irytować.
- W zasadzie to klub Twojego wuja, którego się wyrzekłeś i teraz grzejesz jego forsę. - spojrzał piorunującym wzrokiem.
- Jeśli chcesz, Ciebie również mogę się wyrzec. Co więcej, mogę nawet pozbyć. - warknąłem wyrzucając resztę papierosa.
Mężczyzna chwilę stał osłupiały, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia.
Zmieniłem się. Od dwóch lat moje życie nabrało tempa o 180'. 
W dalszym ciągu mieszkam w Las Vegas. Sprawy się pozmieniały. Kiedy mój wuj został zabity, przejąłem jego interes. Klub dalej funkcjonuje, jednak na innych warunkach. 
Dziewczęta do towarzystwa są tu z własnej woli, nie są niewolnicami, płacę im. Pilnuję aby nikt nie chciał zrobić z nimi czegoś wbrew ich woli. 
Jedną ze stałych pracownic jest Lolly. Trafiła tu na samym początku. Zna moją sytuację i próbuje mi to wynagradzać. Jako jedyna, jest wyłącznie do moich usług. Nie pozwalam jej się spoufalać z klientami. 
Od kiedy nie ma Ally, jest inaczej. Pustka wyżera mnie od środka. Staram się to wypełniać alkoholem i towarzystwem Lolly, bez skutku. Odegrała ważną rolę w moim życiu i tak po prostu odeszła po pretekstem rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Mam do niej żal.
Przez 3 miesiące starałem się ją znaleźć. Przeszukałem całe Las Vegas, aż zmierzyłem do Londynu, gdzie rzekomo miała wrócić. Ślad się urwał, albo to ona je tak starannie zacierała.
Wczoraj otrzymałem dziwny list, którego treść zszokowała mnie jeszcze bardziej.

"Witaj Justin. Piszę do Ciebie, bo czuję się winna temu, co stało kilka lat wstecz. Już dawno chciałam Ci wyjaśnić ten cały chaos, ale brakowało mi odwagi. Teraz wszystko zniknęło, wiem o tym doskonale. Bezpowrotnie. Mam jednak nadzieję, że chociaż dobre wspomnienia pozostały po tym, co się wydarzyło. Wiem, że ten list nie odbuduje tego, co Cię najmocniej skrzywdziło, ale uwierz, że mi również nie było łatwo i w dalszym ciągu walczę z demonami. Proszę Cię o spotkanie. Tylko jedno. Pozwól mi wyjaśnić te wszystkie okropne rzeczy, zależy mi na przebaczeniu lub chociaż zrozumieniu. Jeśli się namyślisz i zdecydujesz przyjść, będę czekać w Rolling Street Cafe, w piątek o 14.

P.S. Miała mieć na imię Natasha."

Kilkakrotnie czytałem treść listu nie wierząc własnym zmysłom. Początkowo myślałem, że list jest od Ally, jednak nigdy nie wpadłbym na myśl, że może być od kogoś innego... Kogoś, kogo miałem ochotę zabić, kogoś kto odebrał mi coś, nim miałem okazję to ujrzeć.
Mam wątpliwości co do autentyczności tego listu. W głowie błąkało się tysiące myśli i pytań. Po co roztrząsać przeszłość? 
Wyszedłem z biura kierując się w stronę baru. 
- 3 kolejki. - rzuciłem oschle do barmana.
- Ciężka noc szefie? - spojrzał szykując kieliszki.
- Nie pytaj tylko dawaj. - warknąłem tracąc kontrolę.
Po chwili trunek stał przede mną, a ja bez chwili zawahania wypiłem kolejno wszystkie trzy ich zawartości.
Dając gestem dłoni znak, barman podszedł i napełnił puste kieliszki do pełna, stawiając przy tym butelkę alkoholu na ladzie.
- Po co męczyć się kieliszkami. - wzruszył ramionami odchodząc.
Miał rację. Zabrałem butelkę i wróciłem do biura upijając samotnie smutki i żale. Nim się zorientowałem, cały alkohol zniknął, a ja czułem się pijany. 
- Ally, gdybyś tu teraz była. - łkałem do siebie czując się jak zbity pies.
Mamrotałem dosyć długo i bez sensu, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Byłem samotny, czułem to, a samotność jest najgorszą karą. Wszystko zaczęło do mnie docierać ze zdwojoną siłą. Każde wspomnienie o Ally powracało. Mimo, że starałem się o niej zapomnieć, nienawidzić jej... po prostu nie potrafiłem. Nie potrafiłem wyrzucić jej obrazu z głowy. 
Wiedziałem jedno, gdyby tu była i wiedziałaby o tym liście, bez wahania kazałaby mi pójść. Przede wszystkim po to, aby dowiedzieć się rzekomej prawdy. 
Nazajutrz obudziłem się w swoim biurze na kanapie, ze zdumiewająco ostrym bólem głowy. Sięgnąłem do biurka, gdzie zawsze trzymałem jakieś środki znieczulające i zażyłem dwie pastylki.
Stwierdziłem, że w takim stanie nie dojadę bezpiecznie do mieszkania, więc zafundowałem sobie powrotny spacer. 
Będąc na miejscu wziąłem prysznic i się przebrałem. Przechodząc przez kuchnie dostrzegłem swój terminarz, na którym była kartka z dzisiejszą datą.
- Cholera! - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Miałem na dziś umówione spotkanie z potencjalną kobietą, zainteresowaną pracą w moim klubie.
Niechętnie zebrałem swoje dokumenty, które przeważnie biorę na tego typu spotkania i wyszedłem kierując się do garażu.
Doszedłem do wniosku, że pastylki w pewnym stopniu oczyściły mój organizm i doprowadziły go do normalnego stanu, więc bez żadnych zastrzeżeń wsiadłem do czarnego Mercedesa i wyjechałem na umówioną wizytę.
Kilka minut później wszedłem do środka ekskluzywnej restauracji i przy bocznym stoliku ujrzałem atrakcyjną kobietę uśmiechającą się w moim kierunku. Podejrzewam, że nie miała więcej jak 29 lat.
- Witam Panią. - podszedłem składając całusa na jej dłoni i usiadłem po przeciwnej stronie.
Kobieta nieśmiało się uśmiechnęła.
- Ależ jeśli chce Pani dla mnie pracować, trzeba przełamać tę nieśmiałość. - uśmiechnąłem się uwodzicielsko. - Jak się Pani nazywa? - dodałem szarmancko.
- Katrina. - powiedziała pewnym tonem głosu, co od razu mi się spodobało. - Justin. - skinąłem głową.
Byłem już przekonany, że nie odmówi pracy dla mnie. Teraz wystarczyło przedstawić warunki i zasady panujące w tym miejscu.
Wyjąłem z torby pewien egzemplarz i przekazałem go kobiecie, która ze zdziwioną miną zaczęła przeglądać poszczególne kartki.
- To jest umowa. - wyjaśniłem. - Zawarta między mną, a Tobą Katrino, jeśli zdecydujesz się dla mnie pracować.
Katrina uważnie czytała każde słowo.
- "Pracownica ma prawo odmówić klientowi towarzystwa z prywatnych względów"? - zacytowała spoglądając po chwili na mnie. - Możesz wyjaśnić? - rzekła zmieszana.
- Jeżeli klient z jakichś względów wywołuje u Ciebie wstręt, niechęć bądź wyjawia akt agresji lub przemocy, masz prawo mu odmówić, lecz nie możesz przywłaszczyć sobie jego należności. - wytłumaczyłem w dość zrozumiały sposób.
- A to "Jeśli pracownica przypadnie do gustu podwładnego, może się spotykać wyłącznie z nim bez udzielania usług osobom trzecim."
- Myślę, że jest to doskonale zrozumiałe, ale zapewniam Cię, że z mojej strony takiej ewentualności nie będzie. - zmierzwiłem włosy lustrując kobietę.
Po niespełna godzinie, Katrin podpisała umowę i została wstępnie przyjęta. 
- Zjaw się jutro w klubie po 20, wszystko Ci wyjaśnię. - uśmiechnąłem się i opuściłem restaurację.
Dochodziła 14, wiedziałem co o tej godzinie miało się wydarzyć. W dalszym ciągu nie jestem przekonany, co do tego spotkania. Niepewnie podjechałem w umówione miejsce. Wysiadłem z samochodu i wszedłem do środka rozglądając się. 
- Justin? - usłyszałem za plecami cichy, łagodny głos, który wywołał dreszcze na mym ciele. 
Odwracając się ujrzałem ją. Dziewczynę, którą niegdyś kochałem, z którą planowałem przyszłość będąc nastolatkiem. Dziewczynę, a teraz już raczej kobietę, która zabiła własne dziecko.
- Bonnie. - wymamrotałem.

