niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 10.

- Shh... - szatyn podszedł do mnie uspokajając.
- Nie. - odsunęłam się stanowczo.
Jego mina zrzedniała. 
- Mam tego dość. - otarłam twarz z łez, sięgnęłam torebkę i wyszłam z apartamentu.
Takiego obrotu sprawy nawet ja się nie spodziewałam. To mnie przytłoczyło. 
Przemierzając kolejne ulice Las Vegas, usiadłam na pobliskiej ławce chcąc chwilę pomyśleć.
- Cześć mała! - krzyknął z daleko ciemnoskóry mężczyzna.
Dokładnie lustrowałam jego budowę, wysoki, dobrze zbudowany. Przez chwilę kogoś mi przypominał, przez co zaczęłam być coraz bardziej przerażona. 
Nieznajomy podszedł bliżej i zdjął nakrycie z głowy. 
- Jestem Jose. - usiadł obok przedstawiając się.
Zmieszałam się. Pierwszy raz na oczy widziałam tego człowieka, ale jego zachowanie tłumaczyło wszystko. Był pod wpływem środków odurzających. 
- No więc... - przeciągnął. - Co tu robisz samiutka? - zapytał szczerząc zęby, na co przewróciłam oczami.
Ten typ wyraźnie działał mi na nerwy. Miałam ochotę odpocząć, pobyć w samotności, a nawet tego zrobić nie mogę.
- Ej, nie ignoruj mnie. - pokręcił palcem. 
Po chwili wyjął z kieszeni mały, zawinięty w rulonik przedmiot przypominający papierosa. Następnie podpalił go ogniem i zaciągnął się. 
- Chcesz trochę? Pomaga się rozluźnić. - stwierdził przystawiając skręta do moich ust.
Nie wiem, co mnie do tego skusiło. Nigdy nie miałam w ustach skręta. Nie odczuwałam takiej potrzeby ich zażywania, a jednak tym razem wzięłam.
Zaciągnęłam się kilkakrotnie i poczułam jak rozluźniający dym dociera do moich płuc powodując drobny, ale znośny kaszel. Z każdą sekundą moje ciało stawało się mniej posłuszne, całkowicie poza moją kontrolą. Przed oczami miałam rozmazany obraz i niesamowite poczucie szczęścia. 
- Lecę mała, trzymaj się. - Jose poklepał moje ramię i więcej go nie zobaczyłam.
Poczucie szczęścia szybko zmieniło się w chwile rozpaczy. Chciałam aby to wszystko zniknęło. Żałowałam, że wzięłam to gówno do ust.
Tracąc kontakt z rzeczywistością położyłam się na ławeczce czekając, aż usnę.
- Ally? - usłyszałam tylko cichy, łagodny głos.
Głos, który wydawał mi się dobrze znany, jednak nim zdołałam uchylić powieki, straciłam przytomność.

