poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rozdział 07.

Naszą rozmowę przerwała Caroline wchodząca do salonu z ręcznikiem owiniętym wokół jej ciała. 
Co to kurwa ma być?!
- Justin, nie mam żadnych rzeczy, czy znalazłoby się coś dla mnie w Twojej szafie? - zrobiła maślane oczy.
- Em, tak, zaraz coś znajdę. - podrapał się po głowie i wyszedł z pomieszczenia.
Miałam ochotę udusić ją własnymi rękoma. Co za laska. Powoli żałuję, że ją uratowałam. Doprawdy.
- Słuchaj, chciałam Ci podziękować. - usiadła obok chwytając mą dłoń. - Gdyby nie Ty, nie wiem czy dożyłabym tej godziny. - szlochała.
W tym momencie zrobiło mi się jej żal. Ze złości popadłam we współczucie. 
- Hej, spokojnie. - uspokajałam. - Obie pomogłyśmy sobie nawzajem, więc jesteśmy kwita. - uśmiechnęłam się delikatnie.
Tylko teraz nurtuje mnie jedno pytanie. Dlaczego ona właściwie się tam znalazła? Na dodatek w samej bieliźnie?
- Mogę o coś zapytać? - spojrzałam na nią czekając na zgodę.
Kiedy przytaknęła, pozwoliłam nie czekać dłużej na taką okazję.
- Dlaczego się tam znalazłaś prawie nago? - spuściłam wzrok.
Starałam się powiedzieć to w najbardziej możliwy delikatny sposób.
Do salonu wszedł szatyn trzymając w dłoni koszulę. Tę, którą ja miałam tej nocy, gdy tu spałam. Zrobił to celowo. Jego uśmiech na twarzy wiele wskazywał. Co za kutas!
Dziewczyna natychmiast wstała, wzięła od chłopaka koszulę i podążyła na górę szepcząc chłodne "Dobranoc".
Jej zachowanie nie wydawało się być normalne. Czułam, że coś ukrywa i chciałam za wszelką cenę dowiedzieć się, co jest powodem jej obecnego nastroju. 
- Napijesz się czegoś? - zapytał z głupim uśmiechem, maszerując do kuchni.
- Chętnie. - odparłam idąc za nim.
Prawdę mówiąc jego cały dom był jak mini willa. Do tego piękna kuchnia, o której marzy zapewne niejedna gospodyni domowa.
Justin podszedł na tyle blisko, że nasze twarze dzieliły jedyne milimetry.
- Na co masz ochotę? - mruknął w taki sposób, że mogłam poczuć jego ciepły oddech wchłaniający się w moje wargi.
Czy stosowne byłoby stwierdzenie, że mam ochotę na niego? Tak, zdecydowanie.
- A co proponujesz? - przełknęłam ślinę.
On tak na mnie działa. To jakiś absurd.
Brązowooki odsunął się i otworzył lodówkę, z której wyjął dwa trunki alkoholowe w szklanych butelkach. Spoglądałam na niego jak na greckiego boga, mając nadzieję, że wcześniejsza sytuacja będzie mieć jakąś kontynuację. 
- Idziesz czy będziesz podziwiać płytki? - parsknął otwierając butelki.
I co? To tyle? Był bliski od muśnięcia moich ust, a teraz udaje jakby to się nie wydarzyło?
Chwyciłam jedną butelkę i opuściłam pomieszczenie nie wypowiadając żadnego słowa.
Chcesz gry? W takim razie będziesz ją miał.
- Nagle Ci język odcięto? - zapytał idąc za mną.
- Co to miało być?! - warknęłam. 
Chłopak zrobił mieszaną minę nie rozumiejąc, co konkretnie mam na myśli.
- Dobrze wiedziałeś, że ja ostatnio spałam w tej koszuli, a Ty od tak dałeś ją Caroline. - zmroziłam go wzrokiem.
- Naprawdę? - prychnął. - Będziesz mi robić wyrzuty, bo dałem innej lasce koszulę, w której ty spałaś? - spojrzał na mnie śmiejąc się pod nosem.
- Nieważne. - mruknęłam siadając i upijając alkohol. 
- Przyznaj się, że nie chodzi tylko o koszulę. - poruszył zabawnie brwiami.
- Och, pieprz się Bieber. - przewróciłam oczami.
- Słuchaj, wiem kim jest Caroline. Znam ją. - przeczesał włosy siadając po przeciwnej stronie.
Zmarszczyłam brwi.
- Jest prostytutką. - szepnął.
O czym on mówi? Caroline i prostytucja? Nie wygląda na taką. Przecież bała się, że Dean ją zgwałci! W sumie to wyjaśniałoby samą bieliznę, ale dalej to mało wiarygodne jak dla mnie...
- Mało przekonujące. - spojrzałam na niego.
- Wiem, co mówię Ally. - przerwał. - Mój wuj ma własny dom publiczny i ona była jedną z jego mieszkanek. - westchnął.
O boże.
- Nie wiem jakim cholernym cudem udało jej się opuścić to miejsce, bo wiem jaki jest mój wuj. Jego systemy bezpieczeństwa są najwyższej jakości. - wytłumaczył.
- Czy Ty... - przerwałam.
- Nie, jeśli chodzi Ci o współudział i nie, jeśli masz na myśli korzystanie z jej usług. - pokręcił głową.
Uff, chociaż tyle dobrego.
- Wiem jedno. Jego biznes jest nielegalny, a on dopilnuje aby nikt go nie wyjawił i póki jej nie znajdzie, nie przestanie szukać. - powiedział z powagą wyczuwalną w głosie. - Trzeba ją chronić. Mam cichą nadzieję, że się tym zajmiesz. - dodał.
- Czekaj, jak to ja?! - krzyknęłam. 
- Przecież oczywiste jest, że ja nie mogę się nią zająć, mogę tylko udostępnić tymczasowy nocleg. - przetarł twarz dłońmi. 
 Dlaczego ja? Mam własne problemy, muszę znaleźć zabójcę rodziców, a siedząc i nic nie robiąc, na pewno go nie znajdę. 
- Ja tu nie zostanę na długo Justin. - spojrzałam na niego bez żadnych emocji.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Mam sprawę do załatwienia, właśnie dlatego jestem w Las Vegas, nie dla nawiązywania znajomości. - wyjaśniłam.
- Ally, proszę, zaufaj mi. - chwycił moją dłoń.
- Justin, Twoja rodzina ma dom publiczny! Nawet nie wiem kim Ty jesteś i w głębi boję się usłyszeć prawdę. - wyrwałam dłoń.
- Chcesz poznać prawdę? Naprawdę Ci na tym zależy? - uniósł ton głosu pytając.
Spojrzałam na niego. Jego twarz wydawała się być smutna. Coś go dręczyło, jego przeszłość nie pozwalała o sobie zapomnieć. - Zaufaj mi teraz i pozwól, że gdzieś Cię zabiorę. - wystawił w moim kierunku rękę, którą bez wahania chwyciłam. 
Kilka minut później znaleźliśmy się w czarnym mustangu. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na wyposażenie auta wewnątrz. Widać, że dba o nie. Tapicerka wykonana z najwyższej jakości, szyta na zamówienie, bowiem nie widziałam jeszcze mustanga z takim wyposażeniem. Wszystko było zadbane. Można powiedzieć, że to jego skarb.
Kiedy ruszyliśmy, szatyn rozpoczął swój monolog.

