- O kurwa. - otworzyłam szeroko oczy.
Co to ma być? Jakim pierdolonym cudem on zna mój adres? Poczułam nieprzyjemny chłód na ciele, które się spinało. Oddech zaczynał być nierówny. Bicie serca przyspieszało. Dla mnie pozostanie w ukryciu jest wszystkim.
Spojrzałam na róże, które wydawały się być naprawdę piękne, ale nie mogłam ich zatrzymać. To bez sensu, ale tak być nie powinno. Chwyciłam bukiet i bez żadnych skrupułów wrzuciłam do kosza. Znałam sposób aby dowiedzieć się skąd tajemniczy romantyk wiem, gdzie mieszkam.
Wystarczyło pójść do tego lokalu, gdzie byłam ostatnim razem. Zapewne go tam spotkam, prędzej czy później.
Spoglądając na zegarek dostrzegłam późne popołudnie, jednak było za wcześnie, aby wybrać się do klubu. Wertując moją całą garderobę, stwierdziłam, że nie mam w co się ubrać. Powinnam wybrać się na zakupy. Moja garderoba była naprawdę uboga i z czasów zeszłej dekady.
Właśnie zaczynam się zachowywać jak typowa nastolatka. Dawniej, kiedy chodziłam jeszcze systematycznie do szkoły, wraz z przyjaciółką odstawałyśmy od reszty. Nie podobały nam się wszystkie domówki, setki godzin spędzonym w galeriach handlowych, to nie było w naszym stylu.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
Wtedy byłam raczej cichą myszką, która bała się zawalić dzień w szkole nie myśląc o żadnych konsekwencjach. Teraz, gdy o tym myślę, mam ochotę śmiać się sama z siebie.
Szkoła nie jest po to by sprawdzać naszą inteligencję, tylko by sprawdzać naszą pamięć, co jest kompletnie bez głębszego sensu.
Gdybym komukolwiek opowiedziała o mojej historii, jego pierwszym pytaniem byłoby dlaczego opuściłam rodzinne miasteczko. Wszystko byłoby piękne, kolorowe i usłane różami jak we wszystkich szczęśliwych filmach, gdyby nie fakt, że popełniłam największy błąd mojego życia, który do dzisiaj mnie dręczy...
*Flashback*
Po całym zdarzeniu ze śmiercią rodziców, przysięgłam ich pomścić. Zaczęłam szukać potencjalnych zabójców. Problem tkwił w tym, że nie miałam żadnych poszlak.
Któregoś dnia, za namową znajomych poszłam na imprezę. Było tam mnóstwo ludzi ze szkoły i nie ukrywam, że zalewałam smutki we wszystkich możliwych drinkach. Nie znałam umiaru, nie czułam się źle, nie chciałam wymiotować, nie czułam się pijana.
Pewien nieznany mi mężczyzna dosiadł się do mojego stolika.
- Nie szkoda mi Cię. - oblizał usta podśmiewując się.
Uznałam, że jest pijany i mówi brednie. Zlekceważyłam go.
- Twoi starzy... Ich też mi nie jest szkoda... - parsknął popijając piwo.
Okej, teraz przegiął.
- Masz jakąś konkretną sprawę czy dasz mi spokój? - przewróciłam oczami ze skrzyżowanymi rękoma.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dlaczego wypominał mi ich śmierć, wiedząc, że nie jest mi z tym łatwo.
- Wiem, że szukasz mordercy, lepiej ty daj spokój. - nachylił się nade mną. - Nie wiesz w jakim świecie żyjesz, mała suko. - szepnął i oddalił się w stronę wyjścia.
Bang! Wybuchłam. Pierwszy raz byłam... zła? To zbyt łagodnie powiedziane. Byłam wściekła. Nikt nie ma prawa wypominać mi śmierci rodziców, ani tym bardziej nazywać mnie "małą suką".
Bez zastanowienia podążyłam za tajemniczym chłopakiem.
- Ally, dokąd idziesz? - poczułam dłoń Amber na ramieniu.
- Muszę coś załatwić, zaraz wracam. - wyrwałam się z uścisku i wyszłam.
Wyszłam tylnym wyjściem, tak jak on.
- Wiedziałem, że przyjdziesz za mną. - zaśmiał się gorzko wychodząc z ciemnego zaułku. - Czyżby moje słowa Cię uraziły? - wydął usta.
Dłonie miałam schowane w kieszeniach z racji, że na zewnątrz nie było przyjemnie i pogodnie. Poczułam w jednej z nich pewien przedmiot. Był to scyzoryk, który dostałam od taty. Stwierdziłam to po jego kształcie.