Justin

- Cholera. - mruknąłem pod nosem przeczesując włosy.
Skąd on wiedział o dziecku? Przecież nie znaliśmy się wcześniej, a on nawet nie miał sposobu, aby się o tym dowiedzieć. Wszystkie ślady starannie zatarłem.
Teraz ważna była tylko Ally. Zawsze coś musi się spieprzyć. 
Po chwili poczułem wibrowanie w kieszeni, wyjąłem telefon mając nadzieję, że to ona.
- Halo? - odezwałem się.
- Justin, dobrze Cię słyszeć. - usłyszałem niski, męski głos.
Kurwa, jeszcze tego mi brakowało.
- Wuju, z jakiej okazji dzwonisz? - zapytałem niepewnie.
- Unikasz mnie. - westchnął. - Pomyślałem, że dobrze byłoby się spotkać. - stwierdził.
Nie. Nie. Nie.
- Oczywiście. Kiedy tylko zechcesz. - odpowiedziałem.
- Świetnie. Za godzinę w restauracji. Wiesz w jakiej. - rzekł z powagą wyczuwalną w głosie.
Po chwili usłyszałem jedynie dźwięk sygnału oznaczający, że się rozłączył. 
- Jak ma się pieprzyć, to wszystko. - zaśmiałem się sztucznie. 
Nie dość, że w moim domu pałęta się Caroline, to na dodatek wuj wyznaczył cenę za sprowadzenie Ally. 
W każdym razie muszę wszystko od siebie odrzucić, choć na jego wizytę. Nie mogę czegokolwiek ujawnić, inaczej nie tylko one zginą...
Biorąc głęboki wdech wszedłem do środka lokalu, w którym byliśmy umówieni. Wuja ujrzałem przy jednej z loży. Jak zwykle z ochroniarzami.
Pewnym krokiem podszedłem bliżej, a przede mną stanęło dwóch mężczyzn.
- Spokojnie, wpuśćcie go. Ufam mu. - machnął ręką. - Witaj, Justin. - uśmiechnął się.
- Cześć wuju. - przywitałem się. - Więc w jakim celu to nasze spotkanie? - zapytałem siadając na jednej z kanap.
- Długo się nie odzywałeś, więc ja musiałem to zrobić. - stwierdził krzyżując ręce. - Sądzę, że słyszałeś o ucieczce jednej z podopiecznych klubu. - przerwał uważnie na mnie patrząc. - Masz może jakieś sugestie do tego, gdzie ją znajdę? - dodał.
Testował mnie. To może się źle skończyć, ale nie pozwolę sobie na to.
- Absolutnie nie. - wzruszyłem ramionami. - Może już jest zagranicą. - stwierdziłem.
- Nie wydaje mi się, aczkolwiek pamiętaj, że dla mnie pracujesz i to ja jestem szefem... - powiedział gorzko. 
Igram z ogniem.
- Powiedz mi drogi chłopcze. - przerwał. - Masz już jakieś postępy w sprawie tej dziewczyny, którą już dawno kazałem Ci znaleźć? - uniósł brew.
- W dalszym ciągu szukam. Jest młodą, dość sprytną dziewczyną. Doskonale zamazuje ślady, ale jest tylko człowiekiem. Wkrótce popełni jakiś błąd. - powiedziałem najbardziej przekonująco jak tylko to możliwe.
- Liczę na Ciebie, nie zawiedź mnie. - mruknął wstając. - Do następnego razu i mam nadzieję, że będziesz miał jakieś informacje. - rzucił wychodząc wraz ze swymi ludźmi.
Ja pierdole. 
W jakie bagno muszę się jeszcze wpieprzyć, żeby zrozumieć, że źle robię?
Westchnąłem ciężko zamykając oczy.
Mój telefon, który leżał na szklanej ławie, zaczął wibrować. Na dziś miałem dość rozmów telefonicznych, ale nadawca od razu zmienił moje podejście.
- Ally? Wszystko w porządku? Gdzie jesteś? - powiedziałem na jednym wdechu.
- Cześć. To nie Ally, jesteś dla niej kimś bliskim? - usłyszałem łagodny głos młodej kobiety.
- Kto mówi? - syknąłem.
- Jestem Amber, znalazłam ją naćpaną na ławce, mógłbyś przyjechać? - zapytała.
Amber... Kojarzę to imię. Ally mi chyba o niej wspominała, ale nie jestem do końca pewny.
Po usłyszeniu adresu, bez wahania wyszedłem z pomieszczenia, kierując się prosto do auta, którym następnie pojechałem pod wskazany adres.
Niespełna parę minut później byłem na miejscu.
Wszedłem do hotelu kierując się pod 47 numer pokoju.
Drzwi otworzyła mi nieznajoma dziewczyna z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nie mogę powiedzieć, że nie przyciągnęła mojej uwagi. Miała piękną nieskazitelną cerę, ale w tym momencie liczyła się Ally. 
- Cześć. - rzuciłem wchodząc do środka zauważając leżącą na kanapie dziewczynę.
Bez zastanowienia znalazłem się przy niej.
- Co się stało? - mruknąłem gładząc jej policzek.
- Znalazłam ją na ławce koło parku. Nie reagowała, a potem zemdlała. - wyjaśniła. - Jesteś kimś bliskim? - zapytała.
Co miałem w takiej sytuacji powiedzieć? "Jestem jej niedoszłym facetem, z którym parę godzin temu kochała się, ale potem uciekła, bo pewne sprawy ją przerosły". Żałosne.
- Jestem jej chłopakiem. - szepnąłem nie odrywając od niej wzroku.