Justin 

- To miało miejsce 3 lata temu. - powiedziałem.
*Flashback*
- Masz dopiero 17 lat, jesteś dzieckiem! - wrzasnęła kobieta.
- Nigdzie nie idziesz, nie obchodzi mnie ilu jest tam Twoich znajomych, nie pozwolę aby taki gówniarz zrobił z siebie ćpuna i ośmieszał rodzinę. - dodał ojciec.
- Wal się. - splunąłem.
W jednej chwili poczułem pieczenie na policzku. Dziwne, dotąd nieznane mi uczucie nie należało do najprzyjemniejszych. 
Spoglądając na matkę, która przyłożyła dłoń do ust nie mogąc uwierzyć, zorientowałem się, że mój własny ojciec podniósł na mnie rękę. 
Bez słowa wbiegłem do pokoju, gdzie następnie szczelnie się zamknąłem. Krążyłem nie wiedząc, co zrobić, co myśleć. Moje emocje były potargane. Wszystko nagle stało się skomplikowane i bez słowa wyjaśnienia wbiło mi ostrze prosto w serce.
Jedynej rzeczy, której mi szkoda to moja młodsza siostra Letty. Nie zasługuje aby być w takiej rodzinie, powinna mieć normalne dzieciństwo, a nie być świadkiem popieprzonych kłótni każdego wieczoru. Ma dopiero 7 lat, zasługuje na coś lepszego.
Bez dłuższego zastanowienia otworzyłem okno, przez które ostrożnie wyszedłem kierując się na imprezę, która była mi zabroniona.
- Luke? - mruknąłem.
- Justin? Jedziesz jednak? Zabieraj się z nami. - stwierdził blondyn wychylając głowę przez okno samochodu.
- Tak, plany się nieco zmieniły. - odchrząknąłem. 
Będąc na miejscu nie myślałem o niczym innym, jak o porządnym napełnieniu organizmu alkoholem. Chwytając się każdego możliwego napoju, byłem przekonany, że wypiłem 3/4 całej zawartości trunku na imprezie.
Poczułem wibracje telefonu, który następnie odebrałem nie patrząc na nadawcę.
- Justin, gdzie Ty jesteś, kochanie? - zapytała troskliwym głosem rodzicielka.
- Tam gdzie być chciałem i niech tak pozostanie. - czułem jak mój język się plątał.
- Nie ruszaj się stamtąd, już jedziemy. - szepnęła.
- Ale ja dotrę do domu, spokojnie. Jeszcze pamiętam, gdzie mieszkam, albo raczej, gdzie mieszkałem. - przerwałem. - Bo nie wrócę tam, gdzie znęca się nad własnym dzieckiem. - parsknąłem rozłączając się.
Myślałem, że kiedy będę pijany, cały ciężar ze mnie zniknie, rozpłynie się chociaż na tę chwilę. Sądziłem, że się zrelaksuję i zapomnę, jednak to wszystko się nasila. 
- Luke! Wracam do domu. - stwierdziłem.
- Czym? - zapytał zdziwiony. - Wyluzuj i zostań jeszcze trochę. - poklepał mnie po ramieniu.
- Daj kluczyki. - wyciągnąłem rękę w jego stronę czekając aż przekaże mi je.
- Stary, jesteś zalany w trzy dupy, nie sądzisz chyba, że dam Ci prowadzić w takim stanie. - zaśmiał się.
Może i byłem pijany, ale nie naćpałem się w przeciwieństwie do niego.
Będąc nieco poirytowany wymierzyłem cios w szczękę chłopaka i obserwowałem jak się zatacza i powoli upada na podłoże. Korzystając z okazji przeszukałem jego kieszenie i wyjąłem kluczyki, kierując się następnie do wyjścia. 
Odpaliłem silnik i ruszyłem spod podjazdu. Starałem się jechać na tyle prosto, na ile było to możliwe. Przed sobą ujrzałem błądzące światła samochodu jadącego z przeciwnej strony. Mój obraz stał się zamazany, mój wzrok zaczynał odmawiać posłuszeństwa, co nie było na moją korzyść. 
Po chwili poczułem mocne uderzenie, auto zaczęło wykonywać okręgi, aż zatrzymało się w bocznym rowie. 
Z mocnym bólem czaszki wydostałem się z pojazdu i wtedy zorientowałem się, że byłem sprawcą wypadku. Moja cała świadomość zaczęła powracać, a ja coraz bardziej byłem przerażony tym, co się stało. 
Znajdowałem się na moście, podszedłem do krawędzi i ujrzałem tonące auto znanej mi marki. To nie wszystko, zacząłem być coraz bardziej pewny kto w nim był. 
Upadłem bezwładnie na ulicę i zacząłem obwiniać się za wszystko, co się przeze mnie wydarzyło. Wszystko do mnie docierało. Wiedziałem, co zrobiłem. Właśnie przez moją głupotę zginęła moja cała najbliższa rodzina. Zabiłem ich.

Ally

- Mój stan był karygodny, zrobiłem z siebie wraka człowieka. Nie miałem już nic, co miałoby dla mnie jakiekolwiek istotne znaczenie. Po prostu straciłem wszystko. - skończył kiedy dojechaliśmy na miejsce.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Moje usta nie mogły wykrztusić żadnego słowa, które mogłoby to opisać. Współczułam mu, naprawdę. Wiedziałam, że byłam jedyną osobą, która w pełni mogła poczuć jego ból, stratę i to co przeżywa. 
- Chodź. - chwycił moją dłoń prowadząc na most, na którym jak dobrze mi się zdaje, doszło do tego okropnego zdarzenia. 
Czułam się winna. Czułam się odpowiedzialna za jego stan teraz. To przecież ja tak uporczywie chciałam wiedzieć, co się stało. Teraz żałuję.
- Nie musisz nic mówić... - wyszeptałam przytulając chłopaka.
- To nie koniec. - westchnął odsuwając się. -  Po ich stracie oddaliłem się od normalnego życia. Przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie jeśli mimo moich starań i tak bym umarł, stwierdziłem, że nie ma sensu budować wszystkiego od początku.  - zmierzwił włosy.
Lubiłam, gdy to robił. Przypominał mi kogoś... Kogoś, kogo straciłam.
- Kilka tygodni po wypadku, spotkałem mężczyznę, który zaproponował mi pewien układ. Stwierdził, że pomoże mi wyjść z tego bagna. Byłem jego prawą ręką od brudnej roboty. Sądzę, że wiesz, co to znaczy. - spojrzał na mnie kątem oka.
- Zabijałeś na zlecenie? - zapytałam będąc w szoku.
- Może nie powinienem tak mówić, ale to była czynność, która powstrzymywała mnie od wspomnień. Robiłem to aby czuć się lepiej. - mruknął spoglądając na wodę.
- To jakiś absurd! - krzyknęłam. - Jak tak można? Justin, to na pewno nie polepszało Twojego stanu, popadałeś jeszcze dalej, zatracałeś się w tym. - chwyciłam jego podbródek unosząc do góry. - Proszę, powiedz, że z tym skończyłeś. - spojrzałam na niego czując narastającą gulę w gardle. 
- Z tym się nie kończy, z tym się umiera. - wyjaśnił. 
- O czym Ty mówisz? - zmarszczyłam brwi.
- Ty naprawdę niczego nie rozumiesz? - zaśmiał się gorzko. - Jestem mordercą i nic już tego nie zmieni! - wyrzucił ręce w powietrze.
Czułam się okropnie. On właśnie zwierzył mi się ze swoich problemów, swojego życia, a ja? Dalej go okłamuję wpajając, że rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a sprawca uciekł. 
- Nie mów tak. - pokręciłam przecząco głową. - Zawsze jest nadzieja i ja pomogę Ci ją odnaleźć jeśli będziesz chciał sobie pomóc. - chwyciłam jego twarz i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Gdzie Ty się podziewałaś? - wymamrotał lustrując każdy skrawek mojej twarzy.
Nagle nasze wargi się zderzyły tocząc zawziętą walkę o dominację. Szatyn oparł mnie o maskę samochodu, jedną ręką się podpierając, a drugą badając moje ciało pod bluzką.
Naszą intymną sytuację przerwał klakson samochodu, na co oboje się od siebie oderwaliśmy. Mój przyspieszony oddech i jego spragnione usta. To było zaskakująco przyjemne. Czy było nieodpowiednie? Pewnie tak, ale nie dbałam o to w tamtym momencie.
Cholera, co się ze mną dzieje?

za błędy przepraszam xoxo


podoba się?
pierwsze zbliżenie Justina i Ally:)
zachęcam do komentowania, to motywuje


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!



środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 06.

Godziny mijały, a ja w dalszym ciągu znajdowałam się w tym obskurnym budynku, w którym na dodatek byłam sama. Z każdą chwilą coraz bardziej byłam przekonana, że mój czas dobiega końca. To śmieszne, nigdy nie obawiałam się śmierci, nigdy nie pomyślałabym, że mogę skończyć w takich okolicznościach. A teraz? Serce podchodzi do gardła, nieprzyjemne uczucie w żołądku. To strach? 
- Ruszaj się! - krzyknął Dean prowadząc kobietę z zasłoniętą twarzą.
Skąd mogłam stwierdzić, że to kobieta? To proste. Była wyłącznie w samej bieliźnie. Biedna dziewczyna.
- Siadaj. - nakazał zdejmując kominiarkę z buzi dziewczyny.
Zgrabna, ciemnowłosa dziewczyna. Nie wyglądała na dojrzałą osobę, podejrzewam, że może mieć najwyżej 19 lat. 
Zapłakana dziewczyna skuliła się i zaczęła jeszcze bardziej szlochać. Nie wiedziała, co się dzieje. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Co to są za ludzie, ani czego od niej chcą. Miałam ochotę udzielić jej pomocy, ale sama jej potrzebowałam, to było niesprawiedliwe. 
- Rozbieraj się. - syknął w jej kierunku.
Co?! Ma zamiar ją zgwałcić? Bez żadnych skrupułów? Mam ochotę go zabić.
Spoglądałam na przerażoną dziewczynę, która posłusznie zdejmowała ramiączka biustonosza następnie rozpinając go. Widziałam niechęć i strach w jej oczach. Jej mimika twarzy to potwierdzała.
- Co tak zerkasz? Podoba Ci się? Masz ochotę na trójkącik? - zaśmiał się chwytając za kark ciemnowłosą.
Dziewczyna jeszcze bardziej się rozpłakała i poprzestała się rozbierać. 
Co chwilę spoglądałam na nią próbując skojarzyć twarz, bez skutku. 
- Nie dajesz mi innego wyboru. - westchnął ciężko. - Mogło być po dobroci, ale skoro nie... - przechylił głowę i zaczął rozpinać spodnie. 
- Zostaw ją. - odezwałam się.
- O, bohaterka się odezwała. - parsknął śmiechem. 
- Weź mnie. - mruknęłam. 
Nie mam pojęcia, co robię. Staram się być dobrym człowiekiem. Tylko za jaką cenę? Czy aby zostać dobrym człowiekiem, powinno się zostać zgwałconym za kogoś? Dziwne przemyślenia.
- Ciebie? - prychnął. - A co Ty możesz dać mi w zamian? - zrobił kilka kroków w moją stronę.
- Nie będę stawiała oporu. - przekręciłam głowę na bok.
Mężczyzna podszedł na tyle blisko, że nasze twarze dzieliły milimetry.
- Gdybym mógł Cię dotknąć, nie byłoby tu tej małej zdziry. - syknął przez zaciśnięte zęby. - Spokojnie, jeśli mało Ci wrażeń, poczekaj do jutra. - uniósł kąciki ust uśmiechając się.
- Dean, mamy towarzystwo! - krzyknął z zewnątrz Michael.
Brunet spojrzał na Michaela i pospiesznie wyjął broń zza koszulki i podążył w jego kierunku.
Przywieziona dziewczyna w dalszym ciągu klęczała na podłodze szlochając.
- Hej. - powiedziałam na tyle spokojnym tonem, na ile było to możliwe.
Brunetka uniosła głowę spoglądając na mnie szklanymi oczami.
- Mogę nas stąd wydostać. - szepnęłam.
Dziewczyna zmarszczyła brwi nie bardzo rozumiejąc.
- Podejdź tu. - poleciłam.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - łkała.
- Czy wystarczającym argumentem będzie to, że zostałam porwana, jeśli dobrze myślę, to tak jak Ty.  Siedzę tu od kilku godzin, jestem zmęczona i równie mocno przerażona, więc daj sobie pomóc. - wyjaśniłam.
Dziewczyna niepewnie wstała i wolnym krokiem podeszła do mnie.
- W bocznej kieszeni mam kartkę z numerem telefonu, wyjmij ją i zadzwoń na ten numer. - nakazałam. 
- Nie wiem czy wiesz, ale do dzwonienia konieczna jest obecność telefonu. - skrzyżowała ręce na piersiach.
Doprawdy? Teraz będzie się wymądrzać? Szkoda, że wcześniej się tak nie zachowywała w obecności Deana. 
- Nie pogrywaj ze mną, tylko weź tę kartkę. - syknęłam przez zaciśnięte zęby. - Na stole leży jego telefon. Wpisz numer i podaj mi go. - powiedziałam.
Dziewczyna zgodnie z moimi wskazówkami wykręciła numer i przyłożyła do mojego ucha.
Po kilku sygnałach ktoś odebrał.,
- Justin? - szepnęłam.
- Ally? Czyli jednak zadzwoniłaś, myślałem, że zrobisz to wcześniej, ale cóż. - zaśmiał się.
- Potrzebuję pomocy. Ktoś mnie porwał. Znajduję się w opuszczonym magazynie, to musi być gdzieś blisko stacji kolejowej. Proszę pomóż, nie zostało mi wiele czasu. Nie dzwoń na ten numer. Jesteś ostatnią deską ratunku. - szepnęłam i nakazałam dziewczynie aby się rozłączyła.
- Nie powiedziałaś mi jak masz na imię. - spojrzałam na dziewczynę odkładającą telefon na miejsce.
- Caroline. - szepnęła wracając na materac.
- Ally. - powiedziałam spokojnie.
Po chwili obie usłyszałyśmy strzały dochodzące z zewnątrz. 

Justin

To był naprawdę nudny dzień. Powoli zbliżał się wieczór, a ja nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
Podszedłem do minibaru i wyjąłem z niego whiskey.
- Zapowiada się romantyczny wieczór. - uśmiechnąłem się do butelki.
Siadając na kanapie poczułem wibracje telefonu, który wyjąłem spod poduszki. Na ekranie widniał nieznany numer. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem do ucha.
- Justin? - szepnął ktoś.
W środku poczułem, że to mogła być ona.
- Ally? Czyli jednak zadzwoniłaś, myślałem, że zrobisz to wcześniej, ale cóż. - zaśmiałem się.
- Potrzebuję pomocy. Ktoś mnie porwał. Znajduję się w opuszczonym magazynie, to musi być gdzieś blisko stacji kolejowej. Proszę pomóż, nie zostało mi wiele czasu. Nie dzwoń na ten numer. Jesteś ostatnią deską ratunku. - szepnęła i się rozłączyła.
Co to do cholery było? Przez dłuższy moment nie wykonywałem żadnego ruchu, tak jakbym był skamieliną. 
Ona ma kłopoty. Zwróciła się do mnie, ufa mi i potrzebuje mojej pomocy. Natychmiast wstałem i spojrzałem na stolik, gdzie leżał alkohol.
- Nasz wieczór będzie musiał jeszcze trochę poczekać. - mruknął idąc w kierunku sypialni.
Podchodząc do jednej z półek z rzekomymi książkami, wyjąłem róg jednej z nich, a cała ściana się otworzyła udostępniając mi wejście do innego pomieszczenia.
Dawno tu nie zaglądałem. To miejsce nie należy do jednych z tych, z którymi powinny wiązać się dobre myśli czy wspomnienia. To jedynie szare, puste i bezduszne miejsce, które muszę wykorzystać do odnalezienia Ally.
Uruchomiłem wszystkie niezbędne urządzenia i zabrałam się za przeglądanie planu miasta. 
Co chwilę powtarzałem sobie jej słowa "Ktoś mnie porwał. Znajduję się w opuszczonym magazynie, to musi być gdzieś blisko stacji kolejowej. Proszę pomóż, nie zostało mi wiele czasu".
Zabrałem się za przeszukiwanie wszystkich możliwych stacji kolejowych i dokładne analizowanie miejsc, przez które one prowadzą. Nie miałem poszlak. Nie miałem tak naprawdę nic. Mogłem się zdać jedynie na jej słowa i własny instynkt.