za błędy przepraszam xoxo


co sądzicie o ich teraźniejszym życiu?
będą mieli szansę jeszcze się spotkać?
zależy mi na komentarzach do tego rozdziału misie

zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!




poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 12.

Z nerwów nie wiedziałem od czego zacząć, aż poczułem wibracje w kieszeni. Ostrożnie wyjąłem telefon spoglądając na nadawcę.
- Czego? - syknąłem.
- Justin. Mam tu gościa, zgadnij kogo. - zaśmiał się.
- Jeśli coś jej się stało... - nie dokończyłem.
- Tak, tak. Rozumiem...
- Zabiję Cię. - wrzasnąłem do słuchawki.
- Pilnuj się chłopcze. Pamiętaj, że to ja tu rządzę i to moje zasady. - rozkazał. - Jeśli chcesz ją ujrzeć, przyjedź do opuszczonego magazynu na końcu miasta, przy drodze 302. - powiedział, po czym się rozłączył.
Cholera! Wszystko się pieprzy! Wiedziałem, że tej nocy padną trupy, nie byłem tylko pewien, po której stronie...
Od razu wsiadłem do auta i pojechałem do starego znajomego, który był mi winien przysługę.
- Terry! Otwieraj! - dobijałem się do drzwi.
Po chwili w progu stanął chłopak ze zdziwioną miną.
- Justin? Co jest? - zapytał drapiąc się po głowie.
- Potrzebuję pomocy. - mruknąłem wchodząc do środka.
Zmieszany blondyn stanął przede mną ze skrzyżowanymi rękoma.
- Nie baw się w podchody, gadaj o co chodzi. - wywrócił oczami.
- Porwał ją... Przetrzymuje w starym magazynie. Nie mam ludzi, potrzebuję Twojej pomocy aby ją odbić. - przeczesałem włosy dłonią czekając na jego odpowiedź.
- Za dużo wymagasz, Bieber. - pokręcił głową. - Nie mogę pozwolić narazić swoich ludzi tylko dlatego, że jestem Ci coś winien. - pokręcił głową.
- Tylko kiedy Vanessa miała kłopoty, wiedziałeś do kogo się zwrócić. - prychnąłem.
Chłopak ciężko westchnął i zmierzwił włosy dłonią.
- Kiedy chcesz to zrobić? - zapytał spoglądając na mnie.
- Dzisiaj albo nigdy. - szepnąłem.
Robiło się późno. Miasto o tej godzinie nie bywało bezpieczne, a tym bardziej jego okolice. Nie miałem wyboru.
Terry zwołał swoich ludzi i dokładnie oboje objaśniliśmy im nasz plan. Nie wszystkim przypadł do gustu, ale tak samo nie mieli wyjścia. Musieli się dostosować.
Uzbrojeni i gotowi ruszyliśmy na... bitwę?
Po około godzinie dotarliśmy na miejsce. Dyskretnie zaparkowaliśmy w pobliżu lasu. Resztę drogi pokonaliśmy pieszo. Zza pleców wyjąłem pistolet w momencie, gdy budynek był widoczny, a w środku było widać postury. Cicho podeszliśmy do okien, a w jednym z nich ujrzałem Ally.
Nie wyglądała na przerażoną. Była twarda, choć wiedziałem, że się boi. Była przywiązana do krzesła. Obok niej stał pieprzony Dean z fałszywym uśmieszkiem, a jeszcze dalej mój wuj. Jak zwykle w nienagannym stroju i cygarem w dłoni.
Kevin ze Scootem zajęli się ochroniarzami, a my czekaliśmy na znak.
- Dalej. - szepnął Kevin pokazując gestem dłoni.
Bez zastanowienia wbiegłem do środka z pistoletem wycelowanym w wuja.
- Zostaw ją, albo Cię rozwalę. - syknąłem.
- Justin, długo zajęło Ci przybycie tu. Już myślałem, że Ci na niej nie zależy. - parsknął śmiechem.
- Nie pieprz głupot. To mnie chcesz. Jej w to nie mieszaj. - splunąłem.
Mężczyzna pokręcił głową...
- Chyba nic nie rozumiesz. - westchnął. - Jej potrzebuję i to bardzo, a Ty w tym momencie jesteś tylko dodatkową kulą u nogi. - stwierdził.
Spojrzałem na dziewczynę i poczułem jak moje serce się rozpada. Nie zasłużyła sobie na taki los.
- Powiedz mi chłopcze... Już ją zaciągnąłeś do łóżka? - zaśmiał się. - Może teraz warto powiedzieć jej prawdę. - spojrzał na mnie.
W co on pogrywa?
- Może warto powiedzieć, że to wszystko było zaplanowane? Wasza znajomość. To była czysta formalność. W sumie wypadałoby wspomnąć też o tym, że to do mnie miałeś ją przyprowadzić, a tymczasem musiałem wszystko zrobić osobiście. - pokręcił głową. - Spójrz na nią. Biedna, zagubiona dziewczynka, która dała się oszukać takiemu posłańcowi jak Ty. - skrzyżował ręce.
- Nie prowokuj mnie! - wrzasnąłem.
Cała złość we mnie... Czułem, że zaraz eksploduje. Miałem ochotę zastrzelić go od razu.
- Proszę Cię, gdyby nie ja, nie wiedziałbyś, że ona istnieje. - wskazał dłonią w jej stronę.
- Może i nie, ale nie mam zamiaru Ci za to dziękować. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby z zamiarem wystrzelenia pocisku.
Upadłem.
Coś poszło nie tak... Spojrzałem na mężczyznę, który powinien umierać. Stał nad Ally i celował w jej głowę. Zostałem pchnięty. Tracąc równowagę upadłem na podłogę. Moja broń została kilka metrów dalej, a ja miałem teraz gorszy problem. Dean zacisnął dłonie na mojej szyi próbując mnie udusić. Jego uścisk był naprawdę silny, a mi powoli zaczynało brakować powietrza. Czy tak właśnie skończę? Uduszony przez tego dupka?
Gwałtownie wciągnąłem powietrze i zamiast Deana, ujrzałem nad sobą Kevina. 
- Wstawaj! - krzyknął osłaniając mnie.
Powoli się podniosłem i zobaczyłem leżącego obok Deana. Teraz byłem przekonany, że nie żyje. 
- Dzięki stary. - wymamrotałem podnosząc broń.
Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie nie mogłem znaleźć Ally, ani wuja. 
Wybiegłem na zewnątrz i zobaczyłem tylko odjeżdżające auto. 
- Nie tym razem. - mruknąłem do siebie i wycelowałem w auto kilkakrotnie.
Po chwili wysiadła z niego Caroline z fałszywym uśmieszkiem. 
- Gdzie ona jest?! - wrzasnąłem celując w nią.
- Spokojnie, już dawno zabrał ją do swojego burdelu. - uśmiechnęła się.
- Masz na myśli to miejsce, w którym się sprzedawałaś, a teraz robisz za jego maskotkę licząc, że tam nie wrócisz? - prychnąłem i pospiesznie ruszyłem w miejsce, gdzie zostały samochody.
- To było ostatnie, co powiedziałeś przed śmiercią. - syknęła.
Po chwili rozeszły się dwa strzały, na co gwałtownie się odwróciłem. 
Caroline leżała z pistoletem w ręku, z dwoma postrzałami w głowę. Spojrzałem w drugą stronę, gdzie stał Terry. 
- Spłaciłem swój dług. - skinął głową.
Dobrze wiem, że gdyby nie on, zapewne już bym nie żył. Jestem mu wdzięczny.
Wsiadłem do auta i bez zastanowienia pojechałem w miejsce, gdzie prawdopodobnie znajdowała się dziewczyna. 
Ostrożnie podjechałem pod budynek, załadowałem magazynek broni i wysiadłem kierując się do środka.