Ally

Poczułam ostry ból czaszki, który od razu mnie rozbudził. Uchyliłam powieki i ujrzałam nad sobą Justina, wpatrującego się we mnie jak w obrazek.
Zmarszczyłam czoło.
- Co tu robisz? - syknęłam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał spoglądając na mnie.
W zasadzie to nie jestem pewna. Nie wiem, gdzie jestem, ani jak się tu dostałam, ale przyznam, że jego obecność trochę mnie uspokoiła. 
- Co brałaś? - zapytał siadając na skraju kanapy.
- Nie muszę Ci się spowiadać. - mruknęłam.
- Ally, proszę. Tu chodzi o Twoje zdrowie. - chwycił moją dłoń gładząc knykcie.
- To było coś zawinięte w biały papierek, przypominało papierosa. - wzruszyłam ramionami. - Zaciągnęłam się kilka razy. - dodałam.
Chłopak otworzył szeroko oczy.
- Skąd to wzięłaś? - parsknął śmiechem.
Nie rozumiem, co w tym śmiesznego.
- Jakiś chłopak przysiadł się do mnie i poczęstował. - wytłumaczyłam. - Gdzie jestem? - zapytałam rozglądając się po wnętrzu.
Przypominało hotel, coś bardziej jak apartament.
Szatyn pokręcił przecząco głową, a do pomieszczenia weszła młoda kobieta... Amber.
Nasze twarze się spotkały, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. 
Przez pierwsze parę sekund myślałam, że to przez te środki odurzające, ale wszystko było realne.
- Amber. - szepnęłam przykładając dłoń do ust.
Miałam ochotę wpaść jej w ramiona. Tak bardzo za nią tęskniłam, brakowało mi prawdziwie bliskiej osoby, a zwłaszcza jej. Amber jest skarbem. 
- Witaj Ally. - uniosła delikatnie kąciki ust w uśmiechu nie zbliżając się do mnie.
Nie rozumiem.
- Zostawię was. - mruknął Justin idąc do innego pomieszczenia.
Dziewczyna niepewnym krokiem podeszła bliżej siadając naprzeciwko mnie.
- Tyle czasu... - mruknęła.
Ja natychmiast spuściłam głowę wiedząc, do czego zmierza.
- Głucha cisza. Przez ponad rok nawet głupiego sms'a nie mogłaś napisać. - parsknęła kręcąc głową.
- To nie tak. - zaprzeczyłam. - Miałam pewne sprawy do załatwienia, które zresztą dalej muszę rozwiązać. - powiedziałam.
- Tamtej nocy... Byłam przerażona, a Ty po prostu uciekłaś! - krzyknęła łkając.
Tak, popełniłam błąd, który do dzisiaj mnie męczy.
*Flashback*
- Ally, dokąd idziesz? - poczułam dłoń Amber na ramieniu.
- Muszę coś załatwić, zaraz wracam. - wyrwałam się z uścisku i wyszłam.
Wyszłam tylnym wyjściem, tak jak on. 
- Wiedziałem, że przyjdziesz za mną. - zaśmiał się gorzko wychodząc z ciemnego zaułku. - Czyżby moje słowa Cię uraziły? - wydął usta.
Dłonie miałam schowane w kieszeniach z racji, że na zewnątrz nie było przyjemnie i pogodnie. Poczułam w jednej z nich pewien przedmiot. Był to scyzoryk, który dostałam od taty. Stwierdziłam to po jego kształcie. 
- Nic nie powiesz? - zadrwił. - Twój ojciec był zwykłym frajerem. Powinnaś o tym wiedzieć. - dodał oschle.
Co on pieprzy? 
- Pozwolił stracić tak cenną rzecz. Nie był wobec Ciebie szczery, wobec nikogo. Powinien umrzeć znacznie gorzej. - syknął z zaciśniętymi zębami.
Dość. Moje emocje wzięły nade mną górę. Bez zastanowienia wyjęłam przedmiot z kieszeni i wbiłam nieznajomemu prosto w klatkę piersiową, raniąc ważne narządy wewnętrzne. 
- Ally? - usłyszałam cichy szept za sobą.
Kiedy się odwróciłam, zdezorientowana Amber stała niczym posąg próbując zrozumieć do czego właśnie doszło.
Spojrzałam ponownie na mężczyznę, który leżał na ziemi nie dając znaku życia, a wokół niego mnóstwo krwi. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam. 
Zaczęłam biec, uciekać do domu... A kiedy w nim byłam, wiedziałam, że nie mogę zostać dłużej w tym mieście. Był świadek.
- Nie masz pojęcia ile sił i czasu wymagało to, abym się otrząsnęła. Moja najlepsza przyjaciółka zabiła na moich oczach mężczyznę. - przetarła twarz dłońmi. - Wyjaśnisz mi chociaż dlaczego to zrobiłaś? - szepnęła pytając.
Teraz nie mam już chyba nic do stracenia.
- Ten mężczyzna wiedział jak zginęli moi rodzice... Co więcej, brał w tym udział. - powiedziałam ze spuszczoną głową. - Od tamtej pory na własną rękę szukam osoby, która im to zleciła.
- Mówiłaś, że był to wypadek... - szepnęła uważnie spoglądając.
- A co miałam powiedzieć?! - krzyknęłam. - Od roku dusiłam w sobie wszystkie prawdziwe informacje. Obiecałam sobie, że zabójca za to zapłaci. - powiedziałam z pełną powagą. - I dotrzymam obietnicy. - mruknęłam.    
- A Justin? - zapytała.
- A co on ma z tym wspólnego? - zmarszczyłam brwi.
Niekoniecznie wiedziałam do czego zmierza... W zasadzie nawet nie wiem jak się tu znalazł.
- Skoro jesteście razem, powinien o tym wiedzieć. - westchnęła.
Co?! Razem? Jako para?!
W tym momencie do salonu wszedł... Dylan?!
- Ally? - spojrzał na mnie nie dowierzając po czym podszedł bliżej obejmując mnie.
Dylan jest starszym bratem Amber. Już w czasach szkoły średniej był przystojny, ale teraz przeszedł moje wszelkie oczekiwania.
- Co tu robisz? - spojrzał na mnie uśmiechając się.
- Wpadłam w odwiedziny najwyraźniej. - zaśmiałam się.
- Yhym. - chrząknął w progu Justin.
Jest zazdrosny?
- Dylan, to jest Justin. - przedstawiłam ich sobie.
- Jej chłopak. - dodała Amber.
Natychmiast spojrzałam na dziewczynę mrożąc ją wzrokiem.

za błędy przepraszam xoxo

Dla jasności - nie żądam komentarzy, nie dają wam ultimatum "tyle i tyle komentarzy, bo inaczej rozdziału nie będzie" - oczekuję szacunku do mnie, tak samo, jak ja mam do was (choć zaczynam w to wątpić po opinii jednej z czytelniczek). Dla każdego z was to jedna marna minuta napisania paru zdań, a dla mnie motywacja do dalszego pisania. Aktualnie? Nie mam żadnej przyjemności z tego, co tworzę. Poświęcam swój czas, doceńcie to.

ZMIANA W ZAKŁADCE BOHATEROWIE.


CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!



środa, 13 maja 2015

Rozdział 09.