Ally

- Zabiję go! - wrzasnął Dean wchodząc do środka podpierając się o Michaela.
- Mówiłem, że to zły pomysł... - pokiwał przecząco głową.
Dean objął ręką swój brzuch i usiadł na materacu klnąc co chwilę.
Kiedy jego dłoń zniknęła z brzucha, mogłam dostrzec zakrwawioną koszulkę w okolicy brzucha. Ktoś go postrzelił. Wprawdzie nie jest mi przykro, zasłużył na to. Według mnie zasłużył na śmierć. Każdy mężczyzna próbując zgwałcić jakąkolwiek kobietę, w moich oczach jest zerem. To nie świadczy o jego sile, dominacji czy pozycji w społeczeństwie, tylko o dokładnych tego przeciwieństwach. 
Jedyne, co poprawiało mi w tym momencie humor, to fakt, że nie może już skrzywdzić Caroline, ani mnie. 
Od kilku godzin mam zaszczyt słuchać tylko narzekań Deana na jego stan. Jego wszystkie plany dotyczące mnie. W zasadzie nie mówi nic nowego, stale się powtarza, co zaczyna być bardzo irytujące, a ja zaczynam tracić nadzieję, że Justin tu przybędzie.
Może uznał ten telefon za żart? Jakiś durny dowcip? Może nawet mnie nie rozpoznał. Moja wszelka nadzieja została pogrzebana. 
Nagle telefon leżący na stole zaczął dzwonić. Obawiałam się. W tej chwili byłam przerażona, że może poznać prawdę. 
- Tak? - odebrał postrzelony mężczyzna. - Jak to? - burknął. - Gdzie? - zacisnął pięści. - Właśnie zostałem postrzelony, do cholery! Jak mamy to zrobić?! - wrzasnął do słuchawki. - Dobra, za godzinę tam będziemy. - powiedział po czym się rozłączył.
Brunet chwilę przeglądał telefon, a następnie wstał i krzywiąc się z bólu podszedł do mnie.
- Gdzie do kurwy nędzy dzwoniłaś? - syknął.
Nie miałam zamiaru się odzywać, niech zapomni, że cokolwiek mu powiem. Milczałam.
Po chwili poczułam nagłe i dość mocne pieczenie w okolicy policzka. Zostałam spoliczkowana.
Poczułam napływające łzy do moich oczu. Nikt nigdy jeszcze mnie tak nie potraktował. Czułam się upokorzona.
Brunet chwycił mój zabandażowany nadgarstek i szybkim ruchem pozbawił go białego materiału, pozostawiając na widoku ranę. 
- O proszę, mam nadzieję, że nie boli. - spojrzał na rękę, a następnie na mnie.
Wyjął z kieszeni nóż i bez zastanowienia wbił w ranę powodując straszny ból. Jedyne, co mogłam zrobić to zacisnąć zęby, nie pozwolić wydostać się łzom na zewnątrz i czekać aż to minie.
- Kimkolwiek jest osoba, do której dzwoniłaś nie znajdzie Cię. - przerwał. - Wiesz dlaczego? Bo wyjeżdżamy stąd maleńka. - dodał uśmiechając się.
Co? Nie! - krzyczała moja podświadomość.
- Michael, zabieraj je! Jedziemy stąd. Szef miał pewne komplikacje z dojazdem, więc my przyjedziemy do niego. - spojrzał na mnie puszczając oczko.
Ciemnoskóry mężczyzna rozwiązał moje dłonie i chwycił za włosy prowadząc do wyjścia.
Spojrzałam na Caroline, która szła posłusznie obok mnie. 
Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz usłyszałam jedynie ciężkie westchnięcie. Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam nieprzytomnego Michaela, a nad nim stał Justin.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę. - powiedziałam wtulając się w chłopaka.
- Już jesteś bezpieczna. - pogładził moje plecy szepcząc kojące słowa otuchy. - Musimy iść. - szepnął.
- Ale ona idzie z nami. - wskazałam na Caroline, która przyglądała się całej sytuacji.
Nie mogłam jej zostawić po tym wszystkim. Ja się szybko pozbieram, ale czy ona również jest taka silna? 
- Kto to jest? - zapytał marszcząc czoło.
- Caroline, to dzięki niej nas znalazłeś. - westchnęłam.
Chłopak pokiwał głową rozumiejąc.
- Czyżbyście zapomnieli, że ja też tu jestem? - odwróciłam się i ujrzałam Deana stojącego w progu budynku z bronią w dłoni. - Witaj Justin. - uśmiechnął się. - Ile to już czasu. - powiedział kręcąc głową.
On zna Justina? Skąd? Jak to możliwe? Nic nie rozumiem.
- Nie mam Ci nic do powiedzenia. - szatyn wyjął broń i strzelił dwukrotnie w klatkę piersiową mężczyzny. 
Brunet upadł na ziemię plując krwią.
- Idziemy. - powiedział stanowczym tonem i chwycił moją dłoń.
- Auć! - pisnęłam.
Chłopak się zatrzymał i spojrzał na rękę. 
- On Ci to zrobił? - syknął.
- To już nie ma znaczenia, zabiłeś go. - szepnęłam spuszczając głowę.
Tak. Justin właśnie zabił człowieka. Dziwnie się czuję z tą wiadomością. To zupełnie, co innego, gdy ja popełniam zbrodnię. 
- Widzisz właśnie, co się dzieje jak bierzesz sprawy we własne ręce! Przekonałaś się jakie jest ryzyko! - spojrzał na mnie mówiąc stanowczym tonem.
Takiego szatyna jeszcze nie widziałam.
- Nigdy więcej tego nie rób. - chwycił moje obolałe ciało wtulając w swoją klatkę piersiową.
Skoro tak zareagował na rękę, obawiam się, co powie na spoliczkowanie. Chociaż wcale nie muszę mu o tym wspominać. Jest to niechętnie wspominane uczucie, więc myślę, że obejdzie się bez tego drobnego szczegółu.
- Zawieź mnie do hotelu. - szepnęłam czując narastającą gulę w gardle.
Miałam ochotę się rozpłakać jak mała dziewczynka. Przeważnie dusiłam w sobie emocje, uważałam, że tak jest lepiej, a tymczasem one wszystkie powracają ze zdwojoną siłą. Sądziłam, że mogę je oszukać, a wychodzi na to, że to ja zostałam na straconej pozycji.
- Chyba nie sądzisz, że zostawię Cię samą w hotelu. - przeczesał dłonią włosy. - Jedziesz do mnie. - przerwał. - I zostaniesz dopóki Twój stan się nie poprawi. - dodał.
Całą drogę milczałam. Zresztą wszyscy milczeliśmy. Cisza jest najlepszym ukojeniem. 
Będąc w domu brązowookiego, miałam już wyłącznie ochotę na kąpiel. Chciałam zmyć z siebie te wszystkie nieprzyjemne wspomnienia związane z dniem dzisiejszym. Jednak uprzedziła mnie Caroline, która zajęła łazienkę tuż przede mną. 
- Skończone. - szepnął szatyn chowając opatrunki do apteczki.
- Dziękuję, po raz kolejny. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie udawaj. - pokręcił głową.
Zmarszczyłam czoło. O co mu chodzi?
- Nie udawaj, że wszystko jest w porządku, nie próbuj się na siłę uśmiechać, nie wmawiaj sobie, że nic się nie wydarzyło... Bo jaki przeciętny człowiek po tym wszystkim, co przeszłaś udawałby, że nic się nie stało? - chwycił moją dłoń gładząc knykcie.
- Nie udaje. Staram się do tego przywyknąć. - mamrotałam. - Dzisiaj, kiedy cały czas tam byłam, miałam choć odrobinę nadziei na to, że mnie znajdziesz. Kiedy Cię zobaczyłam, nie myślałam o niczym innym jak tylko wtulić się w Ciebie. Dziękuję, to było naprawdę wiele z Twojej strony. - szepnęłam.
- Nie dziękuj po każdym wypowiedzianym zdaniu, bo zaczynam sądzić, że do końca życia będziesz tak mówić. - parsknął śmiechem.
- Może kiedyś przestanę. - uniosłam kąciki ust.
Może to dziwne, ale czuję się przy nim bezpieczna, mimo tego, że prawie go nie znam. Nawet mimo tego, co dzisiaj zrobił. 
- Dalej czujesz potrzebę odszukania sprawcy? - zapytał.
- Nie wiem już sama. Dużo poświęceń się z tym wiąże. - stwierdziłam.
- Daj sobie czas. - polecił.
Może tak właśnie powinnam zrobić. Może to będzie nowy początek... Początek czegoś.