Ally

- Dlaczego od razu mnie nie zabiłeś? - syknęłam.
- Bo mam pewne plany związane z Tobą. - uśmiechnął się podchodząc bliżej. - Taka ładna buzia. - przerwał. - Nawet nie wiesz jakie dochody mi zapewnisz, kiedy będziemy już w Miami. - uniósł mój podbródek.
- Pieprz się. - splunęłam.
On mnie nie chce zabić. On chce zrobić coś znacznie gorszego... Wolałabym zginąć niż być do końca życia jego dziwką.
- Wstawaj, idziemy. - nakazał.
- Ona nigdzie nie idzie. - do pomieszczenia wszedł Justin z pistoletem w dłoni nakierowanym na owego mężczyznę.
- Cwany jesteś. - pokręcił głową.
- Mogę dla Ciebie dalej pracować, zabijać jak kiedyś, ale ją zostaw w spokoju. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Nic nie pojmujesz... Ona, ani Ty się dla mnie nie liczycie. Jesteście bezwartościowi. - wzruszył ramionami.
- Więc ją puść. - zażądał.
- Nie ma tak łatwo chłopcze. - przetarł twarz dłonią. - Powiedz mi może lepiej czy znalazłeś Bonnie? - przerwał. - Podobno jest w Atlancie, cała i zdrowa. Bez wiedzy, że ktoś jej szuka. - westchnął.
- Ta Bonnie? - otworzyłam szeroko oczy.
- Widzę, że też już o niej słyszałaś. - zaśmiał się klaszcząc w dłonie.
Spoglądałam na poczynania Justina. Nie był sobą. Nigdy go takiego  nie widziałam. Był zachłanny, jakby bez duszy. Nicość. Wyłączna pustka w oczach. 
Szatyn spojrzał na mnie kiwając głową. Planował coś, a ja miałam mu w tym pomóc. 
- Teraz! - krzyknął, a ja z całej siły uderzyłam mężczyznę w krocze. 
Natychmiast podbiegłam do szatyna chowając się za nim i próbując uwolnić się z wiązań.
Justin zaczął strzelać i po krótkiej chwili upadł na ziemię sycząc z bólu. 
- Justin! - wymamrotałam podbiegając do niego.
- Nic mi nie jest. Dokończ to. - szepnął podając mi pistolet.
Podniosłam się spoglądając na człowieka, który zlecił zabójstwo moich rodziców. Człowieka, który zniszczył moje życie. Bez żadnych skrupułów nacisnęłam na spust.
Mężczyzna upadł na ziemię, a broń, którą trzymał wypadła mu z dłoni. 
W końcu. Zakończyłam ten chory rozdział w życiu. Zabiłam go. 
Czy czuję się lepiej? Czy po zabiciu kogoś można poczuć się lepiej? 
Schowałam pistolet i od razu zbliżyłam się do szatyna, który został postrzelony.
- Gdzie Cię postrzelił? - zapytałam spoglądając na niego.
- Nic mi nie jest. - zaczął powoli wstawać. - Wracajmy. - szepnął chwytając moją dłoń.
- Kulejesz. Może lekarz powinien to zobaczyć? - zaproponowałam.
- Jeśli to zobaczy, wezwie policję i zaczną się pytania. Dam radę. - zapewnił.
Wychodząc z budynku zauważyłam kilku mężczyzn podchodzących do Justina.
- Jak się trzymasz? - zapytał jeden z nich.
- W porządku, jesteście w komplecie? - spojrzał na nich.
- Tak, na całe szczęście. - kiwnął głową.
- Dzięki za wszystko. Lepiej jedźcie stąd. - polecił i uścisnął dłoń jednego z nich.
Chwilę później podszedł do mnie.
- Jak się czujesz? - zapytał spoglądając w oczy.
Czytał w nich. Wiedział jak się mogę czuć, więc po co pytał...
- Przepraszam, że musiałaś przez to przejść. - objął mnie.
- Nie. - odsunęłam się. - Przemyślałam wszystko. Wyjeżdżam. - oznajmiłam.
Wiem, że to co teraz mówię, może być dla niego szokiem, ale w końcu przyjechałam tu tylko w jednym celu. Teraz, gdy załatwiłam swoje porachunki, mogę zacząć wszystko od początku, jako nowa osoba.
- Co? - szepnął nie dowierzając. - Nie możesz. - pokręcił głową.
- Muszę. - spuściłam wzrok.
- Chodzi o mnie? O to, że od początku nie powiedziałem Ci prawdy? - wyrzucił ręce w powietrze.
- Nie chodzi o Ciebie. Chodzi o mnie. Muszę zacząć od początku. Wszystko. - stwierdziłam.
Czułam się okropnie mówiąc mu to wszystko po tym, ile dla mnie zrobił. 
- Wiedziałeś, że to nie będzie trwało wiecznie. - mruknęłam. - Oboje wiedzieliśmy, więc teraz nie mamy prawa mieć o to pretensji. - skrzyżowałam ręce.
- Ale ja Cię kocham, nie możesz tak po prostu odejść! Odejdę z Tobą! - chwycił moje dłonie.
- Nie! - krzyknęłam. - Muszę zacząć wszystko od początku, bez Ciebie. - odsunęłam się.
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Ciężko jest rozstawać się z kimś, kogo darzy się uczuciem. Czułam narastającą gulę w gardle. Musiałam jak najszybciej opuścić to miejsce nim zmienię decyzję.
Podeszłam do chłopaka składając ostatniego całusa na jego policzku.
- Do zobaczenia. - szepnęłam oddalając się.
Dotarłam do hotelu i natychmiast zaczęłam się pakować. Jedyne miejsce, które przyszło mi na myśl to powrót do Londynu. 