Pamiętam jak będąc małą dziewczynką, każdego ranka wstawałam uśmiechnięta i gotowa stawiać czoła nowym  przeciwnościom. To było moje jedyne zmartwienie. Każde słowo otuchy od mamy sprawiało, że czułam się jakbym mogła przenieść góry. Dla mnie nie było rzeczy niemożliwych. 
A tymczasem...
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? - krzyknęłam wstając z łóżka.
- Daj mi wytłumaczyć. - zrobił krok w moją stronę unosząc ręce w geście obronnym.
Fakt, że moi rodzice zostali zamordowani nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Gorszą prawdą było to, kto dopuścił się tej zbrodni.
- Kpisz sobie chyba! - prychnęłam.
- Ja? - zaśmiał się gorzko. - Wszystko o swoim życiu Ci powiedziałem, dosłownie wszystko. Nawet najczarniejsze scenariusze licząc na to, że Ty również się otworzysz. - spojrzał z pogardą. - Doskonale wiedziałem, że nie byłaś ze mną szczera, a tymczasem jesteś w stanie zrobić mi wojnę o to, że Caroline mnie pocałowała?! - wrzasnął tracąc kontrolę.
O czym on mówi do cholery? To chyba jakieś żarty.
- Co Ty pieprzysz? - syknęłam.
- Nawet nie wiesz jak trudno było mi spoglądać w Twoje oczy i słuchać tych wszystkich bzdur, które wymyślałaś na temat swoich rodziców na poczekaniu. - pokręcił głową. - Co było tyle warte, że to zataiłaś? - zapytał uspokajając się.
To chyba koniec. Nie mam już podstaw, aby cokolwiek ukrywać. 
- Masz rację. Nie zginęli w wypadku. - pokręciłam głową. - Któregoś wieczoru wychodziłam do przyjaciółki i w drzwiach ujrzałam wysoką, męską posturę człowieka, który czymś mnie uderzył. Kiedy się ocknęłam, leżałam w salonie obok zakrwawionych ciał rodziców. - szlochałam. - Wiesz jakie to uczucie?! Świadomość tego, że Twoi najbliżsi odeszli, a Ty  nie masz nikogo i co gorsze, nie możesz nic zrobić, doprowadzała mnie do szaleństwa. - przetarłam twarz dłońmi. 
Szatyn uważnie obserwował moje zachowanie nie wypowiadając żadnego słowa. Nie chciał mi przerywać, uznał, że to dobry moment na to, abym wyrzuciła wszystkie żale i złości z siebie.
- Zatem skąd Ty o wszystkim wiedziałeś? - mruknęłam.
Chłopak wziął głęboki wdech i zaczął szczegółowo wszystko tłumaczyć.
- Mój wuj... On wiedział, że szukasz zabójcy, był przekonany, że prędzej czy później go znajdziesz. - powiedział. - Miałem  być jego informatorem. Uważnie Ci się przyglądałem, każdego dnia po kilka godzin. - wyjaśnił.
- Wiedziałeś o wszystkim. Dobrze rozumiałeś jak ważne było dla mnie odnalezienie zabójcy. - analizowałam fakty. - Mówiłeś, że pomożesz, spędzałeś ze mną swój czas kłamiąc prosto w oczy. - zaśmiałam się sztucznie. - Jesteś pieprzonym kłamcą. - rzuciłam oschle.
- To nie tak! - sprzeciwił się. - Gdybym był mu teraz posłuszny, już dawno byś u niego była i kto wie, czy jako nowy towar czy trup. - spojrzał na mnie.
- Ohh i może teraz powinnam Ci podziękować? - parsknęłam śmiechem.
- Nie oczekuję wybaczenia, a zrozumienia. - spuścił głowę.
- Powiedz mi, gdzie go znajdę. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
- Co? - zmarszczył brwi. - Ally, to nie jest zwykły gangster, nie poradzisz sobie. Zginiesz! - wyrzucił ręce w powietrze.
- To zginę z honorem, próbując pomścić jedyną rodzinę jaką miałam. - wzruszyłam ramionami.
- Nie mogę tego dla Ciebie zrobić. Nigdy więcej o to nie proś. - pogroził.
- Zejdź mi z oczu. - pokręciłam głową wskazując drzwi. 
Chłopak podszedł bliżej unosząc mój podbródek.
- Ale to, co do Ciebie czuję jest prawdziwe. - szepnął składając delikatny całus na policzku.
Nie mogę na niego spojrzeć, bo inaczej wybuchnę. Powiedział zbyt wiele. 
Po chwili szatyn opuścił pomieszczenie, a ja zostałam sama. Sama ze swoimi kłopoczącymi się myślami. Czułam, że się rozpadam. Tracę kontrolę. Ponownie zmieniam się w kruchą Ally, z którą tak długo walczyłam. 
Pozostanie tu nie ułatwi mi niczego. Tłumaczyłam sobie, że zacznę od początku, gdy wszystko ustatkuję. Plany uległy zmianie.