za błędy przepraszam xoxo
ZMIANA W ZAKŁADCE "BOHATEROWIE"

myślę, że rozdział wystarczająco długi
liczę na wasze komentarze
miłego czytania:)

zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!


sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 05.

Czujecie się czasem tak jakby życie wyrywało się wam spod kontroli? Że wcale nie zamierza być wobec was fair? Potajemnie planuje jak wprowadzić was w błąd, wcale nie obchodzi go wasze życie, ani wasza osoba. Czasami właśnie takie odnoszę wrażenie. Wydaje mi się, że jestem tu niepotrzebna. Niechciana. Odosobniony wyrzutek. Każdego dnia zbiera mi się na refleksje. Staram się to zaakceptować jak i zarówno nienawidzić. 
Czuję się słabsza, tak jakby część mojego człowieczeństwa dawała o sobie znać i próbowała mieć nade mną kontrolę, powrócić. 
Ta Ally sprzed kilkunastu miesięcy nie wróci w całości. Wiem o tym.
Wczoraj w barze, Justin opowiedział mi o swoim życiu, tak jakby mi ufał i się zwierzał. Podstęp? Nie wyglądało to w ten sposób. Zawsze szukam w ludziach oznak wrogości. 
*Flashback*
- Nie wiem skąd, ale kojarzę to zdjęcie. - mruknął ponownie na nie spoglądając.
Zmarszczyłam brwi.
- Kojarzysz? - zapytałam.
- Ten mężczyzna, znam go. - przeczesał włosy dokładnie lustrując fotografię. - Skąd je masz? - zapytał.
Nie mogę mu powiedzieć, że od Markusa, którego zabiłam. To byłoby wbrew moim zasadom.
- Em, to moja ostatnia pamiątka po rodzicach. - szepnęłam zabierając zdjęcie z rąk szatyna.
Chłopak natychmiast się wyprostował i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam współczucie. Było szczere. Nie chciał tego mówić, wiedział, że słowa nic nie zmienią. Czułam jakby doskonale znał uczucie straty bliskiej osoby. 
- Opowiesz mi o tym? - powiedział łagodnym tonem głosu. 
Powinnam? Może ominę parę dość istotnych fragmentów.
- Moi rodzice zginęli niespełna rok temu w wypadku samochodowym, a sprawcy do tej pory nie znaleziono. - westchnęłam. - Więc siedzisz teraz przy stoliku z sierotą. - zaśmiałam się gorzko.
I przy okazji odrobinę minę z prawdą.
- A dalsza rodzina? - uniósł brwi pytająco.
- Kiedy zginęli ukończyłam już 18 lat, więc żadnego sądu nie interesowało, co ze sobą pocznę, zostałam sama. - stwierdziłam.
Chłopak pokiwał głową rozumiejąc. Nie pytał o nic więcej. Byłam mu za to wdzięczna. 
- Wiesz, jeśli będziesz potrzebować pomocy, jestem do Twojej gotowości. - uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
- Wątpię, że będę potrzebowała pomocy, pracuję sama, ale zapamiętam. - odwzajemniłam uśmiech.
- Ja również straciłem bliskich. W nieco inny sposób, ale z tym samym skutkiem. - spuścił głowę. - Moje dotychczasowe życie niosło ze sobą pewne ryzyko. Nie brałem tego pod uwagę, nie liczyłem się z tym. Myślałem, że jeśli pozostanę czarnym charakterem, jestem kimś. Czułem się jak Alfa. Niestety się przeliczyłem. - wyjaśnił.
Do tej pory nie wiem, co jego słowa miały oznaczać. Nie pozwolił mi bardziej w to wniknąć, a może ja nawet nie próbowałam? To temat do głębszego przeanalizowania. 
Będąc w hotelu, w wynajętym apartamencie, zabrałam się za przeglądanie dokumentów od David'a. 
Nie znalazłam tam nic szczególnego oprócz kilku nazwisk i paru fotografii. Po raz kolejny nie mam żadnych wartościowych poszlak. Las Vegas to miasto, które nigdy nie śpi, znam tu zaledwie kilka ulic i miejsc, co nie jest z korzyścią dla mnie. Chociaż znam kogoś, kto porusza się w tym miejscu o wiele lepiej niż ja, Justin.
Musiałam się do niego wybrać. Był tylko jeden problem. Gdzie ja go do licha znajdę? Mimo tego, że byłam u niego w domu, nie znam nawet ulicy tej posiadłości. 
Włączyłam notebooka i kliknęłam na mapę LV, gdzie przez dobrą godzinę szukałam możliwego miejsca zamieszkania brązowookiego. Próbowałam sobie przypomnieć jak wyglądał dom. Duży, biały budynek z przepięknym ogrodem i balkonem z widokiem na ulicę. 
Znalazłam kilka ulic, jednak mój zarejestrowany w wyobraźni dom, nie pasował do nich. Chwilę potem dostrzegłam posiadłość, wszystko się zgadzało. To musiał być ten dom. Zapisałam adres i pospiesznie schowałam papiery od David'a do torebki i wyszłam z domu. 
Po "złapaniu" najbliższej taksówki, wsiadłam do środka i wręczyłam kierowcy adres prosząc o jak najszybszy dojazd na miejsce. Mężczyzna mnie nie zawiódł, niespełna 15 minut później byłam na miejscu.
Poprzednim razem kiedy tu byłam, nie miałam możliwości doskonalszego obejrzenia budynku z zewnątrz. Justin ma zaledwie 20 lat, nie znam racjonalnego sposobu, aby wyjaśnić w jaki sposób dorobił się takiego majątku. 
Podeszłam do drzwi i grzecznie zapukałam. Ową czynność powtórzyłam dwukrotnie, aż drzwi się uchyliły, a w progu stanął półnagi szatyn z owiniętym ręcznikiem wokół bioder i głupkowatym uśmiechem.
- Cześć. - powiedziałam speszona.
- Miło Cię widzieć, wejdź. - zaproponował.
Posłusznie weszłam do środka i usiadłam na kanapie w salonie. 
- Widzę, że trafiłaś od ostatniego razu. - zaśmiał się.
Nie do końca, ale niech tak uważa.
- Co Cię do mnie sprowadza? - zapytał siadając obok.
On jest w samym ręczniku. Jak ja mam się skupić?! W takiej sytuacji to niemożliwe! Ta niebezpiecznie mała odległość, która nas dzieli. Jego włosy w nieładzie, kropelki wody na torsie... Z niechęcią mogę stwierdzić, że mnie pociąga. Jednak nie dam tego po sobie poznać. Nie dam mu tej satysfakcji. 
- Mógłbyś się najpierw ubrać zanim będziemy rozmawiać? - spojrzałam na niego spod rzęs.
- A na pewno będziemy tylko rozmawiać? Wiesz... Żebym nie był stratny. - zaśmiał się.
- Dupek. - syknęłam.
Chłopak się zaśmiał, po czym wstał kierując się prawdopodobnie do pokoju w celu założenia ubrań. Po paru minutach wrócił przebrany i z powrotem usiadł w tym samym miejscu. 
- A więc? - zapytał spoglądając pytająco.
Sięgnęłam po torebkę, z której wyjęłam dokumenty, a następnie wręczyłam je szatynowi.
Justin spojrzał na mnie zdezorientowany i zaczął przeglądać papiery. 
- Chcę, żebyś mi pomógł. - wyjaśniłam.
- Ale co ja mam zrobić, co to za kartki, nazwiska, zdjęcia. O co chodzi Ally? - zapytał spoglądając w papiery.
- Szukam sprawcy wypadku. Nie znam tu nikogo poza tobą. Ty znasz to miasto jak własną kieszeń, zakładam, że znasz różnych ludzi, więc niechętnie to mówię, ale proszę Cię o pomoc. - powiedziałam spokojnie.
- Wiesz, że to nie są zwykli biznesmeni czy mężczyźni mający kochaną rodzinkę z pięknym ogrodem? - spojrzał na mnie kątem oka.
Przytaknęłam.
Czyli jednak wie coś o tych ludziach. 
- Nie chodzi Ci tylko, aby znaleźć winnego, prawda? - westchnął.
Co mu miałam odpowiedzieć? Nie byłam przygotowana na tego typu pytanie. Milczałam.
- To dla mnie wystarczająca odpowiedź. - powiedział surowo. - Pomogę Ci. - dodał cicho.