przepraszam za błędy xoxo

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale ciągle coś mi wypadało, albo najzwyczajniej w świecie nie miałam weny do pisania. Tak samo było z tym rozdziałem, napisałam go, bo musiałam w końcu coś napisać. Nie wiem jak to wyszło, sami oceńcie. 

TO NIE JEST KONIEC OPOWIADANIA!


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!





czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 11.

Kim jest?! W myślach wybuchnęłam śmiechem słysząc te bzdury. 
Natychmiast przeprosiłam chłopaka i razem z Amber opuściłam pomieszczenie.
- Co Ty do cholery mówisz? - syknęłam w jej kierunku.
Dziewczyna ze zmieszaną miną spojrzała na mnie. Wyglądała jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. Albo po prostu tak dobrze kłamała.
- Chciałaś zataić przed Dylanem fakt, że jesteś z Justinem? Kiepska zagrywka. - prychnęła.
- Co do tego ma Dylan? Poza tym nie jestem z Justinem. Skąd ten pomysł? - wyrzuciłam ręce w powietrze.
Amber przez chwilę analizowała w głowie wszystkie informacje jakie udało jej się zdobyć.
- Sam tak powiedział. - wzruszyła ramionami.
Wszystko jasne. Ten dupek, który okłamał mnie w kwestii dziecka, uważa się za mojego chłopaka. 
- A Ty bez żadnych podejrzeń po prostu to powiedziałaś Dylanowi. - pokręciłam przecząco głową.
- Słuchaj, Dylan jest dobrym człowiekiem. Nie zasłużył sobie na jakiekolwiek przykrości, więc trzymaj się od niego z daleka. - nakazała. - Wiem kim jesteś, co zrobiłaś, ilu ludzi przez to ucierpiało, ale jego w to nie mieszaj. - spojrzała na mnie z pewną powagą. - On nie wie kim się stałaś i lepiej niech tak pozostanie. - dodała.
- Boisz się, że go stracisz? Dręczy Cię myśl, że Twój starszy brat będzie próbował kiedyś ułożyć sobie życie? - zapytałam nie dowierzając.
- Nie. - przerwała. - Boję się, że trafi na kogoś takiego jak Ty. - warknęła po czym opuściła kuchnię.
Najwyraźniej Amber oddaliła od siebie wszystkie wspomnienia ze mną. Stałam się dla niej tylko groźną osobą, od której należy trzymać się na odległość. Nie chcę aby tak było.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Justin znajdując się tuż obok mnie.
- Co jest? - zapytał.
W tym momencie jest najmniej mile widzianą tu osobą,a  jednak przyszedł.
Może to jest dobry czas na wyjaśnienia.
- Wytłumacz dlaczego powiedziałeś, że jesteśmy razem? - skrzyżowałam ręce.
To pytanie wyraźnie zdziwiło szatyna.
- A nie jesteśmy? - podrapał się po głowie.
- Wybacz, ale nie spotykam się z facetami, którzy ukrywają fakt, iż mają dziecko. - warknęłam.
- Dziecko, które od czterech lat nie żyje. - wymamrotał siadając na krześle.
O kurwa. Nie przemyślałam tego.
- Dean mówił coś zupełnie innego. - stwierdziłam.