Justin

Mam nadzieję, że odpuści. Martwię się o nią, ale jak mam się troszczyć, skoro nie daje mi do siebie dotrzeć. To wszystko jest skomplikowane.
Wiem, że i ona coś czuje do mnie. Wyczułem to. Jej zachowanie podczas mojego dotyku, jej puls, bicie serca. To nie jest przypadek, prawda?
Nie. Nie mogę tego spieprzyć. 
Będąc w aucie, wahałem się czy nie wrócić do niej. Jest niesamowitą dziewczyną, z twardym charakterem, nie mogę od tak o niej zapomnieć.
Bez dłuższego zastanowienia wyszedłem z niego, kierując się z powrotem do hotelu, w którym była.
Podszedłem do drzwi, zapukałem i czekałem aż otworzy. Usłyszałem jedynie ciche "wejść".
W środku ujrzałem dziewczynę przy walizkach. Pakowała się.
- Co Ty robisz? - zapytałem marszcząc brwi.
- Justin? Myślałam, że to służba pięter. Czego chcesz? - westchnęła pakując się.
- Nie możesz wyjechać. - szepnąłem podchodząc.
- Mogę i to zrobię. - wzruszyła ramionami. - Nic mnie tu nie trzyma. - dodała.
Nie mogłem wytrzymać. Wybuchnąłem. 
Zwinnym ruchem podniosłem klęczącą dziewczynę i złączyłem nasze wargi w namiętnym pocałunku, który początkowo dziewczyna nie odwzajemniała. 
- Nie rób tego. Nie opieraj się. - mruknąłem między pocałunkami.
Po chwili dłonie Ally powędrowały na mój kark ściskając go delikatnie. Jedną dłoń wplotła we włosy ciągnąc za ich końce, na co nieznacznie jęknąłem.
Prawą dłonią badałem jej każdy skrawek ciała pod koszulką, drugą zaś ścisnąłem jej pośladek, że aż podskoczyła oplatając mnie nogami. Nasz pocałunek zdawał się nie mieć końca. 
Ostrożnie położyłem dziewczynę na łóżku będąc nad nią. Dłonią podwinąłem koszulkę sprawiając, że chwilę potem leżała na podłodze. Z ust przeniosłem się na szyję składając mokre pocałunki. 
Jedno miejsce szczególnie naznaczyłem tzw. malinką, dając do zrozumienia, że należy do mnie. 
Jej całe ciało się spięło, a na karku pojawiła się gęsia skórka. Dla mnie był to znak, że doprowadzam ją tym działaniem do szaleństwa. Chciałem, aby na długo zapamiętała to zdarzenie. 
Niespełna parę sekund później pozostała w samej bieliźnie, a ja bez koszulki. 
Jej ciało miało idealne proporcje. Idealnie wyrzeźbiona talia sprawiała, że miałem ochotę kochać się z nią nieustannie.
Nasze nierówne oddechy, pożądanie, czułem się spełniony. W końcu miałem to, co tak naprawdę chciałem. 
Rozpiąłem jej stanik, który bezwładnie opadł na podłoże, następnie zacząłem pieścić obie piersi sprawiając, że dziewczyna jęknęła.
Z kieszeni jeansów wyjąłem małą paczuszkę, którą zwinnie rozpakowałem.
Ally zwinnym ruchem rozpięła moje spodnie, które natychmiast zsunąłem. Dziewczyna leżała naga na łóżku i wpatrywała się we mnie. 
Stanąłem nad nią niepewnie. Nie byłem przekonany, czy była gotowa.
- Chcesz tego? - szepnąłem gładząc jej policzek.
Dziewczyna przytaknęła uważnie lustrując moją twarz.
Chwilę później nasze ciała się połączyły tworząc całkowitą jedność.  
Chciałem jej dać to, co najlepsze. To na, co zasługuje. Wszystko. 