- Nic nie powiesz? - zadrwił. - Twój ojciec był zwykłym frajerem. Powinnaś o tym wiedzieć. - dodał oschle.
Co on pieprzy?
- Pozwolił stracić tak cenną rzecz. Nie był wobec Ciebie szczery, wobec nikogo. Powinien umrzeć znacznie gorzej. - syknął z zaciśniętymi zębami.
Dość. Moje emocje wzięły nade mną górę. Bez zastanowienia wyjęłam przedmiot z kieszeni i wbiłam nieznajomemu prosto w klatkę piersiową, raniąc ważne narządy wewnętrzne.
- Ally? - usłyszałam cichy szept za sobą.
Kiedy się odwróciłam, zdezorientowana Amber stała niczym posąg próbując zrozumieć do czego właśnie doszło.
Spojrzałam ponownie na mężczyznę, który leżał na ziemi nie dając znaku życia, a wokół niego mnóstwo krwi. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam.
Zaczęłam biec, uciekać do domu... A kiedy w nim byłam, wiedziałam, że nie mogę zostać dłużej w tym mieście. Był świadek.
Od tamtej pory nie miałam z nią żadnego kontaktu. Jest mi przykro, że wszystko się tak potoczyło. Całą winę biorę na siebie, jestem tego w pełni świadoma.
Jedyne co wywnioskowałam z tej trefnej lekcji to fakt, że to zdarzenie w pewnym stopniu ukształtowało mój charakter.
Uwalniając tłumione wspomnienia, straciłam rachubę czasu. W planach miałam jeszcze spotkanie z Justinem, jak to się przedstawił. Sięgnęłam po według mnie odpowiedni zestaw i włożyłam go. Z całym dystansem do siebie, mogłam stwierdzić, że wyglądałam w miarę seksownie.
Kiedy dotarłam na miejsce, oczy mężczyzn po raz kolejny były skierowane na mnie. To podnosiło moją samoocenę za każdym razem.
Usiadłam przy barze i gestem dłoni zawołałam barmana.
- Martini, proszę. - uśmiechnęłam się.
- Ktoś panienki szuka. - rzekł wstrząsając metalowy, mały pojemnik.
Zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu. Byłam przede wszystkim zaskoczona. David? Ale dopiero za dwa dni miał przekazać jakieś wiadomości, do tego nie w tym lokalu.
- Moje uszanowanie. - usłyszałam za plecami.
Do baru podszedł mężczyzna w ciemnych okularach, ze znajomymi rysami twarzy. Dopiero po zdjęciu okularów rozpoznałam go.
- Kwiaty się podobały? - zapytał ukazując białe zęby.
- Tak, podobały się tak bardzo, że aż trafiły do kosza. - uśmiechnęłam się sztywno.
Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem po czym zamówił drinka.
- A trzeba było wysłać buty. - westchnął.
- To zabawne. Wprawdzie to ja chciałam się spotkać z Tobą, nie na odwrót. - stwierdziłam.
- A to w jakim celu? - zmarszczył czoło.
- Przede wszystkim, skąd wiesz, gdzie mieszkam? - syknęłam.
- To akurat żadna tajemnica. Jeśli nie chcesz zostać znaleziona, a uciekasz przed czymś lub cokolwiek, radziłbym zmienić pewne zasady. - przerwał kiedy barman podał nasze zamówienia.
- Poważnie? Ty będziesz mi mówił, co robię nie tak? - zaśmiałam się nie dowierzając. - Nie wiesz kim jestem, co tu robię i lepiej, żeby tak pozostało. - dodałam sącząc trunek.
On nie ma o niczym pojęcia. Lepiej niech tak pozostanie.
- Lubię ryzyko, tajemniczość, dlatego zwróciłem na Ciebie uwagę. - wzruszył ramionami. - Poza tym, zawsze dostaję to, co chcę. - szepnął tuż przy moim uchu.
- Lepiej przemyśl czego żądasz. Twoje kaprysy mogą być lekko niedopasowane. - oblizałam usta, wyjęłam banknot z torebki i położyłam na barze.
- Pozwól, że ja stawiam. - zwrócił się do mnie.
- Nie potrzebuję sponsora. - przewróciłam oczami.
- Nie oferuję tego. - posłał uroczy uśmiech.
Jego uśmiech. Jest doskonały. Idealnie białe zęby. Czerwone, wilgotne usta. Oczy nie z tej ziemi. Czy ja śnię?
- Już idziesz? - zapytał. - Co masz w planach na resztę wieczoru? - spojrzał na moje ciało dokładnie je lustrując.
- Chyba nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć. - stwierdziłam, a następnie odeszłam.