Justin

Wiedziałem, że nie ma sensu dłużej z tym zwlekać. Starałem się, zatarłem ślady, chciałem aby cały świat o tym zapomniał. Abym ja również zapomniał.
Odważyłem się. Wyznałem prawdę.
- Ponad pięć lat temu poznałem dziewczynę. Bonnie. Była piękna, inteligentna. Mogło się zdawać, że znalazłem ideał. - parsknąłem śmiejąc się. 
- Spotykaliśmy się jakiś czas i w końcu wpadliśmy... - przerwałem. - Zaszła w ciążę w wieku piętnastu lat. To był szok. Zarówno dla mnie jak i dla niej. - pokręciłem przecząco głową.
- Chciała usunąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Obiecałem, że z nią będę mimo wszystko, pomogę przy dziecku tak, jak prawdziwy ojciec powinien. - dodałem. - Po sześciu miesiącach dostałem telefon ze szpitala, że zaczęła rodzić. Kiedy przyjechałem na miejsce, okazało się, że dziecko zostało uduszone, a ona zniknęła. Zabiła je... Własnymi rękoma. - pokręciłem głową, a pojedyncza łza spłynęła po policzku. 
- Teraz już wiesz... Nie mam dziecka. Chciałem, aby to wspomnienie odeszło. Zrozumiem jeśli teraz będziesz chciała odejść, bo masz powód. - szepnąłem.
Ally spokojnym krokiem zbliżyła się do mnie i wtuliła. 
- Przepraszam. - wymamrotała.
Natychmiast mocno objąłem dziewczynę. Była przy mnie. Nie odeszła. To jakiś znak. Prawda?
- Nie... To moja wina, że Ci nie powiedziałem. - mruknąłem chowając głowę w jej włosach.
Dziewczyna odsunęła się spoglądając na mnie.
- Nie dałam Ci dojść do słowa. - pokręciła głową. - Muszę się przewietrzyć. - szepnęła unosząc delikatnie kąciki ust w uśmiechu i wyszła.
Usiadłem przy stole, a wszystkie emocje i uczucia z tamtej chwili wróciły. Czułem się bezsilny, winny. Winny, że nic nie zrobiłem aby temu zapobiec. To wcale nie musiało się tak kończyć.
*Flashback*
- Justin? - usłyszałem łagodny kobiecy głos. - Bonnie rodzi.
- Co?! - krzyknąłem. - To za szybko. - powiedziałem zestresowany.
- Wody jej odeszły. Lekarze zabrali ją na salę. - wyjaśniła kobieta.
Od razu się rozłączyłem i zacząłem wszystko analizować.
- Bonnie... Moja dziewczyna... Ona rodzi! - krzyknąłem podekscytowany. 
Wsiadłem do najbliższego autobusu i czekałem aż dotrę na miejsce.
Droga nie była długa, a stawała się trwać wieczność. Obawiałem się, że nie dotrę na czas. Obiecałem, że jej nie zostawię, że będę w najtrudniejszych momentach, a tymczasem...
Kiedy dostrzegłem szpitalny budynek, od razu wysiadłem kierując się do środka.
Przy wejściu zobaczyłem płaczącą matkę Bonnie. 
Serce podeszło mi do gardła. Bałem się dowiedzieć, co jest powodem jej płaczu.
- Proszę Pani, co się stało? Gdzie Bonnie? - zapytałem przeczesując włosy ze zdenerwowania.
Kobieta cały czas płakała nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
- Ona... - łkała. - Nie ma jej już. - pisnęła płacząc.
Co jest do cholery?
Chwilę później zobaczyłem lekarza prowadzącego Bonnie, do którego bez wahania podbiegłem. 
- Gdzie Bonnie? Co się stało? - spojrzałem na niego pytająco.
- Przykro mi... - szepnął poklepując mnie po ramieniu.
- Jak to... Gdzie Bonnie i dziecko?! - krzyknąłem nie mogąc dłużej znieść tej niewiedzy.
- Dziecko nie żyje... - usłyszałem za plecami.
Natychmiast się odwróciłem.
- Zabiła je i uciekła. - powiedział ojciec Bonnie.
To było niedorzeczne. Niemożliwe.
- Jak to zabiła?! Nikt przy niej nie był?! - wrzasnąłem i pobiegłem do sali, w której odbywała się reanimacja dziecka. Jednak było już za późno.
Nie miała szans. Na jej szyi widniały ślady rąk. Była taka malutka, nie przeżyła nawet godziny. Miała przed sobą całe życie. 
Zabiję ją.
Obiecałem sobie pomścić jej śmierć. Nawet nie zdążyłem nadać jej imienia. Teraz uważam, że nie warto tego rozpamiętywać. 
Spojrzałem na zegar i przypomniałem sobie, że Ally w dalszym ciągu nie wróciła. Wyszedłem z pomieszczenia i bez słowa opuściłem apartament.
Na zewnątrz jej nie było. Przy wejściu do hotelu leżał złoty kolczyk. Byłem więcej niż pewny, że należał do niej. Wiedziałem, co się wydarzyło. Moje najgorsze przypuszczenia się sprawdziły. 