Ally

Brązowooki opadł na łóżko ciężko dysząc. Czułam się spełniona. To uczucie... Nie do opisania. 
Przewróciłam się na bok spoglądając na jego nagą klatkę piersiową, która co chwilę się unosiła. Ostrożnie położyłam na niej dłoń i zaczęłam rysować linie wśród rzeźbień. 
Szatyn spojrzał na mnie uśmiechając się.
- Żałujesz? - spytał.
Jeszcze parę tygodni temu wahałabym się nad odpowiedzią, ale nie teraz. Byłam przekonana.
- Nie. - szepnęłam całując jego nagi tors.
- Chciałem Cię przeprosić. - zmierzwił włosy.
Spojrzałam na niego niepewnie czekając aż wydusi to, co leży mu na sercu.
- Za tą całą sytuację z Caroline. - spiął się.
Musiał mi o tym przypominać? Momentalnie się odsunęłam i wyprostowałam.
- To ona... - przerwał.
- Wiem, to ona Cię pocałowała. Wyjaśniałeś mi to już. Poza tym, wcześniej nic nas nie łączyło, nie miałam prawa decydować o tym, co robisz. Nie interesuje mnie to, co było. - uśmiechnęłam się łagodnie.
- Jeśli jest coś, co chcesz mi powiedzieć, dobrze wiesz, że możesz to zrobić w każdym momencie. - szepnął przygryzając płatek mego ucha.
Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się bezpieczna. 
Przytaknęłam dając do zrozumienia, że rozumiem. 
Justin przyciągnął mnie do siebie przytulając i zatapiając twarz w moich włosach.
- Nie wyjeżdżaj. - mruknął.
- To nie jest dobry moment na rozmowy tego typu. - westchnęłam.
Nagle do drzwi dotarło głośne pukanie. Zdziwiłam się, bo nikogo się nie spodziewałam.
Zmieszana wstałam i zaczęłam się szybko ubierać, szatyn postanowił zrobić to samo.
Pukanie nie cichło. Powoli stawało się irytujące. 
Kiedy oboje byliśmy gotowi, podeszłam do drzwi i otworzyłam je nie mając pojęcia kto za nimi stał.
- Witaj piękna. - uśmiechnął się dobrze znany mi mężczyzna.
Przyłożyłam dłoń do ust nie mogąc uwierzyć w to spotkanie. 
Jakim pierdolonym cudem?
Justin od razu wyjął pistolet kierując w mężczyznę, w Deana.  
- Zabiłem Cię przecież do kurwy nędzy. - wycedził przez zęby celując w niego.
- Widocznie mało skutecznie. Musisz popracować nad celowanie. Może kiedyś Cię podszkolę jak za dawnych czasów. - wzruszył ramionami. - Pozwolicie, że wejdę? - wskazał dłonią na pomieszczenie wchodząc powoli.
W dalszym ciągu nie wiedziałam, co on tu robi. Jak mnie znalazł? Po co przyszedł? Po mnie?
- Po co tu przylazłeś? - syknęłam.
- Jaka odważna buzia. - zaśmiał się. - Nie jestem tu po Ciebie, po żadne z was na razie. - dodał. 
Dean rozejrzał się po wnętrzu lustrując każdy jego szczegół.
- Widzę, że przerwałem wam zabawę. - wyszczerzył zęby na, co przewróciłam oczami.
- Dean, mów do cholery czego chcesz! - syknął Justin z bronią w ręku.
- Usiądź, porozmawiajmy o wspólnych latach jakie przeżyliśmy. - puścił oczko.
- O czym on mówi? - spojrzałam na Justina.
- O niczym, pieprzy od rzeczy. - mruknął.
- Czyli jeszcze jej nie powiedziałeś? - uniósł brwi. - Nie poinformowałeś swojej panny przed pójściem do łóżka, że Twój wuj jej szuka, że to on zabił jej rodziców? - przerwał. - Że kiedyś byłeś chłopcem od brudnej roboty i facetem bez duszy? - usiadł przy stoliku wpatrując się w nas.
- Nie licz na to, ona wszystko już wie. - rzucił oschle szatyn.
- A czy wie, że masz dzieciaka? - zapytał wstając.
Co?! Jakie dziecko? On żartuje?!
- O czym on mówi Justin?! - krzyknęłam. 
Milczał. Jego milczenie stawało się trwać wieczność.
- Justin, powiedz do cholery, o co chodzi! - wrzasnęłam.
Dean uśmiechając się opuścił pomieszczenie. Zostaliśmy sami.
- Nie mam dziecka. - przetarł twarz dłońmi.
- Więc o czym on mówi? - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Nie widzisz tego?! On chce nas poróżnić! Nie pozwól mu nad sobą zawładnąć! O to właśnie chodzi. - westchnął ciężko siadając na skraju łóżka.
- Nie. Bez powodu na pewno nie wymyśliłby takiej rzeczy. - pokręciłam głową.
- Chyba mu nie wierzysz, prawda? - spojrzał na mnie.
- Nie wiem, co mam myśleć! To jakiś chory sen! - rozpłakałam się.
Moje emocje wzięły nade mną górę. Pierwszy raz. Poddałam im się. 
Skoro Dean żyje i wie, gdzie mieszkam, może tu przyjść w każdym momencie. Nie tylko po to aby porozmawiać, ale również w innym celu.
Czy ja gdziekolwiek mogę być bezpieczna? 

za błędy przepraszam xoxo

Art Of Killing dostępne teraz również na wattpadzie!
Poszukuję osoby, która zrobi mi OKŁADKĘ NA WATTPADA. Jeśli kogoś znacie, napiszcie:)


Co myślicie o Deanie? Celowo powiedział o dziecku? 
Kłamał czy mówił prawdę?
Liczę na opinie, komentarze i wszelkie przemyślenia.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ!




niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 08.