Chwila. Naprawdę? Pomoże czy się przesłyszałam?
- Jesteś pewien? - spojrzałam na niego z nadzieją.
- Tak, bo nie chcę pozwolić, żebyś w jakikolwiek sposób ucierpiała. - stwierdził.
Poczułam jak moja twarz robi się purpurowa. Zawstydziłam się. Jego słowa na mnie działają. Zależy mu na moim bezpieczeństwie?
- Jak ręka? - zapytał chwytając ją.
- W porządku. - mruknęłam.
Wprawdzie to nie wiem... Nie zmieniałam opatrunku, nie wiem jak to może wyglądać. Nie przywiązałam do tego dużej uwagi. To tylko cięcie, nie umrę przecież.
- Dlaczego mam wrażenie, że kłamiesz? - oblizał usta spoglądając na mnie.
Dlaczego on to robi? Oh, niech przestanie. 
- Nie zmieniałaś od wtedy opatrunku. Musisz o to dbać. Powinienem Cię ukarać. - ruszył w kierunku kuchni prawdopodobnie po apteczkę, z którą chwilę później wrócił.
Zaczął ostrożnie rozwijać bandaż, a ja czułam coraz ostrzejszy ból. Było znacznie lepiej, gdy tego nie ruszał. Oczyścił ranę, która była dość głęboka, następnie sięgnął świeży opatrunek i zaczął owijać nim rękę. 
- Dziękuję. - szepnęłam kiedy skończył.
- Drobiazg. - wzruszył ramionami.
Jest taki nieprzewidywalny. Na początku udaje zainteresowanego, kusi mnie, a teraz pokazuje swoją obojętność. To irytujące.
- Jutro zabiorę Cię w jedno miejsce jeśli pozwolisz. - stwierdził. - A dzisiaj wykonam jeszcze kilka telefonów i dam Ci znać jeśli będę wiedział coś istotnego. - dodał.
- Jak chcesz to zrobić? - zmarszczyłam brwi.
Chłopak wyjął z kieszeni kartkę po czym zapisał coś na niej i podał mi ją.
- To Ty masz mi dać znać czy się czegoś dowiedziałeś, a tymczasem to ja mam Twój numer. - wstałam i parsknęłam śmiechem.
- W tym momencie liczę na to, że dasz mi swój. - puścił oczko wstając.
- Pozwól, że to przemyślę. - schowałam kartkę do kieszeni i zmierzyłam w kierunku wyjścia.
- Już idziesz? - zapytał z rozczarowaniem.
- Powinnam. - stwierdziłam przygryzając wargę.
- Ja Cię nie wyganiam. Całkiem seksownie wyglądałaś w mojej koszulce i samej bieliźnie. - uśmiechnął się lubieżnie podchodząc coraz bliżej.
- Byłeś w nocy na dole? - zapytałam z oburzeniem.
- To mój dom, chyba mam prawo swobodnie się po nim poruszać. - zaczął się śmiać.
- Gapiłeś się na mnie jak spałam. - zacisnęłam zęby.
- Uspokój się, nie takie rzeczy widywałem, to żadna nowość, wyluzuj. - zmierzwił włosy.
- To chyba nie przypadek, że po raz kolejny w ciągu godziny mam ochotę nazwać Cię dupkiem. - uśmiechnęłam się sztucznie. 
Brązowooki zrobił minę bezbronnego dziecka i wzruszył ramionami.
- Oh, do jutra. - przewróciłam oczami i wyszłam.
- Czyli dasz się jutro gdzieś porwać! - krzyknął zadowolony na co uśmiechnęłam się pod nosem.
To nie jest centrum LV, zanim zamówiłabym taksówkę, pojawiłaby się za około 30 minut, nie wspominając o korkach. Postanowiłam się przejść lecz tym razem z większą ostrożnością. 
Na zewnątrz panowała cisza, jak nigdy. Las Vegas ma jednak ciche miejsca w tym ogromnym mieście grzechu. 
Przemierzając ulice czułam się ponownie obserwowana. To chyba jakaś paranoja. 
Jednak nie bez powodu... 
Nagle obok mnie podjechała czarna furgonetka, z której wyskoczyło dwóch mężczyzn z kominiarkami na twarzy i siłą wepchnęli mnie do środka. Broniłam się, szarpałam. Poczułam jedynie lekkie ukłucie w ramie i chwilę potem obraz przed oczami zaczął się rozmazywać, a ja popadałam w coraz większą chęć snu, na który nie musiałam długo czekać.
Do moich nozdrzy dotarł intensywny zapach cygara. Otworzyłam oczy, jednak dalej było ciemno. Próbowałam poruszyć rękoma lecz uniemożliwiło mi ich związanie łącznie z nogami. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ani co się stało. Co gorsze, nikt nie wiedział, co się ze mną stało.
Starałam się zsunąć z oczu czarny materiał, przez który nie byłam w stanie nic zobaczyć, bez skutku.
- Obudziła się. - usłyszałam niski męski głos.
- Zrób coś z nią, szef dotrze tu dopiero jutro. 
Rozmowa dwóch mężczyzn na mój temat. Czyli nie znalazłam się tu przypadkiem.
Usłyszałam kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze, a czarna opaska z moich oczu nagle zniknęła. Uchyliłam powieki, a nad sobą ujrzałam ciemnoskórego mężczyznę. Był dobrze zbudowany, muskularny, przede wszystkim nosił wrażenie silnego. 
- Dzień dobry śpiąca królewno. - powiedział spokojnie.
- Michael, zostaw ją. - nakazał drugi mężczyzna, którego zobaczyłam dopiero, gdy tzw. Michael odszedł.
- Być może jesteś rozkojarzona, zdezorientowana i przerażona, więc pozwól, że wyjaśnię Ci cały wątek, który może wydawać Ci się obcy. - klasnął w dłonie uśmiechając się.
- Jestem Dean, to mój kompan Michael, a Ty moja złociutka jesteś w opuszczonym magazynie, gdzie od bardzo dawna nikt nie zaglądał. - spojrzał na mnie. - Nie radzę krzyczeć, bo po pierwsze, zedrzesz sobie gardło, a po drugie będę zły, a w tym stanie nie chcesz mnie widzieć. - kucnął przy mnie. 
- Dlaczego tu jestem? - szepnęłam zachrypniętym głosem. 
- Osobiście nic do Ciebie nie mam. Kto wie, może nawet bym się Tobą zainteresował, ale jest ktoś komu Twoja obecność bardzo przeszkadza. - położył dłoń na moim udzie lekko je ściskając.
- Zabieraj te ohydne łapy. - splunęłam.
- Auć, niegrzeczna i stanowcza. - wstał i wyjął z tylnej kieszeni nóż, przykładając go do mojego gardła. - Masz szczęście mała suko, że nie mogę Cię zabić. - przejechał ostrzem delikatnie wzdłuż mojej szyi. - Ale to nie znaczy, że nie możemy się zabawić. - dodał docierając ostrzem do mojej klatki piersiowej.
Jednym zwinnym ruchem, rozciął nożem guzik koszuli, którą miałam na sobie. Tą samą czynność powtórzył kilka razy, aż pozostałam w biustonoszu. 
- No proszę, jak tu ładnie. - uśmiechnął się oblizując usta.
- Dean, daj już spokój... - odezwał się Michael.
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Masz szczęście. - szepnął do mojego ucha i wyszedł wraz z drugim mężczyzną z pomieszczenia.
Rozejrzałam się po wnętrzu szukając czegokolwiek, co pomogłoby mi w ucieczce stąd. 
Faktycznie znajdowałam się w opuszczonym magazynie, przywiązana do krzesła bez żadnych szans ratunku. 
Komuś przeszkadza moja obecność w Las Vegas. Ktoś próbuje się mnie pozbyć i jeśli szybko czegoś nie wymyślę, naprawdę się pozbędzie. 
Jestem wręcz pewna, że ten człowiek musi być wplątany w śmierć moich rodziców, bo przecież kto inny próbowałby mnie zabić? W sumie naraziłam się kilku osobom, ale zacierałam ślady. Widocznie niezbyt dobrze.
Czy się boję? Wewnątrz czuję namiastkę strachu, ale staram się tego nie pokazywać. Strach to największa oznaka słabości. Każdy człowiek, który widzi strach w oczach swojego wroga, będzie próbował to wykorzystać.
Muszę coś zrobić. Jedyna nadzieja to Justin.
Potrzebuję go.