Ally

Musiałam to przemyśleć. Za dużo wydarzeń jak na jeden dzień.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie od razu zostałam pchnięta w stronę czarnego auta. Ktoś wepchnął mnie do środka i szybko zamknął drzwi.
- Halo! Co się dzieje?! - krzyknęłam próbując zwrócić czyjąkolwiek uwagę.
- Zamknij się głupia szmato. - syknął mężczyzna z przodu. 
Powoli docierało do mnie, że zostałam uprowadzona. Zaczęłam zatem krzyczeć najgłośniej jak tylko to możliwe.
Próbując się uwolnić, zostałam uderzona w głowę ciężkim przedmiotem, przez co natychmiast straciłam przytomność.
- Halo, budzimy się słonko. - usłyszałam delikatny szept.
Uchyliłam powieki, a przed sobą zobaczyłam Deana z głupkowatym uśmiechem na twarzy. 
Czy to dziwne, ze za każdym razem jak go widzę mam odruch wymiotny? 
- Mówiłem, że niedługo się zobaczymy. - wzruszył ramionami oddalając się.
Przewróciłam oczami i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Kolejny stary, opuszczony magazyn z obskurnym wnętrzem. Rozglądając się nie zauważyłam żadnego pomocnego przedmiotu, który mógłby mnie stąd uwolnić.
- Gdzie ona jest? - powiedział łagodnym tonem nieznany mi mężczyzna.
Podniosłam się do pozycji siedzącej z przeraźliwym bólem głowy. Nie pamiętałam, co się stało.
Spojrzałam przed siebie i ujrzałam wysokiego mężczyznę w garniturze. 
- Witaj Ally. - uśmiechnął się podchodząc bliżej. - Tyle czasu czekałem na to spotkanie. - zaśmiał się.
- Kim jesteś? - syknęłam.
- Wuj Justina, miło mi. - puścił oczko kucając.
O kurwa.
- To mnie tyle czasu szukałaś, a ja tak po prostu nie mogłem odpuścić sobie tego spotkania. - westchnął. - Chodzą pogłoski, że zemsta Cię przywlekła do Las Vegas. - stwierdził. - Ale muszę Ci coś zdradzić. - szepnął. - Twój ojciec zasłużył sobie na śmierć, a Twoja matka... No cóż. - przerwał. - To był wypadek. - dodał.
- Wypadek? - prychnęłam. - Zabiłeś moich rodziców! Odebrałeś mi wszystko, co miałam! - splunęłam.
Mężczyzna pogroził palcem.
- Miej do mnie szacunek jeśli chcesz dożyć jutra. - ostrzegł.
- Wolałabym zginąć niż być tu z Tobą. - warknęłam.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - uśmiechnął się. - Powinnaś być wdzięczna swojemu ukochanemu. - przerwał. - Krył Cię, mimo, że kazałem mu Cię znaleźć i przyprowadzić, a tu proszę... Zakochał się w Tobie. - parsknął śmiechem.
- Jak to krył? - szepnęłam.
- Nawet tego nie wiesz? - zdziwił się.
- No cóż... Zleciłem mu znalezienie Cię i przyprowadzenie tu, ale widocznie nie posłuchał i teraz za to odpowie. - klasnął w dłonie.
Spuściłam głowę. Nie wierzę. To, co mówi nie może być prawdą. To zbyt wiele. 
- Szybko zginęli? - mruknęłam.
- Co tam szepczesz? - zapytał podchodząc bliżej.
- Pytam czy zginęli szybko i mało boleśnie. - powtórzyłam.
- Zdradzę Ci coś. - przerwał. - Nie lubię zabijać.
A to nowość...
- Ale zarówno bardzo nie lubię kłamców i oszustów. - prychnął. - W tym przypadku tak właśnie było. - Pewnie cały czas zastanawiałaś się dlaczego tacy ludzie jak my, zabili Twoją rodzinę. - Pozwól, że wyjaśnię. - przetarł twarz dłońmi. - Twój ojciec był w potrzebie, zaoferowałem mu drobną pomoc z korzyścią dla obu stron. Zaufałem mu, powierzyłem swoje interesy, a on z każdym dniem coraz bardziej kopał pode mną dołki. - pokręcił głową. - Nie mogłem na to pozwolić. - przyłożył dłoń do serca. - Sam zadecydował o swoim losie. Wiedział jakie wiąże się z tym ryzyko. Ja tylko wydałem polecenie. - wyjaśnił. - A wracając do Twojego pytania... Dean powinien udzielić Ci odpowiedzi. - uśmiechnął się.
Dean? On ich zabił. Przez ten cały czas morderca był tak blisko.
Po chwili do pomieszczenia weszła niewysoka brunetka, Caroline.
Co ona tu robi?
- Witaj Angus. - podeszła do owego mężczyzny składając pocałunek na jego policzku.
- Witaj króliczku. - uśmiechnął się w jej kierunku. - Jakieś wieści? - zapytał.
- Cóż... Justin nie trzyma żadnej broni w domu, musi mieć jakąś inną skrytkę.
O czym ona pieprzy?!
- O, Ally. Nie zauważyłam Cię. - zaśmiała się.
Jednak mogłam tą sukę zostawić.
- Musisz wrócić i to znaleźć. - nakazał.
- Ale on mi nie ufa w porównaniu do niej. - westchnęła ciężko spoglądając na mnie.
- Skoro się do niego kleiłaś, to się nie dziw. - prychnęłam i krótko po tym poczułam przeszywający, ostry ból w okolicy ust. 
- Milcz dziwko. - syknęła poprawiając włosy.
Zaczęłam się dusić i pluć krwią. 
Coraz bardziej zaczynam wątpić w jakiekolwiek szanse wydostania się stąd.
- Zostaw ją. Musi przeżyć do przyjazdu chłopaka. - zmierzwił włosy po czym przyłożył telefon do ucha.
- Justin. Mam tu gościa, zgadnij kogo. - zaśmiał się. - Tak, tak. Rozumiem... - przewrócił oczami. - Pilnuj się, chłopcze. Pamiętaj, że to ja tu rządzę i to moje zasady. - syknął. - Jeżeli chcesz ją ujrzeć żywą, przyjedź do opuszczonego magazynu na końcu miasta przy drodze 302. - powiedział po czym się rozłączył.
Co on kombinuje? Dlaczego zadzwonił do Justina?
- Twój chłopak niedługo wpadnie z wizytą. - zaśmiał się wychodząc z magazynu. 
Czuję, że to nie będzie miłe spotkanie.

za błędy przepraszam xoxo

Co myślicie o tym rozdziale? 
Czy komuś stanie się krzywda?


zachęcam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!





niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 10.

- Shh... - szatyn podszedł do mnie uspokajając.
- Nie. - odsunęłam się stanowczo.
Jego mina zrzedniała. 
- Mam tego dość. - otarłam twarz z łez, sięgnęłam torebkę i wyszłam z apartamentu.
Takiego obrotu sprawy nawet ja się nie spodziewałam. To mnie przytłoczyło. 
Przemierzając kolejne ulice Las Vegas, usiadłam na pobliskiej ławce chcąc chwilę pomyśleć.
- Cześć mała! - krzyknął z daleko ciemnoskóry mężczyzna.
Dokładnie lustrowałam jego budowę, wysoki, dobrze zbudowany. Przez chwilę kogoś mi przypominał, przez co zaczęłam być coraz bardziej przerażona. 
Nieznajomy podszedł bliżej i zdjął nakrycie z głowy. 
- Jestem Jose. - usiadł obok przedstawiając się.
Zmieszałam się. Pierwszy raz na oczy widziałam tego człowieka, ale jego zachowanie tłumaczyło wszystko. Był pod wpływem środków odurzających. 
- No więc... - przeciągnął. - Co tu robisz samiutka? - zapytał szczerząc zęby, na co przewróciłam oczami.
Ten typ wyraźnie działał mi na nerwy. Miałam ochotę odpocząć, pobyć w samotności, a nawet tego zrobić nie mogę.
- Ej, nie ignoruj mnie. - pokręcił palcem. 
Po chwili wyjął z kieszeni mały, zawinięty w rulonik przedmiot przypominający papierosa. Następnie podpalił go ogniem i zaciągnął się. 
- Chcesz trochę? Pomaga się rozluźnić. - stwierdził przystawiając skręta do moich ust.
Nie wiem, co mnie do tego skusiło. Nigdy nie miałam w ustach skręta. Nie odczuwałam takiej potrzeby ich zażywania, a jednak tym razem wzięłam.
Zaciągnęłam się kilkakrotnie i poczułam jak rozluźniający dym dociera do moich płuc powodując drobny, ale znośny kaszel. Z każdą sekundą moje ciało stawało się mniej posłuszne, całkowicie poza moją kontrolą. Przed oczami miałam rozmazany obraz i niesamowite poczucie szczęścia. 
- Lecę mała, trzymaj się. - Jose poklepał moje ramię i więcej go nie zobaczyłam.
Poczucie szczęścia szybko zmieniło się w chwile rozpaczy. Chciałam aby to wszystko zniknęło. Żałowałam, że wzięłam to gówno do ust.
Tracąc kontakt z rzeczywistością położyłam się na ławeczce czekając, aż usnę.
- Ally? - usłyszałam tylko cichy, łagodny głos.
Głos, który wydawał mi się dobrze znany, jednak nim zdołałam uchylić powieki, straciłam przytomność.