Po wyjściu z pomieszczenia, chłodne powietrze otuliło moje ciało dając ukojenie.
Wiem, że zachowuję się jak zimna suka, ale nie szukam romansów. Jestem tu w konkretnym celu, konkretnej sprawie, nie dla zabawy.
Szkoda, bo taki facet to nie byle co. Połowa lasek pewnie się za nim ugania, a on korzystając z uroku osobistego, zapewne to wykorzystuje. Zadufany, pewny siebie, niesforny, seksowny, intrygujący...
To niesłychane jak człowiek może wyrobić sobie opinię na temat drugiej osoby w zaledwie kilka minut.
Niebo było całkowicie pokryte gwiazdami, które w tym momencie skradły moje serce i chcąc nie chcąc, miałam ochotę patrzeć na nie wieczność. Poruszanie się po mieście w środku nocy, nie było znakomitym pomysłem, nie dbałam w tym momencie o to.
Ciągłe przemieszczanie się taksówkami sprawiło, że przez cały czas odkąd tu jestem, nie poznałam tego miejsca. Mam zamiar to nadrobić, choćby nawet teraz.
Idąc swobodnie ulicami LV, czułam się nieswojo. Tłumaczyłam to sobie alkoholem wędrującym po moim organizmie, ale to uczucie się nasilało. Moja wyobraźnia zaczęła działać akurat w momencie, kiedy jej nie potrzebowałam. Do głowy przychodziły mi różne myśli...
Nagle poczułam dłoń na moich ustach i chłodne ostrze przyłożone do mojego gardła. Byłam przerażona, ale starałam się zachować zimną krew.
Pierwsza myśl? Jakiś zdesperowany młody człowiek, uzależniony od narkotyków próbujący ukraść kilka marnych dolców.
Osoba, która targnęła się na moje życie, wciągnęła mnie do ciemnego zaułku. Wszystko wróciło.
Całe zdarzenie z tym mężczyzną, Amber... Wspomnienia próbowały mnie zabić od środka.
Zostałam pchnięta na ścianę, a ostrze spod mojego gardła zniknęło. Powoli odchyliłam głowę chcąc skojarzyć fakty, a potem cała się odwróciłam.
- Nie powinnaś tego robić. - szepnął.
- Tego? Czyli? - zapytałam.
Nie chce pieniędzy? Nie jest złodziejem? Więc kim? Gwałcicielem też nie. Więc, o co chodzi?
- Nie szukaj problemów. Oni już o Tobie wiedzą. Kazali mi Cię zabić. - westchnął podchodząc coraz bliżej.
- Jacy oni? Kim Ty jesteś? - zapytałam napierając na ścianę coraz mocniej z każdym jego krokiem w moim kierunku.
- Ostatnią osobą, z którą rozmawiałaś przed śmiercią. - powiedział surowo.
Chwyciłam torebkę, próbując wyjąć jak najzwinniej broń, której jednak dzisiaj nie miałam przy sobie. Cholera.
Mężczyzna w czarnej kominiarce mocno chwycił mój nadgarstek i ostrym nożem zrobił linie wzdłuż ręki, powodując wypływanie krwi na zewnątrz. Rana była głęboka, czułam pieczenie w całej ręce i spływającą krew po palcach.
Nie mogłam tak skończyć. Nie taki był mój plan. Pierwsze, co przyszło mi na myśl to czuły punkt każdego mężczyzny. Wykorzystałam to. Nieznajomy zaczął zwijać się z bólu, a ja korzystając z okazji uwolniłam się z jego uścisku i chwyciłam ostry pręt leżący opodal chcąc zakończyć ten spór, jednak ktoś mnie uprzedził.
Nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, dwa pociski trafiły prosto w mężczyznę, który zmierzał w moją stronę. Konając z bólu, opadł bezwładnie na ziemie.
- Oni mi kazali. Nie mieszaj się w to. Zostaw śmierć Brada i Lily. - szepnął i zamknął oczy.
Jacy oni? Skąd zna imiona moich rodziców? Co się do kurwy nędzy dzieje?!
Moja podświadomość krzyczała razem ze mną. Wariowała będąc w tej niewiedzy.
Natłok wydarzeń spowodował, że nie bardzo kojarzyłam co dokładnie miało przed chwilą miejsce. Odwróciłam się w przeciwnym kierunku i zobaczyłam Justina z bronią w ręku wymierzoną w człowieka, który chciał mnie zabić.
- Robi się coraz ciekawiej. - mruknęłam przeczesując włosy.
za błędy przepraszam xoxo
liczę, że rozdział się podoba:)
miłego czytania.
liczę na opinie i komentarze.
zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!