Jego różowawe wargi, które jeszcze parę sekund temu były złączone z moimi... To uczucie, dziwne choć przyjemne. 
Nie powinnam tyle o tym myśleć, nie powinnam tego roztrząsać, ani wspominać. Do tego zdarzenia nie powinno wcale dojść. Nie jestem gotowa na związki, ani tym bardziej na przelotne flirty i przygody, a Justin nie jest typem mężczyzny, który marzy aby się ustatkować i pokochać jedną osobę.
Czułam się zażenowana tym całym zajściem. Moja twarz przybrała purpurowy kolor, a policzki aż piekły ze wstydu.
Szatyn spojrzał na mnie śmiejąc się.
- Co? - zapytałam unosząc brew.
- Twoja mina. - ponowił śmiechem, na co przewróciłam oczami.
- Jedźmy. - wymamrotałam wsiadając do auta.
Droga powrotna mijała w ciszy. Jednak nie mogłam powiedzieć, że była to przyjemna cisza jaką w zwyczaju odczuwałam. Raczej niekomfortowa. Miałam do niego przede wszystkim masę pytań dotyczących tego zajścia, ale czy uzyskam odpowiedź choć na jakiekolwiek?
- Justin... - chrząknęłam.
Szatyn spojrzał na mnie kątem oka, dalej uważnie skupiając się na jeździe.
- Pomówmy o tym. - szepnęłam zakładając ręce na piersi.
Chłopak ciężko westchnął zjeżdżając na pobocze i wyłączając silnik. Swoją całą uwagę skupił na mnie.
- O czym chcesz rozmawiać? - wyrzucił ręce w powietrze.
Nie bardzo rozumiałam jego reakcję. Przecież chciałam tylko aby mi odpowiedział na kilka pytań.
Być może go to przerosło.
- Jeśli chodzi Ci o to, dlaczego Cię pocałowałem, to dlatego, że mnie pociągasz, okej?! - przetarł twarz dłońmi. - Nie wiem dlaczego. Nie potrafię tego opisać. - przerwał.
Dokładnie analizowałam każde wypowiedziane przez niego słowo.
Nie! Nie... On nie może myśleć o mnie w ten sposób. Przecież to jest niepoprawne. Chociaż sama nie jestem idealna. 
Poczułam jakby wielki ciężar spadł na moje serce i usiłował przejąć nad nim kontrolę, powoli zatracając się w nim. 
- Nic nie powiesz? - spojrzał na mnie litościwym wzrokiem.
W jego oczach widziałam ból. Nie chciał, aby tak się potoczyło, uległ uczuciom. Przegrał walkę. 
- Justin, dobrze wiesz, że to wcale nie powinno się wydarzyć. - pokręciłam głową. 
- Chyba mi nie powiesz, że Ci się nie podobało. - zadrwił.
Milczałam ze spuszczoną głową.
Chłopak wysiadł z auta, obszedł je dookoła i otworzył drzwi chwytając moją rękę.
Zostałam pchnięta tym razem na boczną szybę.
Szatyn wpił się w moje usta, podobnie jak poprzednio, z małym wyjątkiem. Ten pocałunek miał więcej pasji, namiętności, pożądania. 
- Nie podobał Ci się sposób w jaki Cię całowałem? - szepnął tuż przy uchu.
O boże.
- Nie. - wymamrotałam.
Brązowooki zaczął składać pojedyncze pocałunki wzdłuż mojej szyi. Każdy wywoływał ciarki na mojej skórze. 
- A to? - przygryzł delikatnie płatek ucha.
- Także nie. - przełknęłam ślinę.
Jego prawa dłoń powędrowała pod moją bluzkę, badając każdy skrawek ciała. Druga zatrzymała się na moim pośladku ściskając go. 
Niekontrolowanie westchnęłam.
Chłopak się zaśmiał ponownie łącząc nasze usta.
- Przyznaj się. - mruczał między pocałunkami. - Ja również na Ciebie działam. - przygryzł wargę.
Przy nim jestem inną osobą. Jego obecność, dotyk, to wszystko mnie zmienia. Staję się słaba, łagodna.
- Nie. - powiedziałam stanowczo odsuwając się od niego. - To nie powinno się wydarzyć. - westchnęłam ciężko. - Nic z tego nie powinno mieć miejsca. - pokręciłam przecząco głową.
Justin zmarszczył brwi nie bardzo rozumiejąc do czego zmierzam.
- Nie mogę się teraz zakochać, Justin. Nie mogę. - spuściłam głowę. 
- Dlaczego odrzucasz uczucia? Dlaczego nie chcesz mnie do siebie dopuścić? - podszedł unosząc mój podbródek.
- Wracajmy, proszę. - odwróciłam wzrok.
Zrezygnowany szatyn wsiadł do auta czekając aż zrobię to samo.
Spieprzyłam. Wiadomo.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, chłopak od razu wysiadł z auta kierując się do domu bez żadnego słowa.
Teraz nagle stał się taki obraźliwy? Poważnie? Czasami czuję się jakby miała do czynienia z dzieckiem.
Nie licząc na żadne słowa pożegnania, weszłam do środka zdejmując kurtkę i kierując się od razu do łazienki. Tam zdjęłam ubrania i ponownie spojrzałam na swoje ciało, które nie było już w tak znacznym stopniu posiniaczone. 
Wszelkie obrażenia zbladły, co choć w małym stopniu mnie pocieszyło. Jednak te rany przypomniały mi kim jestem. Jak z dnia na dzień mam się stać zupełnym przeciwieństwem mnie? Bezbronna, niewinna, szczęśliwa. To nie dla mnie. 
Mam jeden cel. 
Weszłam pod prysznic rozkoszując się kroplami wody spływającymi po ciele. To dawało w pewnym stopniu ukojenie. 
Po kąpieli wróciłam do salonu, gdzie znajdował się Justin. Jego obecność mnie zdziwiła. Słysząc moje kroki odwrócił się, a jego wzrok utkwił na moim półnagim ciele.
Miałam na sobie wyłącznie jego koszulkę, która ledwo przykrywała moje pośladki.
- Przepraszam. - wymamrotał.
Zmarszczyłam czoło. 
Czyżby sumienie go ruszyło?
- Nie masz za co przepraszać. - mruknęłam.
Czy byłam zła? Oczywiście. Przecież to on stał się dla mnie oschły, po tym jak zachowałam się wobec niego szczerze.
- Jest i dobrze o tym wiesz. - uderzył pięścią w stół, na co podskoczyłam. 
- Justin, nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. Jestem zmęczona. - przeczesałam włosy dłonią licząc na jego zrozumienie.
- Jak chcesz. - machnął ręką wychodząc z pomieszczenia. 
Znowu to samo. Zachowuje się jak rozpieszczony dupek, który nie może się pogodzić z tym, że pierwszy raz w życiu nie dostanie tego, co chce.
Położyłam się do łóżka rozmyślając o tych wszystkich wydarzeniach z ostatnich dni. Między innymi w pamięci zapadł mi fragment z porwania.
Skąd Dean znał Justina? Albo odwrotnie.
Dlaczego nie dopuścił go do słowa i po prostu strzelił? Mam do niego naprawdę wiele pytań. 
Musi być wobec mnie szczery jeśli chce, aby były między nami jakiekolwiek relacje.
Teraz wiem, że również ja muszę zacząć być wobec niego szczera. Szereg kłamstw za każdym razem się poszerza. Muszę to przerwać.
Nazajutrz obudziłam się z jeszcze większym zmęczeniem niż wczoraj. Liczyłam, że będę wypoczęta.
Wstałam, sięgnęłam czyste rzeczy i pomaszerowałam w kierunku łazienki. Otwierając drzwi ujrzałam Justina razem z Caroline w intymnej sytuacji. 
Zamarłam. Najpierw całuje się ze mną, mówi te wszystkie bzdury, a teraz szuka pocieszenia u niej? U dziwki? Żałosne.
- Uhm, Ally. - podrapała się po głowie Caroline.
- Nie, spokojnie. Nie przerywajcie sobie. - uśmiechnęłam się sztucznie zamykając drzwi.
Do moich oczu napłynęły łzy. Dlaczego do cholery?! Miałam ochotę do niego podejść i uderzyć. A Caroline? Zabić to łagodnie powiedziane. Pomyśleć, że chciałam jej pomóc.
Przebrałam się i bez zastanowienia zebrałam wszystkie swoje rzeczy, następnie opuszczając budynek. 
W dalszym ciągu to, co widziałam było dla mnie dużym szokiem. Nie wiążą mnie z nim żadne bliższe relacje, ale źle czułam się z tym faktem. Co jeśli pozwoliłabym mu na więcej? Wykorzystałby to, a następnie przystawiał się do Caroline? 
Nie pozwoliłam łzom zawładnąć nad sobą, co było bardzo ciężkie. 
Będąc w apartamencie powoli się wyciszałam. To wszystko mnie przytłacza. 
Wyjęłam pamiętnik, który od dłuższego czasu nie miałam w ręku i zaczęłam notować.
Wtorek 29 lipca 2015 Las Vegas
Przez ostatnie dni wiele się wydarzyło. Były wzloty i upadki... W zasadzie to same upadki. Zostałam porwana przez dwóch mężczyzn. Komuś nie podoba się moja obecność i dąży do tego, abym zniknęła. Było ciężko, powoli traciłam nadzieję. On mi pomógł. Justin mnie uratował, a później obiecał, że pomoże. Teraz już to nie ma znaczenia. Sama się z tym uporam.
Jestem wykończona tą sytuacją. Byłam blisko, miałam pewne podejrzenia, a teraz? Teraz nie mam niczego.