za błędy przepraszam xoxo

mam nadzieję, że się podoba:)
liczę na komentarze i opinie.
starałam się napisać dłuższy rozdział, oceńcie jak wypadł


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!


poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 04.

- Co tu robisz? - zmarszczyłam brwi.
- Lepiej powiedz, co Ty zamierzałaś zrobić z tym metalowym prętem. - opuścił broń podchodząc do mnie wolnym krokiem.
Spojrzałam na dłoń, w której mieścił się przedmiot i natychmiast rzuciłam go w kąt.
- Co się stało? - podszedł i uniósł mój nadgarstek. - Krwawisz. - stwierdził dokładnie go lustrując.
- To nic... - mruknęłam chowając dłoń.
- Nie udawaj twardziela. - przewrócił oczami. - Chodź, trzeba to opatrzyć. - chwycił drugą dłoń i wyszliśmy z zaułku. 
Fakt, bolało cholernie. Krew spływała po palcach, a ja czułam jej metaliczny zapach. Mało przyjemne, ale do zniesienia. 
- Dokąd mnie prowadzisz? - zapytałam. 
- Do mnie, muszę Cię opatrzyć. - mruknął.
Nie miałam siły nawet się sprzeciwiać. Nie ufałam mu, ale moje ciało w tym momencie nie chciało ze mną współpracować. Znacie to uczucie? To było tak, jakby ktoś mną sterował, a ja nie miałam nic do powiedzenia. Wiem, że nie powinnam z nim iść. To nie był dobry pomysł. 
Kiedy doszliśmy do domku położonego na obrzeżach miasta, szatyn otworzył drzwi i pozwolił mi wejść pierwszej. Zaczęłam dokładnie lustrować pomieszczenie. Wydawało się być przytulne jak i zarazem stonowane i chłodne. Takie odnosiłam wrażenie.
Byłam słaba, straciłam całkiem sporo krwi, ale starałam się nie stracić przytomności. 
- Usiądź. - nakazał, a ja posłusznie usiadłam na kanapie.
Chłopak zostawił mnie na chwilę samą, po czym wrócił z apteczką i pełnym asortymentem chusteczek. 
Posłusznie wyciągnęłam dłoń, z której dalej sączyła się krew. Justin delikatnie ją obejrzał i zaczął grzebać w pudełku.
- Masz przecięte mocno ukrwione naczynia. - szepnął i ku moim oczom ukazała się igła. 
To akurat wiem. Sama bym o siebie zadbała.
- Zaskakujesz mnie. - mruknął niskim tonem. - Zbywasz mnie, udajesz niedostępną, jesteś gotowa zabić, nie boisz się nawet igły i udajesz jakby nic się nie wydarzyło. - uniósł brwi.
- Wielu rzeczy się nie boję. - szepnęłam obserwując jego poczynania.
Poczułam delikatne ukłucie w okolicy nadgarstka, na co się skrzywiłam. Robił to dokładnie. Stu procentowe skupienie i idealna precyzja. Mam do czynienia z zawodowym lekarzem? Tylko czy normalny człowiek po ukończeniu medycyny nosi ze sobą broń?  Nie do końca.
- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - przerwałam. - Co tam robiłeś? Dlaczego do niego strzeliłeś? - spojrzałam na niego.
Brązowooki przerwał i utkwił wzrok we mnie. 
- Przechodziłem tędy... Usłyszałem Cię. Próbował Cię zabić, miałem mu na to pozwolić? - zadrwił. 
To brzmi miało wiarygodnie, ale jeżeli coś przede mną ukrywa, musi mieć ku temu powód. Odpuszczę.
- Skąd miałeś broń? - spojrzałam na niego, gdy ten zacisnął usta w wąską linię nie odpowiadając.
Okej, rozumiem.
- Skończyłem. - szepnął odsuwając się.
Spojrzałam na rękę, która była zabandażowana. 
- Dziękuję. - szepnęłam. 
To słowo rzadko wypływało z moich ust. Nawet dziwnie się czułam je wypowiadając. Dawno nie odczuwałam w sobie jakichkolwiek emocji. Nie potrzebowałam ich. Były odstawione na drugi plan i kiedyś miały dać o sobie znać. Chyba uznały, że nadszedł właściwy czas.
- Pójdę już. - wstałam kiedy nagły szum i wir zaczęły rozpętywać burzę w mojej głowie. To było okropne uczucie, którego jeszcze dotąd nie doświadczyłam.
Chłopak widząc, co się dzieje pomógł z powrotem mi usiąść.
- Chyba nie sądzisz, że pozwolę Ci w takim stanie wrócić do hotelu. - uznał.
- Dlaczego to robisz? - spytałam. - Dlaczego poświęcasz mi swój czas mimo, że Cię spławiałam. Dlaczego mi pomogłeś? Mogłeś przecież iść dalej bez żadnych skrupułów ominąć to miejsce. - stwierdziłam.
- Nie jestem bezdusznym człowiekiem panienko. - wyjaśnił.
No tak, do tej pory mu się nie przedstawiłam. Uważam, że zasłużył chociaż na poznanie mojego imienia.
- Ally. - szepnęłam.
- Ładne. Delikatne i zarówno tajemnicze. - oznajmił.
Czy on mnie podrywa? Znowu? Marne miejsce i czas na tego typu zagrywki. 
- Muszę wracać. - przewróciłam oczami.
- Nie powinnaś. - chwycił mą dłoń. - Jesteś słaba. Pozwól, że zostaniesz tu choć na jedną noc. - pogładził ją.
To uczucie. Elektryzujące. Przyjemny dreszcz przeszył całe moje ciało powodując gęsią skórkę.
- Dlaczego mam Ci zaufać? - wyrwałam dłoń.
- Zdaj się na instynkt. Po prostu zostań. - pogładził mnie po ramieniu i wstał.
- Możesz spać na tej kanapie. Łazienka jest na prawo, kuchnia na wprost. Poradzisz sobie. Dobranoc. - rzucił i poszedł w kierunku schodów, którymi następnie podążył ku górze.
Mam mieszane uczucia. Nie czuję się pewnie, ale ma rację. Jestem zbyt słaba, żeby sama poruszać się po wielkim mieście i na dodatek w środku nocy. Poza tym nie wiem nawet, gdzie się znajduję. To tym bardziej utrudnia sytuację. 