Justin

- Cholera. - mruknąłem pod nosem przeczesując włosy.
Skąd on wiedział o dziecku? Przecież nie znaliśmy się wcześniej, a on nawet nie miał sposobu, aby się o tym dowiedzieć. Wszystkie ślady starannie zatarłem.
Teraz ważna była tylko Ally. Zawsze coś musi się spieprzyć. 
Po chwili poczułem wibrowanie w kieszeni, wyjąłem telefon mając nadzieję, że to ona.
- Halo? - odezwałem się.
- Justin, dobrze Cię słyszeć. - usłyszałem niski, męski głos.
Kurwa, jeszcze tego mi brakowało.
- Wuju, z jakiej okazji dzwonisz? - zapytałem niepewnie.
- Unikasz mnie. - westchnął. - Pomyślałem, że dobrze byłoby się spotkać. - stwierdził.
Nie. Nie. Nie.
- Oczywiście. Kiedy tylko zechcesz. - odpowiedziałem.
- Świetnie. Za godzinę w restauracji. Wiesz w jakiej. - rzekł z powagą wyczuwalną w głosie.
Po chwili usłyszałem jedynie dźwięk sygnału oznaczający, że się rozłączył. 
- Jak ma się pieprzyć, to wszystko. - zaśmiałem się sztucznie. 
Nie dość, że w moim domu pałęta się Caroline, to na dodatek wuj wyznaczył cenę za sprowadzenie Ally. 
W każdym razie muszę wszystko od siebie odrzucić, choć na jego wizytę. Nie mogę czegokolwiek ujawnić, inaczej nie tylko one zginą...
Biorąc głęboki wdech wszedłem do środka lokalu, w którym byliśmy umówieni. Wuja ujrzałem przy jednej z loży. Jak zwykle z ochroniarzami.
Pewnym krokiem podszedłem bliżej, a przede mną stanęło dwóch mężczyzn.
- Spokojnie, wpuśćcie go. Ufam mu. - machnął ręką. - Witaj, Justin. - uśmiechnął się.
- Cześć wuju. - przywitałem się. - Więc w jakim celu to nasze spotkanie? - zapytałem siadając na jednej z kanap.
- Długo się nie odzywałeś, więc ja musiałem to zrobić. - stwierdził krzyżując ręce. - Sądzę, że słyszałeś o ucieczce jednej z podopiecznych klubu. - przerwał uważnie na mnie patrząc. - Masz może jakieś sugestie do tego, gdzie ją znajdę? - dodał.
Testował mnie. To może się źle skończyć, ale nie pozwolę sobie na to.
- Absolutnie nie. - wzruszyłem ramionami. - Może już jest zagranicą. - stwierdziłem.
- Nie wydaje mi się, aczkolwiek pamiętaj, że dla mnie pracujesz i to ja jestem szefem... - powiedział gorzko. 
Igram z ogniem.
- Powiedz mi drogi chłopcze. - przerwał. - Masz już jakieś postępy w sprawie tej dziewczyny, którą już dawno kazałem Ci znaleźć? - uniósł brew.
- W dalszym ciągu szukam. Jest młodą, dość sprytną dziewczyną. Doskonale zamazuje ślady, ale jest tylko człowiekiem. Wkrótce popełni jakiś błąd. - powiedziałem najbardziej przekonująco jak tylko to możliwe.
- Liczę na Ciebie, nie zawiedź mnie. - mruknął wstając. - Do następnego razu i mam nadzieję, że będziesz miał jakieś informacje. - rzucił wychodząc wraz ze swymi ludźmi.
Ja pierdole. 
W jakie bagno muszę się jeszcze wpieprzyć, żeby zrozumieć, że źle robię?
Westchnąłem ciężko zamykając oczy.
Mój telefon, który leżał na szklanej ławie, zaczął wibrować. Na dziś miałem dość rozmów telefonicznych, ale nadawca od razu zmienił moje podejście.
- Ally? Wszystko w porządku? Gdzie jesteś? - powiedziałem na jednym wdechu.
- Cześć. To nie Ally, jesteś dla niej kimś bliskim? - usłyszałem łagodny głos młodej kobiety.
- Kto mówi? - syknąłem.
- Jestem Amber, znalazłam ją naćpaną na ławce, mógłbyś przyjechać? - zapytała.
Amber... Kojarzę to imię. Ally mi chyba o niej wspominała, ale nie jestem do końca pewny.
Po usłyszeniu adresu, bez wahania wyszedłem z pomieszczenia, kierując się prosto do auta, którym następnie pojechałem pod wskazany adres.
Niespełna parę minut później byłem na miejscu.
Wszedłem do hotelu kierując się pod 47 numer pokoju.
Drzwi otworzyła mi nieznajoma dziewczyna z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nie mogę powiedzieć, że nie przyciągnęła mojej uwagi. Miała piękną nieskazitelną cerę, ale w tym momencie liczyła się Ally. 
- Cześć. - rzuciłem wchodząc do środka zauważając leżącą na kanapie dziewczynę.
Bez zastanowienia znalazłem się przy niej.
- Co się stało? - mruknąłem gładząc jej policzek.
- Znalazłam ją na ławce koło parku. Nie reagowała, a potem zemdlała. - wyjaśniła. - Jesteś kimś bliskim? - zapytała.
Co miałem w takiej sytuacji powiedzieć? "Jestem jej niedoszłym facetem, z którym parę godzin temu kochała się, ale potem uciekła, bo pewne sprawy ją przerosły". Żałosne.
- Jestem jej chłopakiem. - szepnąłem nie odrywając od niej wzroku.