Justin

Cholera. Akurat musiała wejść w tym momencie. 
- Justin. - odezwała się Caroline.
- Dlaczego to zrobiłaś? - syknąłem.
Dziewczyna była wyraźnie zaskoczona moim zachowaniem.
- Ale o co Ci chodzi? Widziałam jak na mnie patrzysz. - wzruszyła ramionami.
- Myślałaś, że to coś oznacza? - parsknąłem śmiechem. - Mogłabyś mieć choć odrobinę szacunku dla siebie. - prychnąłem. - Nie interesujesz mnie. Jesteś zwykłą dziwką. - zacisnąłem pięści wychodząc z łazienki.
Reakcja Ally była jednoznaczna. Doskonale wszystko widziała i trudno będzie teraz wyjaśnić jej tę sytuację. 
Pieprzona Caroline akurat wtedy musiała się do mnie przylepić.
Musiałem jej jakoś to wyjaśnić, mimo iż wiedziałem, że szanse były marne. Jedyne miejsce, gdzie mogła pójść to hotel. 
Nie tracąc więcej czasu, wybrałem jej numer licząc na to, że odbierze.
- Czego chcesz? - rzuciła oschle.
- Ally, proszę, daj mi wytłumaczyć. - szepnąłem.
- Ale ja wszystko rozumiem Justin. - zaśmiała się. - Całowaliście się, szkoda, że wam przerwałam. - westchnęła ciężko. - Kto wie, może jeszcze w łóżku byście wylądowali. Chociaż będąc w łazience, wanna powinna być odpowiednia. - zaśmiała się sztucznie. 
- Nie. Mylisz się, to ona mnie pocałowała. Spotkajmy się. Muszę Ci coś powiedzieć związanego z Twoimi rodzicami. - mruknąłem.
Przez krótką chwilę nie słyszałem żadnej odpowiedzi. Cisza, która wprawdzie zdawała się trwać wieczność.
- Za godzinę u mnie. - powiedziała rozłączając się.
Myślę, że to jest najwyższy czas aby coś jej wyjaśnić.
Będąc w drodze zastanawiałem się jak jej to powiedzieć. Bardziej bałem się tego niż wszelkich wyjaśnień. Będąc pod drzwiami jej apartamentu wziąłem głęboki wdech i zapukałem.
- Wejdź. - usłyszałem po czym wszedłem do środka.
- Hej. - szepnąłem rozglądając się.
Dziewczyna siedziała na łóżku czekając na moje przybycie.
- Więc słucham. - ponagliła.
- Uwierz, że to Caroline mnie pocałowała, proszę. - usiadłem naprzeciwko niej.
- Wyjaśnię Ci coś. - przerwała. - Nie obchodzi mnie, co z nią robiłeś, nie chcę o niej słyszeć, ani Twoich śmiesznych tłumaczeń. Miałeś mi coś powiedzieć o rodzicach. - powiedziała stanowczym tonem.
Wahałem się, ale wiedziałem, że nie było już odwrotu.
- Prawda jest taka, że od początku wiedziałem kim byli Twoi rodzice. - spuściłem głowę. - Oni nie zginęli w wypadku samochodowym... To było zabójstwo z zimną krwią, na dodatek przez mojego wujka. - ciężko przełknąłem ślinę.

za błędy przepraszam xoxo


liczę na opinie i komentarze, to motywuje


Zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!