Zrezygnowała ruszyłam w kierunku łazienki. Jej wnętrze było starannie zaprojektowane i wykonane. Ktoś naprawdę się postarał. Styl nowoczesny. Kafelki kremowe, czekoladowe szafki, śnieżno biały sufit w przeróżnych wzorach. Wszystko idealnie ze sobą współgrało. 
Po zażytej kąpieli miałam ochotę wyłącznie na błogi sen. Ponownie założyłam sukienkę, którą miałam tego wieczoru i wyszłam.
- Zostałaś. - spojrzał na mnie uśmiechając się. - Masz na coś ochotę? - zapytał przeczesując włosy.
Dokładnie lustrowałam jego ubiór, a raczej jego półnagość. Był jedynie w szortach. Widać, że siłownia jest jego drugim domem. Idealne rzeźbienia. Niewielkie kropelki wody bezwładnie spływały po jego mięśniach. Był świeżo po kąpieli. O takim ciele marzy nie jeden facet, a nie jedna kobieta marzy o facecie z takim ciałem.
- Jedynie na sen. - westchnęłam ciężko.
- Zatem jeżeli masz ochotę na coś luźniejszego, znajduje się na łóżku. Dobranoc. - uniósł delikatnie kąciki ust.
Bez słów odpowiedzi podeszłam do pościelonej kanapy, a na jej brzegu znalazłam męską, przewiewną koszulkę. Bez zastanowienia zmieniłam garderobę. Od razu czułam się inaczej. Ostrożnie wskoczyłam do łóżka i ułożyłam się wygodnie czekając, aż zmęczenie dopadnie moje powieki. 
Dzisiejszy dzień był zdecydowanie zakręcony. Nie przeżywam tego, nie mam traumy. Przywykłam do takiego stylu życia. Przede wszystkim na krawędzi.
Co miały oznaczać słowa "Zostaw śmierć Brada i Lily"? Widocznie jest ktoś komu nie podobają się moje poczynania. To jednak nie niczego mi nie utrudnia, ani tym bardziej nie zniechęca, wręcz przeciwnie. 
Wczesnym rankiem, kiedy słońce próbowało się wyłonić zza wieżowców, wygramoliłam się bezszelestnie z łóżka i z powrotem włożyłam ubrania z zeszłego wieczoru. Czułam się lepiej mimo nieznacznego bólu nadgarstka.
Zebrałam swoje rzeczy i po kryjomu opuściłam posiadłość chłopaka. Dopiero kiedy wyszłam na zewnątrz spostrzegłam w jakiej okolicy mieszka. Dookoła mieściły się równie piękne posiadłości. Ogromne budowle, z obszernymi ogrodami, basenami i wszystkim o czym przeciętny mieszkaniec może marzyć.
Przy jednej z ulic LV zauważyłam taksówkę, którą od razu "złapałam". Podałam kierowcy adres hotelu i czekałam aż tam dotrę. Będąc na miejscu, zapłaciłam mężczyźnie i udałam się do budynku, a następnie do swojego apartamentu.
Następnego dnia...
Wczorajszy dzień spędziłam w pokoju. Musiałam przemyśleć wiele rzeczy i doszłam do pewnego wniosku... Dzisiaj mam się ponownie spotkać z Davidem. Mam nadzieję, że będzie miał jakieś informacje, które przyspieszą moje poszukiwania.
Będąc gotowa, wyszłam z budynku kierując się do pobliskiego lokalu. Wchodząc do środka, od razu spostrzegłam czekającego Davida w tym samym miejscu, gdzie kilka dni wcześniej. Pewnie podeszłam i usiadłam naprzeciwko mężczyzny.
- Witaj David. - przywitałam się.
- Jak zawsze urocza i punktualna. - spojrzał na mnie.
- Masz coś? - przeszłam do sedna.
Mężczyzna wyjął prostokątną kopertę, którą przesunął po szklanym stoliku w moją stronę. 
- Coś konkretnego? - zmarszczyłam czoło spoglądając na niego.
- Starałem się, a nie zawsze to robię. Ty ocenisz. - stwierdził. - Ale pamiętaj, nie miałem z tym nic wspólnego. - dodał, na co przytaknęłam. - Miałaś ciężkie dni? - zapytał spoglądając na mój nadgarstek. 
- Coś w tym stylu. - mruknęłam i schowałam dłoń.
- Jakbym mógł Ci jeszcze jakoś pomóc, wiesz, gdzie mnie szukać. - powiedział.
- Doskonale wiem. - kiwnęłam głową, a on wstał i opuścił pomieszczenie.
Nie ufam mu. Nikomu nie ufam.
Zostałam sama. Zamówiłam moje ulubione martini, które chwilę później otrzymałam.
- Skąd znasz Rodrigueza? - zapytał mężczyzna podchodząc do mojego stolika.
Spojrzałam w owym kierunku. Justin. 
- Uciekłaś wczoraj. - powiedział siadając po przeciwnej stronie.
- Śledzisz mnie? - sięgnęłam po trunek, który następnie trafił do mojego gardła rozgrzewając od środka.
- Nie odpowiedziałaś na pytanie. - zawtórował.
- Ty wcześniej też, kiedy pytałam o broń. - wzruszyłam ramionami.
Nie sądzę abym musiała mu się tłumaczyć. Nie sądzę abym musiała się komukolwiek tłumaczyć. 
Chłopak ciężko westchnął.
- To dla własnej obrony. Właśnie dla takich przypadków jak Twój noszę broń. - powiedział ściszonym tonem. - Teraz Ty. 
Tak się bawimy? Coś za coś? Żałosne.
- Przekazał mi kilka ważnych informacji, a skąd Ty go znasz? - skrzyżowałam ręce na piersiach i spojrzałam na niego pytająco.
- Dawne sprawy osobiste. Przespałem się z jego siostrą. - przewrócił oczami.
- Oh, doprawdy. - zadrwiłam.
- Stare dzieje. - przeczesał włosy dłonią. - A właśnie, wracając do Ciebie... - przerwał.
Szatyn sięgnął do kieszeni, z której wyjął zwiniętą w kostkę fotografię, a następnie przekazał ją mnie.
- Zostawiłaś jak spałaś. - wyjaśnił.
Rozwinęłam zdjęcie i ujrzałam rodziców. To zdjęcie, które wzięłam od Markusa...
- Nie wiem skąd, ale kojarzę to zdjęcie. - mruknął ponownie na nie spoglądając.


za błędy przepraszam xoxo


myślę, że rozdział się podoba, choć mi niekoniecznie.
liczę na opinie i komentarze.
pojawił się zwiastun do ff - piszcie, co o nim sądzicie:)
(znajduje się w zakładce "menu" po lewej stronie bloga)

Zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!