Ally

Poczułam ostry ból czaszki, który od razu mnie rozbudził. Uchyliłam powieki i ujrzałam nad sobą Justina, wpatrującego się we mnie jak w obrazek.
Zmarszczyłam czoło.
- Co tu robisz? - syknęłam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał spoglądając na mnie.
W zasadzie to nie jestem pewna. Nie wiem, gdzie jestem, ani jak się tu dostałam, ale przyznam, że jego obecność trochę mnie uspokoiła. 
- Co brałaś? - zapytał siadając na skraju kanapy.
- Nie muszę Ci się spowiadać. - mruknęłam.
- Ally, proszę. Tu chodzi o Twoje zdrowie. - chwycił moją dłoń gładząc knykcie.
- To było coś zawinięte w biały papierek, przypominało papierosa. - wzruszyłam ramionami. - Zaciągnęłam się kilka razy. - dodałam.
Chłopak otworzył szeroko oczy.
- Skąd to wzięłaś? - parsknął śmiechem.
Nie rozumiem, co w tym śmiesznego.
- Jakiś chłopak przysiadł się do mnie i poczęstował. - wytłumaczyłam. - Gdzie jestem? - zapytałam rozglądając się po wnętrzu.
Przypominało hotel, coś bardziej jak apartament.
Szatyn pokręcił przecząco głową, a do pomieszczenia weszła młoda kobieta... Amber.
Nasze twarze się spotkały, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. 
Przez pierwsze parę sekund myślałam, że to przez te środki odurzające, ale wszystko było realne.
- Amber. - szepnęłam przykładając dłoń do ust.
Miałam ochotę wpaść jej w ramiona. Tak bardzo za nią tęskniłam, brakowało mi prawdziwie bliskiej osoby, a zwłaszcza jej. Amber jest skarbem. 
- Witaj Ally. - uniosła delikatnie kąciki ust w uśmiechu nie zbliżając się do mnie.
Nie rozumiem.
- Zostawię was. - mruknął Justin idąc do innego pomieszczenia.
Dziewczyna niepewnym krokiem podeszła bliżej siadając naprzeciwko mnie.
- Tyle czasu... - mruknęła.
Ja natychmiast spuściłam głowę wiedząc, do czego zmierza.
- Głucha cisza. Przez ponad rok nawet głupiego sms'a nie mogłaś napisać. - parsknęła kręcąc głową.
- To nie tak. - zaprzeczyłam. - Miałam pewne sprawy do załatwienia, które zresztą dalej muszę rozwiązać. - powiedziałam.
- Tamtej nocy... Byłam przerażona, a Ty po prostu uciekłaś! - krzyknęła łkając.
Tak, popełniłam błąd, który do dzisiaj mnie męczy.
*Flashback*
- Ally, dokąd idziesz? - poczułam dłoń Amber na ramieniu.
- Muszę coś załatwić, zaraz wracam. - wyrwałam się z uścisku i wyszłam.
Wyszłam tylnym wyjściem, tak jak on. 
- Wiedziałem, że przyjdziesz za mną. - zaśmiał się gorzko wychodząc z ciemnego zaułku. - Czyżby moje słowa Cię uraziły? - wydął usta.
Dłonie miałam schowane w kieszeniach z racji, że na zewnątrz nie było przyjemnie i pogodnie. Poczułam w jednej z nich pewien przedmiot. Był to scyzoryk, który dostałam od taty. Stwierdziłam to po jego kształcie. 
- Nic nie powiesz? - zadrwił. - Twój ojciec był zwykłym frajerem. Powinnaś o tym wiedzieć. - dodał oschle.
Co on pieprzy? 
- Pozwolił stracić tak cenną rzecz. Nie był wobec Ciebie szczery, wobec nikogo. Powinien umrzeć znacznie gorzej. - syknął z zaciśniętymi zębami.
Dość. Moje emocje wzięły nade mną górę. Bez zastanowienia wyjęłam przedmiot z kieszeni i wbiłam nieznajomemu prosto w klatkę piersiową, raniąc ważne narządy wewnętrzne. 
- Ally? - usłyszałam cichy szept za sobą.
Kiedy się odwróciłam, zdezorientowana Amber stała niczym posąg próbując zrozumieć do czego właśnie doszło.
Spojrzałam ponownie na mężczyznę, który leżał na ziemi nie dając znaku życia, a wokół niego mnóstwo krwi. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam. 
Zaczęłam biec, uciekać do domu... A kiedy w nim byłam, wiedziałam, że nie mogę zostać dłużej w tym mieście. Był świadek.
- Nie masz pojęcia ile sił i czasu wymagało to, abym się otrząsnęła. Moja najlepsza przyjaciółka zabiła na moich oczach mężczyznę. - przetarła twarz dłońmi. - Wyjaśnisz mi chociaż dlaczego to zrobiłaś? - szepnęła pytając.
Teraz nie mam już chyba nic do stracenia.
- Ten mężczyzna wiedział jak zginęli moi rodzice... Co więcej, brał w tym udział. - powiedziałam ze spuszczoną głową. - Od tamtej pory na własną rękę szukam osoby, która im to zleciła.
- Mówiłaś, że był to wypadek... - szepnęła uważnie spoglądając.
- A co miałam powiedzieć?! - krzyknęłam. - Od roku dusiłam w sobie wszystkie prawdziwe informacje. Obiecałam sobie, że zabójca za to zapłaci. - powiedziałam z pełną powagą. - I dotrzymam obietnicy. - mruknęłam.    
- A Justin? - zapytała.
- A co on ma z tym wspólnego? - zmarszczyłam brwi.
Niekoniecznie wiedziałam do czego zmierza... W zasadzie nawet nie wiem jak się tu znalazł.
- Skoro jesteście razem, powinien o tym wiedzieć. - westchnęła.
Co?! Razem? Jako para?!
W tym momencie do salonu wszedł... Dylan?!
- Ally? - spojrzał na mnie nie dowierzając po czym podszedł bliżej obejmując mnie.
Dylan jest starszym bratem Amber. Już w czasach szkoły średniej był przystojny, ale teraz przeszedł moje wszelkie oczekiwania.
- Co tu robisz? - spojrzał na mnie uśmiechając się.
- Wpadłam w odwiedziny najwyraźniej. - zaśmiałam się.
- Yhym. - chrząknął w progu Justin.
Jest zazdrosny?
- Dylan, to jest Justin. - przedstawiłam ich sobie.
- Jej chłopak. - dodała Amber.
Natychmiast spojrzałam na dziewczynę mrożąc ją wzrokiem.

za błędy przepraszam xoxo

Dla jasności - nie żądam komentarzy, nie dają wam ultimatum "tyle i tyle komentarzy, bo inaczej rozdziału nie będzie" - oczekuję szacunku do mnie, tak samo, jak ja mam do was (choć zaczynam w to wątpić po opinii jednej z czytelniczek). Dla każdego z was to jedna marna minuta napisania paru zdań, a dla mnie motywacja do dalszego pisania. Aktualnie? Nie mam żadnej przyjemności z tego, co tworzę. Poświęcam swój czas, doceńcie to.

ZMIANA W ZAKŁADCE BOHATEROWIE.


CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!